czwartek, 12 grudnia 2013

Wkrótce na blogu...

Witajcie! W ostatnich dniach jestem troszkę mniej obecna na blogu ze względu na liczne wyjazdy, ale już za kilka dni wracam z nowymi recenzjami! W pierwszej kolejności napiszę Wam o kilku produktach CeceMED, które przez ostatnie miesiące testowałam. Konkretniej mowa o szamponie z jedwabiem, masce z jedwabiem oraz piance do włosów. Jeżeli jesteście ciekawe czy kosmetyki te sprostały moim wymaganiom to serdecznie zapraszam do lektury już za kilka dni!


Macie jakieś życzenia dotyczące kolejności recenzowanych produktów?
Znacie kosmetyki CeceMED?

Pozdrawiam serdecznie!
bG

czwartek, 28 listopada 2013

Ulubieńcy listopada.

Ulubieńców ostatni raz pokazałam Wam we wrześniu, czas więc nadrobić zaległości! Tym razem oprócz kilku stałych już pozycji, pojawią się nowości warte polecenia!



Jesienią nie mogę wręcz oderwać się od własnoręcznie skomponowanej paletki z cieniami, najbardziej upodobałam sobie oczywiście matowy 353 z Inglota oraz Kobo nr 117. Cienie standardowo nakładam pędzelkiem z EcoTools - bardzo go lubię, jest solidny, a do tego bardzo przyjemny w dotyku.
Oprócz tego w ostatnim czasie wróciłam do podkladu Shiseido Sun Protection. Przyszły chłodniejsze dni, jestem trochę blada więc potrzebowałam czegoś jaśniejszego. Ten podkład jest ze mną od dłuższego czasu, ale to jesienią spisuje się na mojej skórze najlepiej. Daje matowe/satynowe wykończenie, nie ściera się i jest bardzo trwały. Kilka dni temu pisałam na jego temat recenzję. Pomimo tego, że Shiseido daje satysfakcjonujące wykończenie i jest dla mnie praktycznie nie do zdarcia to zdarza mi się jednak dodatkowo przypudrować go transparentnym pudrem sypkim Kanebo Sensai. Jeżeli szukacie czegoś do utrwalenia makijażu, lub odpowiedniego "podkładu" pod róż czy brązer i nie lubicie typowo matowego, a raczej satynowe i jedwabiste wykończenie to jest to produkt odpowiedni dla Was! Jego cena jest wysoka, ale obecnie w Douglasie można go dostać na sporej przecenie. Jest to produkt wart zainwestowania. Puder ten nakładam od jakiegoś czasu pędzlem Long Handled Kabuki z Everyday Minerals. Jest to pędzel uniwersalny, można nakładać nim brązer, róż czy właśnie puder. Jego włosie nie jest bardzo zbite, a do tego jest mięciutki. No ideał :-) Ostatnia pozycja w kolorowych ulubieńcach to paletka do podkreślania brwi z Essence. Mam ją już bardzo długo i choć przymierzam się do zakupu czegoś nowego, przez nią nie mogę się do tego zebrać :-) Bardzo ją lubię :-)



W pielęgnacji dużo się ostatnio zmieniło! Wraz z nadejściem chłodniejszej pory roku zdecydowałam się na bardziej odżywcze kosmetyki zarówno do twarzy jak i do ciała. W zeszłym miesiącu oczarował mnie marchewkowy krem do twarzy Diaderma. Nigdy wcześniej o nim nie słyszałam, a zapoznałam się z nim dzięki koleżance, która mi go podarowała - jeszcze raz dziękuję Marzenko! :* Krem ten ma bogaty skład i idealnie sprawdza się jako baza pod makijaż na mojej suchej skórze podczas tych mroźnych dni. Za jakiś czas postaram się napisać o nim trochę więcej, ponieważ moim zdaniem zasługuje na Waszą uwagę.

Kolejnym kosmetykiem pielęgnacyjnym jest marchewkowy krem pod oczy z Yes To Carrots - tak tak, marchewki ostatnio mi służą ;-) Używam go dwa razy dziennie od trzech miesięcy i prawdę mówiąc jestem nim tak oczarowana, że nie zamierzam wprowadzać zmian. Skóra pod moimi oczami jest cudownie nawilżona i gładka, ma zdrowy i jednolity kolor. No cudo :-)

Ostatnim kosmetykiem z tej trójki jest peeling do twarzy - kosmetyk, który jest tak wspaniały, że nie wyobrażam już sobie żadnego innego na jego miejscu! Mowa oczywiście o delikatnym peelingu z płatkami róży Nuxe, który uwiódł mnie nie tylko swoim działaniem, ale i cudownym, różanym zapachem.



Ostatnimi kosmetykami, które mnie oczarowały są emulsja do ciała Babydream Fur Mama oraz naturalna woda różana Dabur. Wielokrotnie powtarzałam, że jestem zakochana w serii dla kobiet w ciąży z Babydream. I tu nie będzie wyjątku - balsam cudownie rozprowadza się na skórze, szybko się wchłania, a nawilżenie jest dla mnie bardzo zadowalające. Nie straszne mi nawet to, że podczas rozsmarowywania tego balsamu na ciele mam wrażenie, że smaruję się maścią cynkową ;-)
Woda różana to dla mnie totalna nowość. Mam ją od niedawna, ale już podbiła moje serce zarówno działaniem jak i zapachem. Używam jej jako toniku - rano i wieczorem po dokładnym demakijażu. Idealnie wycisza i uspokaja moją skórę, jest niesamowicie łagodna i delikatna. Polecam posiadaczkom wrażliwych cer! Będziecie nią totalnie zachwycone!


I to by byli wszyscy moi główni ulubieńcy :-)
Dajcie znać czy podzielacie ze mną miłość do któregokolwiek z wymienionych wyżej produktów ;-)

Pozdrawiam serdecznie!
Gosia

środa, 27 listopada 2013

-40% na kolorówkę!

-40% to nie lada gratka dla fanek kosmetyków kolorowych. Tak atrakcyjną promocją kusił (a właściwie kusi nadal - Hebe do dzisiaj, a Rossmann do jutra) nie tylko Rossmann, ale i Drogeria Hebe. Ja zdecydowałam udać się po kilka potrzebnych kosmetyków do tego drugiego miejsca. Drogeria Hebe ma nad Rossmannem taką przewagę, że kosmetyki leżące na półkach są chociażby zaklejone, a każdy egzemplarz ma swój tester. W Rossmannie niestety trzeba bardzo uważać, by nie trafić na wcześniej już obmacane produkty.

Ale do rzeczy :-) Moje zakupy nie są szaleńcze, prawdę mówiąc poszłam jedynie po kilka niezbędnych produktów.


Ostatnio skończył mi się tusz do rzęs więc pierwsze, co wpadło do mojego koszyka to tusz marki Gosh. O Catchy Eyes czytałam kilka pozytywnych opinii i przy okazji promocji postanowiłam sprawdzić jak zda egzamin na moich rzęsach. Jestem po kilku użyciach, ale odczucia mam mieszane. Rzęsy niby są wydłużone, ale kociego efektu jakiego się spodziewałam nie odnotowałam. Poza tym po jakimś czasie zaczyna się trochę odbijać. Zobaczymy jak będzie dalej... Jego normalna cena to 45zł w Hebe, na promocji zapłaciłam koło 26zł.

Zdegustowana pierwszym produktem postanowiłam udać się do szafy Maybelline i kupić kolejny tusz, który (mam nadzieję) wynagrodzi mi poniekąd wcześniejszą klęskę. Do tej pory byłam ogromnie zadowolona z tuszów tej marki, wielokrotnie wracałam do Colossal Volum' Express, The Falsies Volum' Express czy One By One. Na moich rzęsach efekt był wręcz spektakularny. Rocket mam po raz pierwszy, ale liczę na to, że nie zawiedzie mnie i będę równie zadowolona jak z poprzednich nabytków. No zobaczymy :-) W promocji w Hebe kosztował koło 14zł.

Ostatnim zakupem był eyeliner i tutaj również musiałam po prostu uzupełnić kosmetyczkę, ponieważ mój Wibo dobił dna :-) Maybelline w żelu zbiera dużo pozytywnych recenzji więc mam wobec niego spore oczekiwania. Póki co mogę stwierdzić tyle, że jest cudownie kremowy i przyjemnie nakłada się go załączonym pędzelkiem.


Eyeliner mieści się w przyjemnym dla oka słoiczku z matowego szkła, a pędzelek choć ma sztywne włosie jest jednocześnie miękki i elastyczny. Strasznie mi się spodobał :-)


I uwaga, tutaj będzie najlepsza informacja! :-) W Rossmannie na promocji kosztuje on koło 20zł, a ja zapłaciłam za niego w Hebe zaledwie 13zł! Jest różnica? Myślę, że całkiem zauważalna ;-)


A Wy na co zdecydowałyście się w tym zakupowym szaleństwie?

Pozdrawiam serdecznie!
Gosia

piątek, 22 listopada 2013

Shiseido Sun Protection Liquid Foundation SPF 30 - idealny makijaż na słońce?

Cześć Dziewczyny! Dziś przygotowałam dla Was post, który (jak się domyślam) powinien Was bardzo zainteresować :-) Będę pisać o jednym z tych kosmetyków, który jest niezbędny w każdej kosmetyczce i stanowi podstawę dobrego makijażu. Mowa oczywiście o podkładzie!

Podkładów przetestowałam w swoim życiu naprawdę sporo i choć mam już swoje ulubione pozycje, szukam nadal. Lubię od czasu do czasu poeksperymentować z czymś nowym, innym, co mnie po prostu w pewien sposób zainteresuje. W podkładach szukam swojego rodzaju naturalności. Nie znoszę efektu maski czy też typowo matowego i płaskiego wykończenia. Lubuję się w satynach, lekkim macie lub naturalnym rozświetleniu bez drobinek. Krycie dobieram w zależności od stanu skóry, gdy nie mam zbyt wielu podrażnień lubię jedynie wyrównać sam koloryt, jednak gdy wstanę lewą nogą lub jestem po ciężkiej nocy potrzebuję czegoś ekstra.

Podkład z dzisiejszej recenzji reklamowany jest jako ten "na słońce", ale prawdę mówiąc można go używać cały rok. Swoją tubkę zakupiłam jeszcze przed wakacjami i jeżeli jesteście ciekawe czy Shiseido mnie zadowoliło to serdecznie zapraszam do dalszej części recenzji! :-)


Shiseido Sun Protection Liquid Foundation SPF 30; 30ml; 145zł.

Płynny podkład jest odporny na działanie potu, wody i oleju. Pozwala się doskonale i lekko rozprowadzić na skórze i lekko ją matuje, co pozwala nawet na aktywność na powietrzu. Nie rozmywa się. Nie farbuje. Jest szczególnie wodoodporny.

Podkład nałożyć na oczyszczoną twarz po zastosowaniu preparatu pielęgnacyjnego. Przed użyciem dobrze wstrząsnąć. Niewielką ilość nałożyć na gąbkę i rozprowadzić równomiernie na twarzy rozpoczynając od środka.


Moja opinia:
Podkład otrzymujemy zapakowany w tekturowe opakowanie, w którym znajdziemy dodatkowo informacje na temat produktu w kilku językach (polskiego nie ma) oraz gąbeczkę zamkniętą w płaskim, plastikowym pudełeczku.


Opakowanie samego podkładu jest naprawdę maleńkie i mieści się w dłoni. Gdy ujrzałam je po raz pierwszy byłam w szoku, że mieści ono aż 30ml produktu! Wiecie jak to jest, gdy jest się przyzwyczajonym do klasycznych, szklanych i grubych buteleczek. Zaletą Shiseido Sun Protection jest to, że bez problemu zmieści się do malutkiej kosmetyczki i ze względu na to, że jest bardzo lekki ani trochę jej nie obciąży.


W tym przypadku za dozownik nie służy nam pompka, a zwykły i prosty dzióbek. Fajnie się aplikuje dzięki niemu podkład i według zapotrzebowania można wyważyć odpowiednią jego ilość, nawet tą najmniejszą. Jedynym minusem, który muszę podkreślić (i nawet widać go na zdjęciu) jest to, że podczas nabierania podkładu wszystko dookoła się brudzi. Nie jest to jakiś mega dramat, no ale zawsze...


A gąbeczka? Nie powiem, miło, że została dołączona, ale... nie sprawdziła się. Próbowałam zaaplikować nią podkład, ale więcej się go zmarnowało niż wylądowało na twarzy. Myślę, że lepiej się nada do nakładania pudru w kamieniu.

Kolor, który posiadam nazywa się SP40 i jeżeli się nie mylę jest to najjaśniejszy odcień dostępny w Douglasie. Kiedyś coś mi się obiło o uszy, że mieli wprowadzić jeszcze jaśniejszy SP30, ale nie wiem na ile była to sprawdzona informacja. W każdym razie na stronie Douglasa oprócz mojego są dostępne jeszcze trzy inne odcienie.


Co mogę powiedzieć o tym podkładzie? Na pewno to, że bardzo dobrze rozprowadza się na skórze, jest niesamowicie lekki i po umalowaniu się nim ani trochę go na sobie nie odczuwam. Zapewnia on duży komfort podczas noszenia i nie obciąża skóry. Oprócz tego bardzo przyjemnie pachnie.


Kolejną zaletą jest jego krycie! Tak, dobrze przeczytałyście :-) Pomimo tego, że jest lekki jak piórko, po jednej cieniutkiej warstwie potrafi idealnie wyrównać koloryt cery kryjąc lekkie zaczerwienienia i drobne podrażnienia, a po dwóch cienkich warstwach daje efekt niemalże porcelanowej cery. Nie mam wielu przebarwień na twarzy, ale te, które istnieją zostały praktycznie całkowicie zakryte - ujawniają się delikatnie jedynie wtedy, gdy przeglądam się w sztucznym świetle. Podkład ten w żadnym stopniu nie podkreśla moich rozszerzonych porów, które posiadam w okolicach nosa, a także nie roluje się podczas nakładania i nie tworzy smug. Jest bardzo wydajny i w ciągu dnia nie ściera się. Posiada również bardzo rzadko spotykany w podkładach wysoki filtr przeciwsłoneczny spf 30.

Pomimo tylu zalet, które wymieniam i w tym przypadku znajdzie się pewien drobny haczyk - skóra przed jego aplikacją musi być dobrze wypielęgnowana oraz odpowiednio nawilżona! Gdy mam trochę bardziej przesuszoną skórę niż zazwyczaj i nałożę podkład to zaczynają się w przybliżeniu ujawniać wszystkie suche skórki - ja generalnie nie mam z nimi aż tak wielkiego problemu i na całe szczęście nie są one u mnie bardzo widoczne, ale mimo wszystko gdy się dobrze przyjrzę to one są.

Kolejnym elementem wartym podkreślenia jest efekt, jaki otrzymujemy. W tym przypadku wykończenie jest matowe, ale zdecydowanie bardziej zbliżone do satyny niż płaskiego matu, którego się wystrzegam.  Na mojej suchej skórze utrzymuje się on caluteńki dzień aż do wieczornego demakijażu. Pod tym względem jest to najbardziej trwały podkład, jakiego kiedykolwiek używałam!

Poniżej możecie zobaczyć zdjęcie, na którym udało mi się odpowiednio uchwycić efekt, jaki daje Shiseido. Zdjęcie nie jest przerabiane i idealnie oddaje to, jak podkład wygląda na mojej twarzy. 
Bez pudru, bez niczego. Jedna cienka warstwa zaaplikowana palcami.
Shiseido Sun Protection spf 30, nr SP40

Powyższe zdjęcie zrobiłam godzinę od nałożenia podkładu, po spacerze z moim pieskiem w czasie delikatnego deszczu. Nie miałam żadnego kaptura ani parasolki, podkład wytrzymał ten test bez problemu. Od momentu nałożenia nie zmienił też barwy na ciemniejszą, czyli jak to się mawia - nie utlenił się :-)

Mankamentem dla niektórych osób może być to, że Shiseido Sun Protection nie jest w stu procentach "plastyczny" i pomimo swojej lekkości nie do końca potrafi współpracować z mimiką twarzy. Przykład możecie zaobserwować powyżej - należę do osób, które lubią sobie porozmawiać i często się śmieją, mimika mojej twarzy pracuje praktycznie bez przerwy więc i delikatne zmarszczki są podkreślone. Z czasem uwydatniają się również te pod oczami, ale w dużo mniejszym stopniu.

Czy Shiseido nadaje się na słońce? Moim zdaniem zdecydowanie tak, ale mówię to jako posiadaczka suchej skóry. Zdarzało mi się od czasu do czasu nakładać ten podkład w typowo słoneczne dni i owszem, sprawdził się bardzo dobrze - faktycznie jest trwały. Ja jednak latem zdecydowanie bardziej lubię rozświetlające podkłady, dające efekt wypoczętej cery więc Shiseido wolę używać jesienią. Latem, gdy ciało jest opalone i świeci się naturalnie od balsamów i olejków, trochę dziwny widok sprawia twarz, która odcięta jest od reszty ciała matowym wykończeniem. Ot, takie moje małe spostrzeżenie :-)

Czym aplikuję podkład Shiseido? Prawdę mówiąc wszystkim czym tylko się da z wyłączeniem dołączonej do opakowania gąbeczki. Próbowałam już własnych palców (którymi kiedyś nie lubiłam nakładać tego podkładu, a teraz sprawdzają się rewelacyjnie), pędzla Hakuro H51 oraz BeautyBlendera. Wszystkie te opcje zdają u mnie egzamin, choć w tym przypadku BeautyBlender pochłania trochę więcej podkładu niż zwykle - to pewnie przez to, że Shiseido jest taki rzadki. Nie lubię nakładać go też pędzelkiem języczkowym z EcoTools, ale w chwili obecnej w ogóle się u mnie nie sprawdza, wolę flat topy.


Uff... I to by było w sumie na tyle jeżeli chodzi o bohatera dzisiejszej recenzji :-) Mam nadzieję, że dobrnęłyście do końca i rozwiałam Wasze ewentualne wątpliwości na temat podkładu Shiseido Sun Protection spf30.

Napiszcie koniecznie czy znacie ten produkt i jak się u Was sprawdził! :-)
A może polecicie jakiś inny swój ulubiony podkład?

Pozdrawiam serdecznie!
Gosia

czwartek, 21 listopada 2013

NUXE Body, mineralny dezodorant o długotrwałym działaniu z naturalnymi pudrami ałunu i srebra.

Ponad miesiąc temu pokazywałam Wam w nowościach kilka kosmetyków, które zdecydowałam się wypróbować. Wśród nich znalazł się mineralny dezodorant o długotrwałym działaniu z Nuxe. Czy jego działanie faktycznie jest długotrwałe? Jak się u mnie sprawdził? O tym oczywiście w dalszej części recenzji!


NUXE Body, mineralny dezodorant o długotrwałym działaniu z naturalnymi pudrami ałunu i srebra; 50ml; 25-30 zł.

Skuteczność dzięki naturze

Dezodorant NUXE BODY jest pierwszym skutecznym bezalkoholowym dezodorantem mineralnym opracowanym przez Laboratorium NUXE. Zapewnia długotrwałą ochronę bez pozostawiania białych śladów. Zmniejsza potliwość oraz chroni skórę przez cały dzień. Ma łagodny i delikatny zapach charakterystyczny dla serii NUXE BODY.


Dezodorant o długotrwałym działaniu zmniejsza potliwość dzięki unikalnemu połączeniu naturalnych pudrów mineralnych (puder ałunowy w 100% pochodzenia naturalnego). Neutralizuje przykre zapachy (puder srebrny w 100% pochodzenia naturalnego, pochodne oleju kokosowego, trehaloza), łagodzi i zmiękcza skórę (płatki kwiatów pomarańczy oraz migdałowca, gliceryna roślinna, alantoina).
Nie zawiera alkoholu ani parabenów.


Skład: Aqua / Water, Decyl Oleate, Glycerin, Trehalose, Arachidyl Alcohol, Glyceryl Caprate, Potassium Alum, Parfum / Fragrance, Behenyl Alcohol, Benzyl Alcohol, Capryloyl Glycine, Polyacrylate Crosspolymer-6, Cetearyl Alcohol, ArachidylGlucoside, Sodium Hydroxide, Citric Acid, Allantoin, Xanthan Gum, Cetearyl Glucoside, CI 77820/Silver, Dehydroacetic Acid, Citrus Aurantium Dulcis (Orange) Flower Extract, Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond) Flower Extract, Tocopherol [N2101/B].


Moja opinia:
Marka Nuxe od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie i mam ogromną chęć poznawania kolejnych jej kosmetyków. Zaczęło się od kultowego olejku (KLIK), później przyszła pora na następne produkty takie jak peeling do twarzy, pomadka do ust i dezodorant z dzisiejszej recenzji.

Dezodorant mieści się w poręcznym opakowaniu typowym dla takich produktów. Jego konsystencja jest rzadka, lejąca, nie klei się oraz posiada mleczne zabarwienie, w związku z tym nie powinno być zaskoczeniem, że aplikator to nic innego jak kulka. Działa ona bez zarzutu, choć przyznam, że jeżeli się rozpędzę to zdarza mi się nałożyć zbyt dużą ilość mazi - w takim przypadku jest to o tyle bardziej denerwujące, że trzeba odczekać dłuższą chwilę zanim płyn dobrze wyschnie. Na plus należy zaznaczyć fakt, że dezodorant nie szczypie nałożony zaraz po depilacji oraz jest łagodny dla skóry.

Kolejnym elementem wartym poruszenia jest zapach. Mnie osobiście Nuxe kojarzy się z nietuzinkowymi aromatami, których na próżno szukać w innych kosmetykach. Tak jest i tutaj. Dezodorant ma bardzo oryginalny, mocno pudrowy zapach, który według mnie nawiązuje trochę do migdałów. Na początku odrobinę przeraziła mnie ta woń, ale po aplikacji staje się na tyle delikatna, że mi nie przeszkadza i w moim odczuciu nie gryzie się z perfumami, którymi spryskuję ciało.

A działanie? Szczerze powiem, że nie tego się spodziewałam i nie jestem z niego do końca zadowolona. Jak można było się spodziewać po tego typu produkcie nie ochroni on nas przed poceniem się - to nie jest antyperspirant i oczywiście byłam tego świadoma. Jego zadanie powinno opierać się na neutralizowaniu nieprzyjemnego zapachu i właśnie w tej kategorii będę go głównie oceniać. A moja ocena na tym pułapie będzie taka, ze on się po prostu do tego za bardzo nie nadaje. Na ochronę możemy liczyć jedynie w te dni, kiedy wiemy, że spędzimy długi i leniwy dzień w domu albo wtedy, kiedy po prostu mamy pewność, że w ciągu dnia nie czeka nas żaden wysiłek fizyczny typu "trochę szybszy spacer", o siłowni nie wspominając. Nuxe w takich przypadkach zapewnia jedynie kilkugodzinną ochronę, a w ciągu dnia zmusza do odświeżenia się i ponownego jego użycia. Nie powiem, wpływa to również na jego wydajność, która automatycznie się trochę zmniejsza.

Decydując się na zakup tego kosmetyku miałam nadzieję na podobny komfort jaki dawał mi deodorant Crystal Essence o zapachu granatu. W tamtym przypadku mogłam spędzić aktywnie cały dzień i nie odczuwałam żadnego dyskomfortu czy nieprzyjemnego zapachu. Nuxe już nie jest taki skuteczny, a muszę podkreślić, że ja naprawdę nie mam problemu z nadmiernym poceniem się.

Jednym słowem czuję się trochę zawiedziona tym kosmetykiem, ale bez mrugnięcia okiem zużyję go do końca. Radzę jednak osobom o większych problemach z potliwością żeby go unikały, ponieważ stuprocentowego uczucia komfortu nie daje on nawet mnie.


A  może któreś z Was miały okazję używać tego produktu i macie na jego temat odmienne zdanie?
Chętnie zapoznam się z Waszą opinią :-)

Pozdrawiam serdecznie i życzę przyjemnego wieczoru! :-)
bG

wtorek, 19 listopada 2013

BeautyBlender od środka - po 10 miesiącach użytkowania.

Dziś przyszedł ten dzień, w którym postanowiłam podziękować mojej różowej gąbeczce BeautyBlender i przy okazji zajrzeć co kryje się w środku. Jajeczko było ze mną od początku stycznia i od tego czasu bardzo często po nie sięgałam zdradzając je sporadycznie z pędzlem do podkładu Hakuro H51.


Jesteście ciekawe co się kryje w środku?? :-)




Jak widać zewnętrzna strona została już mocno zmaltretowana paznokciami. Najczęściej uszczerbki na strukturze pojawiały się podczas mycia, kiedy nie byłam zbytnio ostrożna. Nie powiem żeby źle mi się przez to nanosiło podkład, tak oczywiście nie było! Rozcinając gąbeczkę przypomniałam sobie jednak jaki komfort był na początku i muszę przyznać, że aż mi się łezka w oku zakręciła na widok idealnej struktury, którą możecie zobaczyć od wewnątrz.



Czy zmieniło się coś jeszcze? Owszem, po tych 10 miesiącach intensywnego użytkowania jajeczko nie jest już tak miękkie jak na samym początku. Różnicę również mogłam zaobserwować porównując wierzchnią warstwę gąbeczki z jej nietkniętym, mięciutkim środkiem. Ponadto przez częste mycie wyprał się do pewnego stopnia intensywny, różowy kolor.




Pomijając widoczne gołym okiem zużycie gąbeczki, na uwagę zasługuje również fakt, że jest ona w środku czysta. Jedyne przebarwienie możecie zauważyć w samym szpicu, tutaj po prostu w ostatnich dniach nie doczyściłam podkładu. Poza tym z gąbeczką nic się nie działo - wszelkie zabrudzenia ładnie się dopierały, a na gąbce po tych wszystkich myciach nie powstał żaden grzybek.

Do czyszczenia używałam antybakteryjnego mydła siarkowego Barwa, zdecydowanie zdało w tym celu egzamin!



Gąbeczka służyła mi dzielnie przez wiele miesięcy i gdyby nie to, że mocno już ją wystrzępiłam, używałabym jej nadal. Byłam niesamowicie zadowolona z efektu jaki dawała podczas nakładania podkładu!

Poniżej podaję Wam linki do postów, w których odnosiłam się do różowej gąbeczki:


Dajcie koniecznie znać jakie Wy macie odczucia w związku z jajeczkiem BeautyBlender :-)
Ja pewnie na Mikołajki sprawię sobie jeden z zestawów duo :-)

Pozdrawiam serdecznie!
bG

środa, 30 października 2013

Lakiery na sezon jesienno-zimowy.

Już ponad miesiąc temu zawitała do nas jesień, ale ja zaczęłam tak naprawdę odczuwać ją dopiero dzisiejszego dnia. Pogoda w moim mieście postanowiła za bardzo nas nie rozpieszczać i przepiękne słońce zastąpiła mżawka i delikatne opady deszczu dopełnione idealnie szarym niebem. Nie ma co, jest to bardzo "mobilizujące" ;-) Z drugiej jednak strony, panująca dzisiaj aura skłoniła mnie do pokazania Wam kilku lakierów, które będą gościć u mnie przez całą jesień i jak się domyślam - zimę :-)



Jak będziecie mogły się przekonać nie będzie u mnie aż tak szaro, buro i ponuro. Oprócz kilku typowo jesiennych kolorów znajdą się również pozycje bardziej klasyczne, dodające energii.


Do tych "wesołych" lakierów należą na pewno moje Essie. Pastelowy Fiji to cudowny, jaśniutki róż, który bardzo sobie upodobałam. Idealnie nadaje się na te dni, kiedy nie do końca jestem przekonana po jaki kolor sięgnąć - gdy pomaluję nim paznokcie zawsze sobie myślę, że to był jednak dobry wybór :-)

Intensywny róż Bottle Service to również dosyć wyjątkowy kolor. Długo szukałam podobnego odcienia różu i w końcu udało mi się znaleźć ten. Na blogu jeszcze go bliżej nie przedstawiałam, ale czekajcie cierpliwie :-) Będą zdjęcia i dłuższy opis :-)

Meet Me At Sunset to mój absolutnie ulubiony lakier! Mam go już ponad pół roku i tak często maluję nim paznokcie, że powoli zaczyna mi się kończyć. Jesteście ciekawe jak wygląda z bliska? Tutaj go pokazywałam :-) Nie zamierzam z niego rezygnować nawet w te szare, ponure dni!


Kolejnym moim ukochanym lakierem jest Muddy Water z IsaDory. Kupiłam go już bardzo, bardzo dawno, a jeszcze mi się nie znudził! Na paznokciach przybiera idealny kakaowy odcień, a na płytce rozprowadza się jak marzenie! Jedna warstwa to max! Niestety przy tym kolorze widać ścierające się końcówki, ale wybaczam mu to, bo go uwielbiam!

Wśród jesienno-zimowych pozycji nie może również zabraknąć zgniłej, wojskowej zieleni. Lakier MiniMAX nr 782 z Eveline ma wszystko czego mi potrzeba - odpowiedni odcień oraz godną pochwały jakość. Więcej możecie przeczytać o nim tutaj.

Ostatnim kolorem na jesienno-zimowy sezon jest klasyczna czerń. W tej roli idealnie sprawdza się Top Flex Longlasting z Pierre Rene o nazwie Devil Black. Do pokrycia paznokcia wystarczy zaledwie jedna warstwa, lakier ten idealnie się nadaje również do zdobienia.


To by były w sumie wszystkie moje lakiery na jesień i zimę :-) Brakuje mi jedynie jakiegoś ładnego, bordowego koloru, ale w chwili obecnej nie czuję aż tak mocnej potrzeby jego posiadania.

A u Was jakie kolory goszczą na paznokciach w tym sezonie?

Pozdrawiam serdecznie i życzę miłego dnia! :-)
bG

czwartek, 17 października 2013

Nowości: Nuxe, Lavera, Cece MED, Marc Anthony.

Pomimo tego, że całkiem niedawno pokazywałam nowości, które zawitały do moich zbiorów, dziś mam dla Was kolejny wpis tego typu :-) Jak to u mnie bywa znów przybyło mi kosmetyków pielęgnacyjnych, ale jako że będą one zastępowały dobijające dna odpowiedniki - nie będą zbyt długo czekać na swoją kolej:-)

Z racji tego, że nadeszła jesień (a zaraz będzie zima) postanowiłam wzbogacić moją nieco ubogą w ostatnim czasie pielęgnację twarzy o kilka bonusowych produktów.


Potrzebowałam jakiegoś w miarę delikatnego peelingu i chciałam zamówić sobie też do kompletu odpowiednią maseczkę - i o ile maseczki nie znalazłam o tyle peeling jak najbardziej był. Wybór padł na delikatnie złuszczający peeling do twarzy z płatkami róży Nuxe.


Jestem już po pierwszym użyciu i muszę przyznać, że bardzo pozytywnie mnie on zaskoczył, nie tylko działaniem, ale i przyjemnym różanym zapachem.

Oprócz peelingu zamówiłam również mineralny dezodorant z serii Nuxe Body, ponieważ mój Iwostin już się kończy. Jeszcze nie zdążyłam go wypróbować, a jedynie sprawdziłam sam zapach - fanki delikatnych i mało wyczuwalnych aromatów nie będą raczej zachwycone. Dezodorant Nuxe charakteryzuje się intensywnym, pudrowym zapachem, który bardzo ciężko mi do czegokolwiek porównać.


Ostatnim Nuxe'owym zakupem była pomadka do ust, którą bardzo chciałam przetestować. Na pewno dam Wam znać czy jest warta uwagi :-)



Jak wspomniałam kilka zdań wyżej bardzo zależało mi na maseczce do twarzy, ale ta, którą sobie upatrzyłam jakimś cudem w ostatniej chwili się wyprzedała... W zamian stwierdziłam, że wypróbuję krem do twarzy z wyciągiem z bio-wiesiołka i bio-jojoby firmy Lavera słynącej z wyrobu naturalnych kosmetyków. To, co zaskoczyło mnie najbardziej w momencie rozpakowania to pojemność - mamy tu zaledwie 30ml i opakowanie jest maleńkie :-) Wcześniej jakoś nie pomyślałam o tym, żeby sprawdzić jak duża będzie zawartość kremu, byłam przygotowana na standardowe 50ml. Wracając jednak do samej zawartości - jestem już po pierwszym użyciu kremu i póki co wrażenia mam pozytywne, w każdym razie nie odnotowałam żadnych podrażnień, a tego zawsze się najbardziej obawiam. Będę go stosować głównie na noc, ponieważ pod makijaż się raczej nie nadaje.



Dalej będą kosmetyki do pielęgnacji włosów, które otrzymałam do przetestowania. Pani Ania po zapoznaniu się z recenzją dotyczącą odżywki z jedwabiem Cece MED zapytała, czy nie zechciałabym przetestować innych kosmetyków w tej serii. Jak mogłyście przeczytać pół roku temu, byłam bardzo zadowolona z odżywki i chętnie się zgodziłam na współpracę. Do testów wybrałam trzy kosmetyki: szampon, maskę do bardzo suchych włosów oraz piankę z jedwabiem, a ponadto otrzymałam jeszcze jedwab o włosów. Kosmetyki są już w użyciu i jak tylko wyrobię sobie o nich zdanie dam Wam znać co i jak :-)



Jakiś tydzień temu pokazywałam na moim facebooku szampon, na który dość spontanicznie się zdecydowałam. Jest to szampon rewitalizujący z marokańskim olejkiem arganowym Marc Anthony. Już go używałam i powiem całkiem szczerze, że jestem zachwycona efektami! Zaledwie po pierwszym jego użyciu moja nieco podrażniona skóra głowy odczuła ulgę, a włosy świetnie się po nim układają :-)



Z nowości to by było właściwie na tyle :-) Póki co niczego więcej nie planuję dobierać, przynajmniej tak masowo ;-) Jeżeli coś dojdzie to będzie to ewentualnie balsam do ciała lub tusz, ponieważ te kosmetyki dobijają dna, a zamienników u mnie brak - jeżeli wybiorę jakieś konkretne pozycje to jak zwykle poinformuję o tym na swoim facebooku :-)


Dajcie koniecznie znać czy używałyście kosmetyków z dzisiejszego wpisu i jak się u Was sprawdziły :-)

Pozdrawiam serdecznie!
bG

czwartek, 10 października 2013

Balsamy do ciała Sensitive Eco Style od Farmony - warte grzechu?

Dwa miesiące temu otrzymałam od Farmony dwa balsamy do pielęgnacji ciała. Jeden odżywczo-regenerujący, a drugi nawilżająco-wygładzający. Z racji tego, że ten pierwszy już dawno wykończyłam, a drugiego mało co zostało postanowiłam nareszcie napisać dla Was recenzję na ich temat. Czy są to produkty warte uwagi?



Farmona, balsamy do pielęgnacji ciała Sensitive Eco Style; 250ml; ok. 10zł.

BALSAM DO CIAŁA NAWILŻAJĄCO - WYGŁADZAJĄCY
Balsam opracowano do codziennej pielęgnacji każdego rodzaju skóry, szczególnie bardzo suchej i szorstkiej. Bogata formuła intensywnie i długotrwale nawilża, idealnie wygładza oraz poprawia elastyczność skóry. Lekka konsystencja sprawia, że balsam bardzo łatwo się rozprowadza i szybko wchłania, nie pozostawiając tłustej warstwy. Dodatkowo przyjemny, delikatny zapach zwiększa uczucie komfortu.

Kwiat lotosu - wygładza i ujędrnia skórę oraz zapobiega jej wysuszaniu.
Kwas hialuronowy - zapewnia silne, natychmiastowe i długotrwałe nawilżenie oraz sprawia, że skóra staje się sprężysta i aksamitnie gładka.
Proteiny jedwabiu - tworzą na skórze film ochronny zatrzymujący wilgoć oraz doskonale wygładza, zmniejszając szorstkość naskórka.
Inutec - naturalny prebiotyk, łagodzi i koi podrażnienia oraz chroni przed szkodliwym działaniem czynników zewnętrznych.

Skład: Aqua (Water), Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil,**, Caprylic Triglyceride*, Glycerin**, Urea, Butyrospermum Parkii (Shea) Butter**, Cetearyl Alcohol, Glyceryl Stearate Citrate*, Dimethicone, Sodium Hyaluronate, Hydrolyzed Silk, Propylene Glycol, Nelumbo Nucifera (Lotus) Flower Extract**, Inulin**, SodiumAcrylate/Sodium Acryloyldimethyltaurate Copolymer, Isohexadecane, Polysorbate 80, Xanthan Gum, Disodium EDTA, Phenoxyethanol, Ethylhexylglecerin, 2-Bromo-2-Nitropropane- 1,3-Diol, BHA, Parfum (Fragrance).
* surowiec zaaprobowany przez ECOCERT, ** surowiec pochodzenia roślinnego

BALSAM DO CIAŁA ODŻYWCZO - REGENERUJĄCY
Balsam opracowano do codziennej pielęgnacji każdego rodzaju skóry, szczególnie przesuszonej i podrażnionej. Bogata formuła dogłębnie odżywia i regeneruje skórę, niweluje uczucie ściągnięcia i łagodzi podrażnienia. Kremowa konsystencja sprawia, że balsam bardzo łatwo się rozprowadza i szybko wchłania, nie pozostawiając tłustej warstwy. Dodatkowo przyjemny, delikatny zapach zwiększa uczucie komfortu.

Mleczko owsiane - doskonale odżywia i regeneruje skórę, opóźniając procesy jej starzenia.
Olej ryżowy - delikatnie natłuszcza, głęboko odżywia oraz zmiękcza i wygładza skórę.
Ceramidy - zapobiegają odwodnieniu i przesuszeniu naskórka.
Inutec - naturalny prebiotyk, łagodzi i koi podrażnienia oraz chroni przed szkodliwym działaniem czynników zewnętrznych.

Skład: Aqua (Water), Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil**, Caprylic/Capric Triglyceride*, Urea, Cetearyl Alcohol, Ceteareth-20, Butyrospermum Parkii (Shea) Butter**, Glycerin**, Glyceryl Stearate*, Oryza Sativa (Rice) Bran Oil**, Milk Lipids, Ceramide 3, Rosmarinus Officinalis (Rosemary) Leaf Extract**, Avena Sativa Kernel Extract**, PEG-60 Hydrogenated Castor Oil, Inulin**, Dimethicone, Sodium Acrylate/Sodium Acryloyldimethyltaurate Copolymer, Isohexadecane, Polysorbate 80, Disodium EDTA, Phenoxyethanol, Ethylhexylglycerin, 2-Bromo-2-Nitropropane- 1,3-Diol, BHA, Parfum (Fragrance).
* surowiec zaaprobowany przez ECOCERT, ** surowiec pochodzenia roślinnego


Moja opinia:
Balsam mieści się w prostej, plastikowej butelce. Moje pierwsze wrażenie po otrzymaniu kosmetyków nie było żadnym efektem WOW, muszę nawet stwierdzić, że rozczarowała mnie ta nijaka szata graficzna z czcionką na czele. Nie to jednak jest najważniejsze. Pomimo tego, że opakowanie nie przypadło mi do gustu pod względem wizualnym nie mogę odebrać mu tego, że działa sprawnie. Od początku używania do samego końca, pomimo kilku upadków ;-) Dozownik w obydwu przypadkach jest standardowy, po odchyleniu klapki ukazuje się zwykły otwór, przez który wydobywa się balsam.


Balsamy, pomimo tego, że mają wiele cech wspólnych, różnią się od siebie nieco konsystencją. Ta, pomimo że w jednym i drugim przypadku jest "śmietankowa" i cudownie sunie po skórze, to w wersji odżywczo - regenerującej z mleczkiem owsianym jest bardziej treściwa. Poza tym balsam z mleczkiem owsianym pozostawia na skórze bardziej wyczuwalny film ochronny, który w żadnym przypadku nie jest tłusty, lepki czy nieprzyjemnie śliski. Jest wręcz przeciwnie - ciało otulone tym balsamem odczuwa ulgę i czerpie z tego przyjemność, a skóra po posmarowaniu jest przyjemnie wygładzona i odżywiona. Warstwa ochronna, która pozostaje na skórze idealnie przywiera i daje uczucie zwiększonej gęstości.

Balsam nawilżająco - wygładzający z kwiatem lotosu zachowuje się już nieco inaczej niż ten z mleczkiem owsianym. Jego śmietankowa konsystencja jest nieco mniej treściwa i nie pozostawia na skórze takiego filmu jak mleczko owsiane, choć czuć ten efekt posmarowania ciała jakimś specyfikiem. Plusem tego produktu jest to, że bardzo szybko wchłania się w skórę i przyzwoicie ją nawilża, ale uwaga - nie jest to specjalnie głębokie czy długotrwałe nawilżenie. By utrzymać odpowiedni poziom nawilżenia najlepiej smarować ciało codziennie / lub w przypadku skóry bardzo suchej nawet dwa razy dziennie. Ja jako posiadaczka suchej skóry nie do końca jestem usatysfakcjonowana uczuciem nawilżenia jakie otrzymuję w tym przypadku. Zdecydowanie wolę bardziej odżywcze produkty, które zapewnią większy komfort i ulgę mojej skórze.

Zapach  w jednym i drugim produkcie jest zupełnie inny i przyznam, że na początku poczułam się mocno rozczarowana propozycjami Farmony. Aromaty wydawały mi się wtedy mocno oklepane i nieprzyjemne, ale teraz z perspektywy czasu mam nieco odmienne zdanie. Wersja z kwiatem lotosu jest typowo kwiatowa i w pierwszym odbiorze dość intensywna, utrzymuje się przez jakiś czas na skórze po czym zaczyna łagodnieć. Balsam z mleczkiem owsianym odpowiedni będzie dla fanek bardzo delikatnych i ledwo wyczuwalnych mleczno-śmietankowych zapachów. Przebija się przez niego może odrobinę wanilia, ale jest to na tyle delikatny i pudrowy zapach, że nie powinien nikomu sprawiać problemu. Osobiście jestem jego fanką i bardzo przypadł mi on do gustu.

Na dużą uwagę zasługuje również skład, którym uraczyła nas w tym przypadku Farmona. Producent podkreśla to, że balsamy nie zawierają barwników, parabenów oraz olejów mineralnych - domyślam się, że znaczna większość z Was powinna być z tego faktu zadowolona.


Ponadto na początku składów możemy znaleźć olej z nasion słonecznika, glicerynę, mocznik, masło shea i wszystkie te składniki są częścią wspólną bohaterów dzisiejszej recenzji. Dalej, w zależności od rodzaju balsamu znajdują się inne olejki oraz ekstrakty. Nie jest ich co prawda jakoś mega dużo, bo inne eko kosmetyki są zazwyczaj wypełnione olejkami po brzegi, ale zawsze jest to większy procent niż w innych drogeryjnych produktach.


Podsumowując muszę stwierdzić, że Farmona pozytywnie mnie zaskoczyła swoimi nowymi propozycjami. Balsamy Eco Style są bardzo komfortowe i przyjemne podczas używania, a w zależności od preferencji można dobrać sobie odpowiedni dla siebie produkt. Moim faworytem do pielęgnacji suchej skóry jest zdecydowanie balsam odżywczo-regenerujący o ledwie wyczuwalnym, lekko mlecznym zapachu. Wersja nawilżająco-wygładzająca lepsza będzie dla posiadaczek normalnej skóry, które ponadto preferują zdecydowane, kwiatowe aromaty.


Która z Was miała okazję wypróbować balsamy Sensitive Eco Style od Farmony?

Pozdrawiam serdecznie!
bG

czwartek, 3 października 2013

Moje kosmetyki marki Iwostin - co polecam, a do czego więcej nie wrócę?

Są marki kosmetyczne, które darzę ogromnym zaufaniem. Do takich marek zaliczyć się może firma Iwostin, która produkuje swoje kosmetyki na bazie wody termalnej. Moja przygoda z tą firmą zaczęła się dość niepozornie od kremu intensywnie nawilżającego. Byłam akurat w takim momencie, kiedy taki produkt był mi niezmiernie potrzebny i po przeczytaniu kilku bardzo pozytywnych zdań na jego temat postanowiłam zaryzykować i swojej decyzji nie żałuję - jest on ze mną po dziś dzień. Nie trudno się domyślić, że właśnie takie zdarzenia mają swoje konsekwencje w przyszłości. I tak również było w tym przypadku...

Jeżeli jesteście ciekawe jak wyglądała moja przygoda z kosmetykami firmy Iwostin i co mam do powiedzenia na ich temat to serdecznie zapraszam do dalszej części wpisu :-)



Pewnie wiele z Was wie, że niestety bardzo ciężko jest mi dobrać odpowiedni kosmetyk do codziennego nawilżenia bez ryzyka podrażnień czy uczulenia. Moja skóra jest pod tym względem wymagająca, oprócz suchości charakteryzuje się wysoką wrażliwością - pieczenie czy swędzenie skóry okraszone nieprzyjemną wysypką nie jest mi niestety obce...
Preparaty do pielęgnacji twarzy staram się dobierać niezwykle ostrożnie (z mniejszym lub większym powodzeniem), ale jeżeli już trafię na TEN JEDYNY kosmetyk to trzymam się go niezwykle kurczowo i bez przerwy do niego wracam.


Moja przygoda z marką Iwostin zaczęła się już dobrze ponad rok temu od kremu intensywnie nawilżającego spf 20. Pamiętam, że potrzebowałam w tym okresie czegoś, co dobrze nawilży moją suchą skórę i nada się jednocześnie pod makijaż. Krem intensywnie nawilżający dał mi wszystko, czego oczekiwałam. Nawilżenie skóry określiłabym na szóstkę i tak samo dobrze oceniam go jako bazę pod podkład, ponieważ makijaż trzyma się na tym kremie cały dzień w stanie idealnym.

Czy jest wśród Was osoba, która używa filtrów do twarzy? Przypuszczam, że tak :-) Ja nie jestem regularna jeżeli chodzi o używanie tego typu kosmetyków, ale w czasie wakacji staram się zapewnić dodatkową ochronę swojej skórze. Krem ochronny Iwostin Solecrin spf 25 kupiłam z myślą o wakacjach. Zdaję sobie sprawę, że powinnam sięgnąć po wyższy faktor, ale cóż... moja wina. I to dosłownie. Krem ten zabrałam na wakacje do Grecji i niestety nie uchronił mnie w 100% przed przebarwieniami na twarzy. Pojawiły się one w jednym miejscu i teraz mam nauczkę na przyszłość. Poza tym minusem uważam, że bardzo przyjemnie się z tym filtrem pracuje. Dobrze rozprowadza się na skórze, nie bieli jakoś szczególnie (chyba, że nałoży się go w nadmiarze) i w moim przypadku nadaje się pod makijaż. Planuję używać go tej jesieni oraz zimy jako dodatkowej ochrony podczas kuracji z kwasami. Jeżeli uważacie, że powinnam sięgnąć po jakiś wyższy filtr to oświećcie mnie proszę :-)

Kolejnym kosmetykiem, na który się zdecydowałam był nawilżający tonik kojąco-oczyszczający z serii Sensitia. W tej kategorii muszę przyznać, że nie mam jakichś specjalnych wymagań. Tonik powinien według mnie odświeżać skórę bez wysuszania jej. W tym przypadku wszystko to otrzymałam i uważam, że produkt ten warto polecić. Po przemyciu twarzy wacikiem skóra jest przyjemnie odświeżona i nie towarzyszy temu uczucie ściągnięcia. Poza tym podczas używania tego kosmetyku nie odnotowałam żadnego podrażnienia. Recenzji na moim blogu póki co nie ma, ale gdybyście chciały to piszcie śmiało w komentarzach :-)


Woda termalna to kosmetyk, który jest w mojej pielęgnacji już od bardzo, bardzo dawna. Początkowo miałam Avene, ale po jej wykończeniu zakupiłam Iwostin. Ogólnie lubię po nią sięgać w celu odświeżenia twarzy lub załagodzenia ewentualnych podrażnień. O ile bardzo lubiłam wodę termalną Avene, o tyle wydaje mi się, że ta Iwostin jest jednak trochę lepsza. W moim odczuciu daje lepsze rezultaty w starciu z podrażnioną i zaczerwienioną skórą i lepiej na nią działała. Nie lubię jednak do końca dozownika, który w tym przypadku działa ciężej i pryska bardziej "agresywnie".

Iwostin ma w swojej ofercie nie tylko kosmetyki pielęgnacyjne, ale również te do makijażu. I ja jestem posiadaczką jednego z nich - w swoich zasobach mam fluid łagodzący trwale kryjący z spf 30. Co o nim mogę powiedzieć? A chociażby to, że od kilku miesięcy używam go z powodzeniem i jest on moim absolutnym ulubieńcem! Oczywiście żeby nie było - początki były takie sobie ze względu na to, że podkład ten nie kryje jakoś szczególnie, a ja miałam podrażnienia, które chciałam zakamuflować. W ten sposób nie było szans żeby się porozumieć. Fluid ten ma jednak inną, bardzo istotną dla mnie zaletę - łagodzi podrażnienia, autentycznie! Przekonałam się o tym na własnej skórze już nie jeden raz! Oprócz tego zapewnia mi naturalny, lekko rozświetlony efekt na twarzy i cudownie wyrównuje koloryt cery. Jeżeli tak jak ja jesteście fankami tego typu wykończenia w makijażu i nie macie wiele do zakrycia to śmiało możecie sięgnąć po ten produkt. Naprawdę warto :-)


Idąc za ciosem (i z braku wyboru w asortymencie pewnego sklepu) postanowiłam wypróbować kolejny krem Iwostin. Tym razem postawiłam na zwykły krem nawilżający z linii Sensitia w nadziei na to, że choć po części będzie tak dobry jak wersja intensywnie nawilżająca. Niestety w tym przypadku rozczarowałam się. Wersja "zwykła" nawet w połowie nie daje mi tego, co mój ulubieniec. By odczuć jakiekolwiek nawilżenie musiałam nakładać na skórę podwójne porcje, a i to było dla mnie mało. Na niewystarczająco nawilżonej twarzy makijaż również wyglądał kiepsko. Wnioski? Może krem i jest dobry, ale na pewno nie dla skóry suchej.


Ostatnim kosmetykiem, który dziś Wam opiszę będzie trójaktywny antyperspirant nawilżający Iwostin Aspiria. Nie mam problemu z nadmierną potliwością i w sumie nawet naturalny Crystal Essence mnie zadowala, ale czasami lubię wypróbować czegoś nowego. W tym przypadku przemówiło do mnie słowo "nawilżający". Co mogę o tym antyperspirancie powiedzieć? Na moje potrzeby jest skuteczny, dobrze chronił mnie przed poceniem - nie wiem jednak jak byłoby w przypadku osób, dla których nadmierna potliwość to ogromna zmora... Pomimo mojego zadowolenia z działania jest jednak coś, co sprawiło, że ponownie po niego już nie sięgnę. Chodzi konkretnie o nieprzyjemną warstwę, którą odczuwam na skórze po jego aplikacji. Nie pamiętam żeby kiedykolwiek jakikolwiek antyperspirant dawał mi podobne odczucie. Po użyciu Iwostinu mam wrażenie jakbym nakleiła sobie na skórę jakiś plaster, którego po całym dniu naprawdę ciężko się pozbyć. W tym przypadku nawet przyjemny i delikatny zapach nie jest w stanie przekonać mnie do ponownego zakupu...


Uff... I to by było na tyle jeżeli chodzi o moje doświadczenia z kosmetykami Iwostin. Jeżeli tak jak ja macie bardzo wrażliwą skórę to idealna będzie dla Was linia Sensitia. Jeżeli Wasza skóra jest dodatkowo sucha i wymaga odpowiedniego nawilżenia to zachęcam do wypróbowania mojego ulubionego kremu intensywnie nawilżającego z spf 20. Wart uwagi jest również nawilżający tonik oraz mój ulubiony fluid łagodzący :-)

Przy okazji chciałabym zaznaczyć, że ten post nie jest sponsorowany, a wszystkie kosmetyki oprócz fluidu zakupiłam sama :-)

I jeszcze na sam koniec pokażę Wam mojego pomocnika, którego kilka godzin temu zaprezentowałam na facebooku :-) Nie wiem jak to się dzieje, ale ZAWSZE jak robię zdjęcia na bloga albo piszę recenzje to On jest przy mnie i dzielnie mi towarzyszy :-)


Dajcie znać jak wyglądają Wasze doświadczenia z kosmetykami Iwostin i czy macie swoich ulubieńców z tej firmy :-)

Pozdrawiam serdecznie!
bG

poniedziałek, 30 września 2013

Ulubieńcy września.

W dzisiejszym dniu chciałabym podzielić się z Wami swoimi kosmetycznymi ulubieńcami września. Większość produktów przewijała się już na moim blogu więc pewnie będziecie je dobrze kojarzyć :-) Znajdzie się jednak i kilka nowości, które na tyle spodobały mi się podczas użytkowania, że i nimi postanowiłam się z Wami podzielić.

Zainteresowanych serdecznie zapraszam do zapoznania się z dalszą częścią wpisu! :-)



Od kilku miesięcy jestem w posiadaniu podkładu do cery wrażliwej Iwostin Correctin Sensitia. Pisałam Wam już o tym, że bardzo dobrze sprawdził się na mojej suchej cerze latem i co jest ciekawe - teraz spisuje się jeszcze lepiej! Na początku byłam pewna, że taki lekki podkład nie do końca sprawdzi się u mnie o tej porze roku, ale o dziwo w tej chwili jest to mój ulubiony kosmetyk w tej kategorii! Oprócz naturalnego wykończenia, które daje Iwostin bardzo lubię to, że potrafi załagodzić wszelkie podrażnienia, których czasami potrafię się nabawić.

Kolejnym ulubieńcem jest tusz do rzęs Maybelline One By One. Już kiedyś go miałam i po kilku latach postanowiłam zakupić go ponownie. Co tu dużo mówić, wspaniale wydłuża i pogrubia on moje rzęsy. Poza tym w ciągu dnia nie odbija się, nie osypuje i nie skleja rzęs.

Paletka cieni do brwi Essence jest ze mną tak długo, że powinnam ją wymienić na nową :P Bardzo ją lubię i od dłuższego czasu sięgam jedynie po ten ciemniejszy cień.

Bonder od Orly zaczęłam używać regularnie już ponad miesiąc temu. Sprawdza się u mnie świetnie, idealnie nadaje się pod kolorowy lakier i przedłuża jego trwałość. Wiadomo, że z czasem same końcówki potrafią się zetrzeć, ale poza tym nie mam większych zastrzeżeń. W ciągu najbliższych tygodni możecie spodziewać się recenzji tego produktu i dodatkowego porównania z odżywką Eveline 8w1, którą postanowiłam odstawić i uwaga(!) - bardzo się z tego cieszę!!

Usta wypielęgnowane waniliowym masełkiem Nivea najczęściej podkreślałam przepiękną pomadką Gosh o nazwie Darling. Jeden i drugi kosmetyk ogromnie przypadł mi do gustu, a masełko pomimo tego, że ma nieco chemiczny zapach tak dobrze mi służy, że chętnie wypróbuję wersję malinową :-)

Na twarz oprócz podkładu nakładam również puder brązujący w celu delikatnego wymodelowania rysów. W tym przypadku od wielu miesięcy sięgam po puder brązujący Quiz Cosmetics w odcieniu 01 Silver African. Przyjemnie się z nim pracuje i dzięki temu, że jest bardzo dobrze napigmentowany wystarczy odrobina do podkreślenia kości policzkowych.

W kwestii makijażu oczu zbyt wiele się nie zmieniło :-) Moimi ulubionymi cieniami są matowy 353 z Inglota oraz 117 Caffe Latte z Kobo.



W pielęgnacji nie lubię zbyt dużych zmian, choć i tutaj zdarzają się wyjątki. Pierwszym ulubieńcem, którego możecie zobaczyć jest suchy olejek do twarzy, ciała i włosów Nuxe. Uwielbiam go i w ostatnim poście wyraźnie dałam Wam to odczuć :-) Sprawdza się fantastycznie i czuję, że będzie to mój pielęgnacyjny niezbędnik.

Demakijaż w ostatnich miesiącach wykonuję wyłącznie płynami micelarnymi i bardzo to sobie chwalę. Moim ulubieńcem jest nawilżająca Perfecta z Dax Cosmetics, ale uwaga uwaga - znalazł się tutaj konkurent! Przypadkowo zakupiony płyn micelarny Energia Młodości z AA sprawdza się u mnie świetnie, doskonale zmywa makijaż twarzy i nie powoduje nieprzyjemnego uczucia ściągnięcia. Poza tym nie podrażnia mojej bardzo wrażliwej skóry oraz oczu. Z racji wszystkich tych zachwytów potrafię wybaczyć to, że czasami nie do końca domywa makijaż oczu.

Ostatnim ulubionym ulubieńcem :-) jest krem do twarzy, którego zużywam już kolejną tubkę. Krem intensywnie nawilżający Iwostin Sensitia to mój absolutny ideał! Nie znalazłam póki co jego godnego następcy.


U mnie z ulubieńców to by było na tyle :-)
Dajcie znać czy udało się Wam w ostatnim czasie odkryć coś godnego zainteresowania :-)

Pozdrawiam serdecznie!
bG

piątek, 27 września 2013

Luksus zamknięty w szklanej butelce: NUXE, suchy olejek do ciała i włosów.

Olejek Nuxe jest chyba jednym z najbardziej popularnych kosmetyków pielęgnacyjnych z jakim się dotychczas spotkałam. Zna go zapewne większość z Was, a nawet jeżeli nie, to ta druga część bardzo by go chciała poznać i sprawdzić na sobie jego działanie. Ja swój olejek mam od kilku miesięcy i od momentu zakupu towarzyszy mi niemalże dzień w dzień. Z jakim skutkiem? O tym przekonacie się czytając dalszą część recenzji!


NUXE, Huile Prodigieuse - suchy olejek do ciała i włosów; 50ml; 40-70zł.

SKUTECZNOŚĆ DZIĘKI NATURZE

Ten suchy olejek o zawartości 98,1% składników pochodzenia naturalnego to nowatorskie połączenie 30% szlachetnych olejków roślinnych i witaminy E – tak skomponowana formuła odżywia, odnawia wygładza skórę twarzy i ciała oraz włosy. Wystarczy jeden gest!
 

DOBRODZIEJSTWO DLA MOJEJ SKÓRY

Skóra twarzy i ciała staje się gładka i jedwabista.
Włosy nabierają elastyczności, miękkości i połysku.
 

NAJWAŻNIEJSZE AKTYWNE SKŁADNIKI

Nowatorska formuła zawierająca wysokie stężenie 6 szlachetnych olejków roślinnych (z ogórecznika, dziurawca, słodkich migdałów, kamelii, orzechów laskowych i orzechów makadamia) oraz witaminę E: ten prosty w stosowaniu preparat do całościowej pielęgnacji szybko się wchłania, pozostawiając gładką i jedwabistą skórę oraz błyszczące, miękkie włosy.
Nie zawiera konserwantów.

Skład: ISOPROPYL ISOSTEARATE*, MACADAMIA TERNIFOLIA SEED OIL*, COCO-CAPRYLATE/CAPRATE*, DICAPRYLYL ETHER*, PRUNUS AMYGDALUS DULCIS (SWEET ALMOND) OIL*, CORYLUS AVELLANA (HAZEL) SEED OIL*, CAMELLIA OLEIFERA SEED OIL*, PARFUM/FRAGRANCE, TOCOPHEROL*, BORAGO OFFICINALIS SEED OIL*, OLEA EUROPAEA (OLIVE) FRUIT OIL*, HELIANTHUS ANNUUS (SUNFLOWER) SEED OIL*, ROSMARINUS OFFICINALIS (ROSEMARY) LEAF EXTRACT*, HYPERICUM PERFORATUM FLOWER/LEAF/STEM EXTRACT*, SOLANUM LYCOPERSICUM (TOMATO) FRUIT/LEAF/STEM EXTRACT*, CAPRYLIC/CAPRIC TRIGLYCERIDE, BENZYL SALICYLATE, BUTYLPHENYL METHYLPROPIONAL, CITRONELLOL, GERANIOL, HYDROXYCITRONELLAL, LIMONENE, LINALOOL [N1005/E].


Moja opinia:
Olejek mieści się w przepięknej szklanej buteleczce ze złotą zakrętką. Pod względem estetycznym nie mam jej nic do zarzucenia, bardzo przypomina flakonik perfum. W praktyce należy jednak na nią trochę uważać. Wiadomo, to jest szkło i każdy upadek może skończyć się jego rozbiciem. Forma dozownika bardzo mi w tym przypadku odpowiada - mamy pozornie zwykły otwór, ale żeby wydobyć olejek należy go z buteleczki wytrząsnąć. Po zwykłym przekręceniu również się on wydobywa, ale w niewielkiej ilości. Moim zdaniem pozwala to zwiększyć jego wydajność.


Sam olejek występuje w dwóch wersjach: ze złotymi drobinkami oraz bez nich. Ja posiadam wersję bez drobinek. Konsystencja naprawdę bardzo mi odpowiada. Jest on rzadki, trochę wodnisty i przede wszystkim jak przystało na suchą formę nie jest tłusty! Jestem osobą, która bardzo często sięga po olejki i doceniam ich właściwości pielęgnacyjne. Nie przeszkadza mi tak bardzo ewentualna tłustość, ponieważ jestem świadoma, że olejki zazwyczaj pozostawiają na skórze tego typu ochronny film. W przypadku olejku Nuxe jest jednak zupełnie inaczej.


Jestem pod wrażeniem tego, jak przyjemnie rozprowadza się na skórze i jak jedwabistą ją pozostawia! I to bez żadnego efektu tłustości! Możecie mi uwierzyć na słowo, że już po krótkiej chwili od posmarowania ciała mogę się już ubrać i nie ucierpią na tym moje ubrania. Olejek błyskawicznie się wchłania i w miejscu użycia pozostawia taki przyjemny, delikatny i elegancki połysk zdrowej i nawilżonej skóry. Bez uczucia tłustości :-)

Czytając wszystkie te powyższe zachwyty można by było stwierdzić, że olejek Nuxe jest istnym rarytasem. I oczywiście jest tak dalej biorąc pod uwagę najważniejszą kategorię, czyli jego działanie pielęgnacyjne! Oprócz tego, że kosmetyk ten w chwilę wchłania się w skórę, cudownie ją też odżywia i nawilża - i wcale tutaj nie przesadzam! Nie mam w zwyczaju smarować nim całego ciała, robię to sporadycznie w przypływie chwili i potrzeby. Są jednak takie miejsca, gdzie smaruję się nim niemalże dzień w dzień. Do tych miejsc należy z całą pewnością dekolt, biust oraz ramiona. Wcześniej zdarzało mi się pomijać te fragmenty ciała, ale od kiedy regularnie zaczęłam sięgać po olejek Nuxe wszystko to się zmieniło. Skóra stała się widocznie bardziej miękka, elastyczna i przyjemniejsza w dotyku. Poza tym już na pierwszy rzut oka widać, że jest dobrze wypielęgnowana i nie straszy "papierową" suchością. Przy okazji smarowania ciała dostaje się również moim dłoniom :-) Ostatnio uświadomiłam sobie nawet, że bardzo rzadko sięgam po krem do rąk, zdarza się to naprawdę sporadycznie!

Olejek jest również polecany do pielęgnacji skóry twarzy oraz włosów. O ile w tym pierwszym przypadku go jeszcze nie przetestowałam, o tyle w tym drugim owszem i zabieg ten spodobał mi się na tyle, że praktykuję go po każdym myciu włosów. Moja czupryna ostatnio przeżywa trochę cięższe chwile, włosy są bardziej przesuszone i mają tendencję do puszenia się na końcach. Wizyta u fryzjera nadchodzi wielkimi krokami, ale w międzyczasie korzystam z dobroci olejku Nuxe. Jedną jego kropelkę rozcieram w dłoniach, by następnie delikatnie wetrzeć w lekko wilgotne włosy od mniej więcej połowy ich długości. Zabieg ten nie przetłuszcza ich, a pozwala mi na zdyscyplinowanie i połączenie ich w całe pasma. Po wtarciu olejku sięgam po suszarkę i chłodnym powietrzem delikatnie podsuszam włosy. Czasami czynność powtarzam na suchych końcówkach i również przynosi to zadowalające mnie efekty.

Kwestią dyskusyjną jest według mnie zapach. Jestem niemalże pewna, że są wśród Was zarówno jego fanki jak i osoby, które nie są nim ani trochę oczarowane. Po wielu zachwytach nad aromatem Nuxe ja sama byłam przygotowana na coś zupełnie innego niż to, co otrzymałam. Ciężko mi jednak określić dokładnie jego woń. Nuxe pachnie dla mnie jak bliżej nieokreślone perfumy, ma w sobie coś z mydła i jest w moim odczuciu odrobinę babciny. Jest on również ciepły i słoneczny. Na początku byłam zaskoczona jego zapachem, ale prawdę mówiąc podoba mi się on. Uwielbiam otulać się nim zarówno w ciągu dnia jak i podczas wieczornej toalety. Ciężko mi to określić, ale daje on takie uczucie wyjątkowości, do którego mam ochotę wracać i wracać... Na skórze również utrzymuje się zadowalająco długo.

Bardzo dużo mówi się również o niesamowitej wydajności tego produktu. Tutaj również będę się wypowiadać dość ostrożnie, ponieważ prawdę mówiąc zależy to od tego ile i jak często po niego sięgamy. Moim zdaniem nie jest to produkt "wieczny" tak jak wiele dziewczyn mówi. Zużywa się tak samo jak każdy inny olejek, może nawet odrobinę szybciej chociażby przez to, że jest niesamowicie przyjemny w użytkowaniu i smarowanie się nim jest wciągające ;-)

Podsumowując powiem w skrócie, że suchy olejek Nuxe to kosmetyk, który już chyba zawsze gościć będzie w mojej pielęgnacji. Uwielbiam go za zapach, działanie oraz uczucie wyjątkowości, które daje mi podczas samej aplikacji. Wiem, że zważając na pojemność oraz cenę jest to drogi wydatek, ale z perspektywy czasu absolutnie nie żałuję zakupu. Poza tym wiele aptek internetowych oferuje ten kosmetyk w bardzo konkurencyjnych cenach.

A Wy miałyście już styczność z suchym olejkiem Nuxe?
Wolicie wersję z drobinkami czy bez?

Pozdrawiam serdecznie!
bG

niedziela, 22 września 2013

Kilka nowości kosmetycznych.

W ostatnim czasie moja aktywność blogowa nieco się opuściła... Na wytłumaczenie mogę powiedzieć tylko tyle, że zmieniłam mieszkanie i trochę ciężko znaleźć mi odpowiednie miejsce do fotografowania... Mam nadzieję, że w najbliższym czasie uda mi się dojść ze wszystkim do ładu i trochę częściej będę wracać do Was z recenzjami :-)

Na przełamanie zapraszam Was dzisiaj do zerknięcia na kilka nowości, które pojawiły się w mojej kosmetyczce. W dużej mierze jest to po prostu uzupełnienie braków, reszta to moje zachcianki ;-)



Będąc ostatnio w Superpharm natknęłam się na promocję nie do odrzucenia: kupując lakier Essie drugą sztukę można było otrzymać w prezencie! Dodatkowym smaczkiem w tym wszystkim było to, że drugi kolor mogłam dobrać sobie sama spośród całej kolekcji :-) W moje posiadanie wpadł piękny, intensywny róż o nazwie Bottle Service oraz wszystkim znany pastelowy Fiji. O ile za intensywnym różem chodziłam od dawna, o tyle Fiji nie do końca mi się podobał, kiedy oglądałam go na różnych blogach. Na żywo jednak spodobał mi się na tyle, że stwierdziłam, że po prostu muszę go mieć :-)

Zmywacz do paznokci Sensique o zapachu truskawki kupiłam na szybko, specjalnie się nad nim nie zastanawiając. Cóż mogę na jego temat powiedzieć? Jest słaby i pomimo obiecywanego zapachu truskawek okropnie i bardzo intensywnie śmierdzi. Poza tym mam wrażenie, że wpływa wysuszająco na płytkę paznokcia. Żałuję, że nie pofatygowałam się po zmywacz bez acetonu z Inglota...


Kolejnym nabytkiem z kategorii "zachcianek" jest przepiękna pomadka Gosh o wdzięcznej nazwie Darling. Tego typu kolor już od bardzo dawna chodził mi po głowie, ale ciężko było mi trafić na odpowiedni odcień oraz formułę, która dostatecznie by mnie zadowoliła. Ta pomadka ma w sobie wszystko, czego oczekuję - przepięknie wygląda na ustach i nie działa na nie wysuszająco. Używając jej mam wręcz wrażenie dodatkowej ochrony podczas tej wymagającej pory roku.

Kolejnym kosmetykiem z nowości zasilających moją kosmetyczkę jest masełko do ust Nivea. Większość z Was zna je już doskonale, ale u mnie to zupełna nowość. Mój ukochany balsam Tisane jest już na wykończeniu i pomimo ogromnej miłości, jaką go darzę, postanowiłam wypróbować czegoś zupełnie nowego. Spośród czterech wersji zapachowych zdecydowałam się na Vanillę & Macadamię. Po kilku maźnięciach muszę stwierdzić, że masełko jest bardzo przyjemne w użyciu, ale zapach pomimo tego, że jest ładny, trąci niestety nieco chemią...


W ostatnim czasie wykończyłam również mój ulubiony płyn micelarny Perfecta w wersji nawilżającej, ale pomimo tego, że jest on raczej popularny i w wielu drogeriach można go zakupić to w miejscu gdzie akurat byłam nie był on dostępny. Jak możecie zobaczyć na powyższym zdjęciu, "w ramach odmiany" zdecydowałam się na płyn micelarny AA Energia Młodości. Póki co jestem z niego zadowolona, choć nie do końca radzi sobie z demakijażem oczu. Na plus mogę jednak podkreślić to, że jest delikatny dla skóry i nie szczypie w oczy.

Krem do twarzy również mi się skończył i korzystając z okazji postanowiłam wypróbować krem nawilżający Iwostin Sensitia. Jak wiecie wersja intensywnie nawilżająca sprawdza się u mnie fenomenalnie i zużyłam już wiele opakowań. Wersja nawilżająca nie jest jednak dla mojej skóry wystarczająca...

Krem pod oczy to kosmetyk, do którego nigdy wcześniej nie przywiązywałam specjalnej uwagi. Jakiś czas temu zdecydowałam się na słynny Yes To Carrots i... zobaczymy :-)


Na brzoskwiniowy krem pod prysznic z BingoSpa zdecydowałam się dość spontanicznie i trochę żałuję wyboru. Niby myje ciało, ale prawdę mówiąc nie wyróżnia się niczym szczególnym.

Kosmetyki L'biotica Biovax mają zarówno swoich zwolenników jak i przeciwników. Ostatnio zdecydowałam się na szampon do włosów słabych ze skłonnością do wypadania. Czy okaże się on na tyle skuteczny, że do niego wrócę? To się dopiero okaże...

Pozostając w tematyce włosów postanowiłam po raz drugi skusić się na suchy szampon, który mógłby ratować mnie w ekstremalnych sytuacjach. Poprzednio miałam Klorane, z którego byłam zadowolona. Czy Radical okaże się równie dobry? Zobaczymy :-)



Dajcie znać czy miałyście kosmetyki przedstawione powyżej i jak się u Was sprawdziły :-)

Pozdrawiam serdecznie!
bG
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...