środa, 29 czerwca 2016

Czasoumilacze na lato.

Lato jest dla mnie taką porą roku, która daje mi niesamowite uczucie relaksu. Uwielbiam podczas słonecznych i ciepłych dni wylegiwać się na świeżym powietrzu, najlepiej oczywiście z ciekawą książką i filiżanką świeżo mielonej kawy :-) Oprócz tych oczywistych przyjemności lubię także otaczać się kosmetykami, które zapewniają mi poczucie komfortu oraz wpływają na moje zmysły. Czy jest ktoś ciekawy jak wygląda lista moich letnich czasoumilaczy? :-)



W mojej filozofii ogromną rolę odgrywa pielęgnacja skóry, jest to absolutnie mój słaby punkt i chyba nigdy się to nie zmieni. Pielęgnacja zaczyna się u mnie już pod prysznicem i właśnie dlatego staram się dobierać kosmetyki, które nie tylko dobrze umyją skórę, ale również nie będą jej podrażniały, a najlepiej gdyby odgrywały rolę opatrunku dla skóry. Takim właśnie opatrunkiem jest dla mnie olejek do mycia ciała Balea, do którego regularnie wracam. Uwielbiam go nie tylko za zapach, ale również za skład oraz za to, że dziala kojąco na moją skórę nawet po kąpielach słonecznych. Jeżeli jeszcze nie mieliście okazji wypróbować tego kosmetyku to koniecznie musicie się na niego skusić!


Kolejnym ulubieńcem na mojej liście jest znów olejek, ale tym razem do nawilżania ciała, a nie jego mycia. Olejek Nuxe, bo o nim mowa, jest ze mną od kilku lat i nie wyobrażam sobie nie mieć go na swojej półce w łazience. Kojarzy mi się z pięknym, słonecznym latem i daje uczucie komfortu mojej suchej skórze, choć nie mam w zwyczaju nakładać go na całe ciało. Idealnie sprawdza się jako uzupełnienie standardowej pielęgnacji i zamiennik duszących perfum latem.


Jeżeli jest mowa o pielęgnacji to nie może zabraknąć tutaj czegoś do smarowania ust! Choć moim niezmiennym ulubieńcem jest Tisane to lubię czasami poeksperymentować z czymś nowym. Ostatnio nabrałam ochoty na jajeczka Eos i wiecie co? Polubiłam je na miejscu! Na początku kupiłam wersję jeżynową, ale chodziła mi po głowie również truskawka i nie mogłam się na nią nie skusić. Balsamy są bardzo gęste i twarde, ale bez problemu można się nimi wysmarować. Co więcej - uważam, że zapewniają odpowiednią pielęgnację mniej wymagającym ustom i na plus przemawia ich słodki smak. Może zapachy mogłyby być bardziej naturalne i śmietankowe/mleczne, ale to już takie moje "widzimisię" ;-)


Lakiery Essie są jednymi z lepszych, jakie miałam okazję używać. Lubię również te z Eveline i Joko, ale to kolory z Essie Meet Me At Sunset oraz Limo-Scene idealnie wpasowały się w tegoroczne lato. Pierwszy lakier to soczysta pomarańczowa czerwień, która po raz pierwszy już kilka lat temu zagościła w moich zbiorach. Odcień Limo-Scene to mocno rozbielony róż, który daje efekt świeżych, zadbanych paznokci i optycznie wybiela końcówki. Jeżeli lubicie francuski manicure to będzie to coś dla Was!


Pomimo tego, że usta maluję raz na jakiś czas to lubię mieć pod ręką takie niezobowiązujące bajery na każdą okazję :-) Olejek do ust Clarins stał się wielkim hitem wręcz natychmiastowo i wcale się temu nie dziwię. Po rozprowadzeniu na ustach dobrze się ich trzyma, działa kojąco i tworzy efekt w rodzaju tafli. Masełko Korres w wersji Pomegranate jest natomiast według mnie mniej odżywcze i kojące, ale daje za to przepiękny, ciepły odcień czerwieni i z przyjemnością nakładam je gdy mam ochotę na jakaś niewielką odmianę.



A Wy jakich macie letnich ulubieńców?
Czy są jakieś kosmetyki, do których wracacie regularnie każdego roku czy lubicie zmiany i różnorodność?

Pozdrawiam serdecznie!
bG

poniedziałek, 20 czerwca 2016

Domowe spa z Pat&Rub.

Pat&Rub to jedna z moich ulubionych marek kosmetycznych. Pisałam o tym wielokrotnie i myślę, że raczej się to nie zmieni ;-) Wśród wszystkich dostępnych serii moimi ulubionymi są bez dwóch zdań relaksująca i otulająca. O tej drugiej postanowiłam dziś trochę więcej napisać...


Na samym początku, jeszcze podczas testowania zapachów w perfumerii Sephora, zapach linii otulającej zdecydowanie nie przypadł mi do gustu. Przypominał mi jeden z syropów z dzieciństwa, którego smaku i zapachu szczerze nie znosiłam. Po jakimś czasie podczas zakupów na oficjalnej stronie producenta wrzuciłam do koszyka próbkę jednego z kosmetyków z tej linii i jakie było moje zdziwienie gdy odkręciłam wieczko i poczułam TO! TO, czyli cudowny karmelowo - cytrynowy aromat, który z miejsca skradł moje serce! I tak jest oczywiście do teraz!

Pierwszym pełnowymiarowym kosmetykiem, który postanowiłam zamówić z całej serii był scrub do ciała. Niestety w dzisiejszym wpisie nie zobaczycie go na zdjęciach, ponieważ jestem chwilowo w innym miejscu, ale co się odwlecze to nie uciecze - zadebiutuje w odrębnym wpisie.

Kolejnymi kosmetykami, na które się skusiłam były masło do ciała i żel pod prysznic. Jeżeli chodzi o żele to z całej serii miałam tylko ten jeden i prawdę mówiąc nie sądzę aby specjalnie różnił się od pozostałych wersji... No może jedynie pod względem walorów zapachowych ;-)


To, co mnie zdziwiło (oczywiście na plus) to fakt, że żel był niesamowicie łagodny dla ciała, ale pomimo tego wytwarzała się cudowna, kremowa i delikatna pianka, która uprzyjemniała wieczorną pielęgnację. Przez cały czas stosowania kosmetyk ten mnie nie podrażnił ani nie znudził mi się jego zapach. Powiem nawet więcej, jestem od niego bardzo uzależniona!


Idealnym uzupełnieniem wieczornej pielęgnacji ciała jest oczywiście użycie kosmetyku nawilżającego i odżywczego. Czy masełko otulające Pat&Rub spełniło moje oczekiwania? Mało powiedziane! Już niewielka ilość kosmetyku wtarta w skórę zmienia jej wygląd i kondycję na plus. Moja sucha skóra po każdej aplikacji była idealnie nawilżona, wręcz nasączona substancjami odżywczymi, a efekt był widoczny gołym okiem. Dodatkowo masło naprawdę szybko się wchłania i nie tworzy się efekt śliskiej czy lepkiej skóry jak to czasami bywało przy użyciu innych, drogeryjnych kosmetyków. A ten zapach! Słodko - cytrusowy, da się w nim wyczuć dokładnie to wszystko o czym zapewnia producent. Moje zmysły są oczarowane i zdecydowanie chcą więcej!

W pielęgnacji twarzy jestem nad wyraz ostrożna i wychodzę z założenia, że "im mniej tym więcej". Czasami potrzebuję jednak dodatkowego zastrzyku energii i skuszę się na różnego rodzaju bonusy. Maseczek do twarzy Pat&Rub jeszcze nie używałam i delektowanie się nimi jest przede mną. Ufam jednak tej marce na tyle, że nie mam obaw przed ich wypróbowaniem i z ogromną przyjemnością umilę sobie jeden z wieczorów :-)





A może Wy miałyście okazję używać tych kosmetyków i podzielicie się ze mną swoim zdaniem?

Pozdrawiam serdecznie!
bG

niedziela, 19 czerwca 2016

Lipton Yellow Label - Twoja herbata – Twoje hasło!


Jeloł! Pisz & Love zachęca do dzielenia się pozytywną energią!

Jeśli lubicie konkursy i macie w sobie wenę twórczą to może być to konkurs skierowany właśnie do Was! Marka Lipton postanowiła wyzwolić w nas nieco pozytywnej energii i zachęcić do stworzenia krótkich, pozytywnych tekstów! Aż 5000 z nich zostanie nagrodzonych, a te najlepsze z najlepszych będą miały okazję znaleźć się na etykietach tak lubianej przez wszystkich herbaty! Czy czujecie się skuszeni i zmobilizowani do tworzenia? ;-)



Lipton Yellow Label - Twoja herbata – Twoje hasło!


Akcja pod hasłem Jeloł! Pisz&Love to konkurs dla osób pełnych pozytywnej energii, które pragną zarażać optymizmem i wprawiać innych w dobry nastrój. Aby wziąć udział w akcji wystarczy wejść na stronę www.piszandlove.pl i dać się ponieść swojej kreatywności. Zasady są proste i przejrzyste. Wystarczy stworzyć krótkie, radosne i optymistyczne hasło, które wywoła uśmiech. Hasło, które pozwoli dzielić się radością i cieszyć się życiem. Warto postawić na fantazję, dobry humor, grę słów, skojarzenia i innowacyjność. Hasło powinno się składać z nie więcej niż 60 znaków. Tyle bowiem można umieścić na zawieszce klasycznego Lipton Yellow Label. Jest o co walczyć, bo 100
zwycięskich haseł pojawi się na zawieszkach limitowanej edycji herbaty Lipton Yellow Label dostępnej w regularnej sprzedaży w czwartym kwartale 2016 roku, konsumenci będą mogli wybierać spośród opakowań zawierających 25, 50, 75, 88 i 100 saszetek. Dodatkowo 10 najlepszych haseł znajdzie się na banerach kampanii na stronach internetowych. W charakterze nagród będą też vouchery do Katalogu Marzeń oraz wyjątkowe termiczne kubki Lipton, dzięki którym można delektować się smakiem herbaty w każdej chwili – podczas spaceru, pikniku, wypadu na miasto czy długiej podróży. Warunki konkursu oraz regulamin dostępne na stronie www.piszandlove.pl.

Zgłoszenia można nadsyłać do 26 czerwca, a zebrało się ich już ponad 3768. Dobra zabawa dla wszystkich uczestników i satysfakcja dla zwycięzców gwarantowane!

A czy Ty masz już swoje hasło? :-)

wtorek, 14 czerwca 2016

Pielęgnacja ciała i dłoni z Dove Derma Spa Youthful Vitality...

Witajcie kochani! Ostatnio dużo u mnie wpisów dotyczących kosmetyków Dove i dziś inaczej nie będzie ;-) Niedawno mogliście przeczytać co sądzę na temat żeli pod prysznic z Dove i jak sądzę nikt nie był zaskoczony, że przypadły mi one do gustu. Dziś będzie troszkę więcej o samej pielęgnacji. Czy ktoś jest ciekawy co mam na ten temat do powiedzenia? Jeżeli tak to zapraszam do dalszej części wpisu! :-)



Do przetestowania otrzymałam całą serię Derma Spa Youthful Vitality.

Testowanie rozpoczęłam od kremu do ciała znajdującego się w dużym i pojemnym słoiku z zakrętką. Wewnątrz kosmetyk zabezpieczony jest również srebrną folią więc to pewnego rodzaju komfort i udogodnienie dla osoby kupującej - przecież nikt nie chce używać wcześniej macanego towaru! ;-)
Dove reklamuje swój krem jako "przywracający skórze sprężystość oraz młodzieńczy blask" i poleca go dla skóry dojrzałej.



Co ja o tym myślę? Otóż mam bardzo mieszane odczucia. Po kilku latach używania kosmetyków naturalnych zaczęłam dostrzegać różnice pomiędzy produktami sklepowymi, a tymi z wartościowym i naprawdę odżywczym składem. Postanowiłam jednak dać szansę czemuś nowemu i ten krem na starcie miał u mnie czystą kartę. Moje pierwsze odczucia były na pewno ściśle związane z zapachem. Typowy dla Dove aromat bardzo mi się spodobał, choć na początku był dla mnie zbyt intensywny. Konsystencja kremu również wydała mi się nietypowa. Jest on gęsty, ale trochę sztuczny i w odczuciu jakby... silikonowy? Jedwabisty? Mam nadzieję, że wiecie co mam na myśli... Jednak to, co napisałam powyżej to mało znaczące elementy całości, najważniejsze jest według mnie działanie. Jak wiecie (lub dowiadujecie się teraz), moja skóra należy raczej do tych suchych i bardziej wymagających. Muszę regularnie używać dobrych, nawilżających i odżywiających kosmetyków, by czuć komfort. Krem Dove niestety do takich nie należy. Stosowałam go na różne sposoby (bezpośrednio po prysznicu, w trakcie dnia oraz na lekko wilgotne ciało)  i właściwie nigdy nie dał mi wystarczającej satysfakcji, a do tego... rolował się na mojej skórze! I to praktycznie za każdym razem! Jedyny plus jaki mogę stwierdzić to to, że wygładza on ciało. Ale cóż mi z tego, skoro przy byle potarciu przekształca się w nieestetyczne i denerwujące frędzle?

Kolejnym kosmetykiem, który przetestowałam był lotion do ciała. Forma opakowania ogromnie mi się w tym przypadku spodobała. Płaska, matowa tuba naprawdę fajnie się prezentuje w łazience, przyciąga wzrok i dobrze się z niej korzysta. Zapach mogę porównać do kremu do ciała z tej samej serii, jest według mnie bardzo przyjemny.

Od lewej: lotion do ciała, krem do rąk, krem do ciała.

Na pierwszy rzut oka lotion wydaje się dosyć gęsty, ale jest zarazem lekki i puszysty i łatwo rozprowadza się po ciele. Pozostawia jednak moim zdaniem po sobie podobne wrażenie jak krem do ciała - jest nieco sztuczny i silikonowy. Nawilżenie i odżywienie również nie należą do mocnych stron tego kosmetyku... Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że efektu nie odczułam żadnego, ale uwaga - na mojej skórze przynajmniej się nie rolował tak jak jego poprzednik.


Ostatnim kosmetykiem z linii Youthful Vitality jest u mnie krem do rąk, który uwaga (!) - naprawdę polubiłam! Kremik znajduje się w podobnej tubie co lotion, jednak na różny sposób otwiera się obydwa kosmetyki. W przypadku lotionu jest to klapka, a krem do rąk ma odrębną zakrętkę.


Ostatnio moje dłonie trochę ucierpiały po codziennych pracach porządkowych i co rusz musiałam je czymś smarować. Jeżeli miałam więcej czasu sięgałam po bezkonkurencyjne czyste masło shea, ale gdy brakowało wolnej chwili świetnie sprawdzał się kremik z Dove. Już niewielka ilość wystarczała do posmarowania dłoni i kosmetyk bardzo szybko się wchłaniał, a moje ręce naprawdę odczuwały ulgę. Może nie powiedziałabym, że nawilżenie jest dogłębne, a odżywienie intensywne, ale jak na drogeryjny kosmetyk krem spisał się bardzo dobrze!


Wnioski? Cóż, na pewno mogę powiedzieć, że nie wszystko złoto, co się świeci. Kosmetyki do ciała z serii Youth Vitality do tanich nie należą (ich ceny wahają się od 20 do prawie 30zł) i może to u części osób teoretycznie wpłynąć na sam odbiór - no bo skoro droższe to zapewne "lepiej działa". Według mnie nie jest to jednak odpowiednia pielęgnacja dla skóry dojrzałej, suchej i wymagającej. Pozytywnie zaskoczył mnie za to niepozorny krem do rąk (około 16zł), choć prawdę mówiąc nie wiem czy w przyszłości do niego wrócę.

A może Wy znacie linię Youth Vitality z Dove i podzielicie się ze mną swoimi spostrzeżeniami?

Pozdrawiam serdecznie!
bG

niedziela, 5 czerwca 2016

Chwila przyjemności pod prysznicem z żelami Dove...

Tematy dotyczące pielęgnacji twarzy, włosów i ciała to zdecydowanie mój klimat. Informacje dotyczące tych zagadnień chłonę jak gąbka wodę i z nieukrywaną przyjemnością i fascynacją poznaję zarówno nowe zagadnienia jak i kosmetyki, które mogą się przyczynić to lepszego stanu mojej skóry. Jakiś czas temu przywędrowała do mnie paczuszka zawierające całą serię kosmetyków Dove, począwszy od żeli pod prysznic po specyfiki docelowo nawilżające. Żele pod prysznic są kosmetykami, których oczywiście nie może zabraknąć w mojej pielęgnacji i biorąc pod uwagę moje upodobanie do długich i gorących kąpieli staram się wybierać te, które dodatkowo nie będą przesuszały mojej i tak już suchej skóry. Jesteście ciekawe jak się u mnie sprawdza Dove? Jeżeli tak to zapraszam do przeczytania poniższej recenzji :-)



Kosmetyki Dove nie są mi obce i niezmiennie kojarzą mi się z charakterystycznym dla tej marki przyjemnym zapachem, który bardzo lubię. Żele również już miałam i jeżeli uważnie śledzicie mojego bloga to mogliście zobaczyć, że bardzo przypadły mi one do gustu. Myślę, że nie zdziwi Was fakt, że tym razem inaczej nie będzie, a ja tylko i wyłącznie będę się rozpływać nad bohaterami dzisiejszego wpisu ;-)

Do przetestowania dostałam od marki cztery wersje zapachowe i wśród nich wyrósł jeden zdecydowany ulubieniec, który rozpieszczał mój nos. Nowość marki, czyli wersja "Słodki krem z piwonią", bo o nim mowa, charakteryzuje się cudownym, zmysłowym i totalnie kuszącym śmietankowo-kwiatowym aromatem i jestem absolutnie przekonana, że po powąchaniu nikt obok tego żelu obojętnie nie przejdzie. Jest to tak piękny zapach, że mimowolnie zdarza mi się sięgnąć po butelkę tylko po to, by powąchać żel. Na zapachu jednak przyjemne doznania się nie kończą, ponieważ działanie również nie pozostaje w tyle. Kosmetyk bardzo dobrze się pieni i skutecznie myje. Najważniejsze jest jednak dla mnie to, by moja skóra po prysznicu nie była wysuszona, a po użyciu żelu Dove mogę mieć pewność, że nic takiego nie będzie miało miejsca. 



Kolejnymi wersjami, które miałam przyjemność przetestować był odżywczy żel pod prysznic "Caring protection", "Silk glow" oraz "Go fresh".






Wszystkie trzy charakteryzują się przepięknymi i wyczuwalnymi zapachami, które maja wspólną nutę typową dla Dove. Gdybym miała jednak scharakteryzować je jednym słowem to według mnie "Caring protection" ma w sobie coś lekko kwaśnego, "Silk glow" jest z grupy pudrowych zapachów, a "Go fresh" jest po prostu bardziej świeży i cytrusowy. Wszystkie jednak perfekcyjnie wywiązują się ze swojego zadania, a ja czuję, że moja skóra po takim prysznicu jest czysta i przyjemnie miękka. Czy można chcieć czegoś więcej?

Osobiście cieszę się, że miałam okazję przetestować kolejne naprawdę dobre drogeryjne żele pod prysznic i zdecydowanie wiem, że będę mogła je polecić kolejnym osobom. Jeżeli Wy tak jak i ja jesteście fanami tej linii kosmetyków Dove to napiszcie w komentarzu jakie są Wasze ulubione wersje zapachowe! :-)


Pozdrawiam serdecznie!
bG

czwartek, 2 czerwca 2016

Aktualna pielęgnacja ciała.

Tematy dotyczące pielęgnacji są zdecydowanie moimi ulubionymi. Chłonę jak gąbka wszystkie nowinki związane z kremami, olejkami, masłami oraz wskazówki mające za zadanie ułatwienie codziennych zabiegów upiększających czy to ciała, włosów czy twarzy. Dziś chciałabym skupić się na nawilżeniu i odżywieniu skóry ciała i pokażę Wam jakie kosmetyki znajdują się obecnie w moim posiadaniu. Zapraszam do przeczytania dalszej części wpisu :-)




Wybierając kosmetyki pielęgnacyjne do ciała staram się stawiać na te z przyjaznym i naturalnym składem, ale zdarza mi się robić odstępstwa od reguły. Bardzo lubię wszelkiego rodzaju bogate masła do ciała. Już nie jeden raz pokazywałam Wam na blogu moje ukochane masełka marki Pat&Rub lub Alverde, które przy każdej okazji będę polecać. W dzisiejszym poście tych moich ulubieńców niestety nie będzie, ale pokażę Wam za to lepszą i trochę gorszą część mojego obecnego arsenału.



Z całej gromadki najdłużej chyba jest ze mną olejek do ciała Nuxe. Nuxe to mój taki mały ulubieniec, który zawsze musi być pod ręką. Uwielbiam jego działanie, a zapach jest jednym z ulubionych. Zawsze wcieram kilka kropel w dekolt i ramiona dla podtrzymania odpowiedniego poziomu nawilżenia i lekkiego natłuszczenia (choć sam w sobie nie jest typowym tłustym olejkiem), a czasami smaruję nim nawet całe ciało. Jest to jeden z tych kosmetyków, które działają na mnie odprężająco i relaksująco.

Kolejnym kosmetykiem, który od lat zasila moją kosmetyczkę jest czysty i naturalny olej kokosowy. Moja przygoda z kokosem zaczęła się od jednego zamówienia z Biochemii Urody. Miałam również olej kokosowy z Organique oraz ten z Bio Planete, który zakupiłam na dziale spożywczym w Almie. To, co jest dla mnie najważniejsze przy wyborze oleju kokosowego to to, by nie był on rafinowany. Ten z Be Organic właśnie taki jest i korzystam z niego z czystą przyjemnością już od wielu miesięcy nie tylko do nawilżenia ciała po prysznicu, ale i do olejowania włosów oraz demakijażu. W każdej dziedzinie spisuje się on znakomicie, ale smarując nim ciało należy uważać z dozowaniem, ponieważ bardzo łatwo można przesadzić.



Moim małym odkryciem została niedawno marka Bioline, z której posiadam już kilka kosmetyków. Odkryłam ją zupełnie przypadkowo przeglądając asortyment kosmetyczny jednej z aptek. To, co zwróciło moją uwagę to naturalne, proste składy oraz przystępne ceny. Masło shea idealnie sprawdza się przy pielęgnacji bardziej przesuszonych i podrażnionych partii ciała. Często smaruję nim dłonie i stopy, ale używam również od czasu do czasu do pielęgnacji całego ciała, na przykład po opalaniu. Zapach jest niewyczuwalny, konsystencja mocno zbita, a samo masło polecam dozować z rozwagą, bo podobnie jak w przypadku oleju kokosowego można bardzo łatwo przesadzić z jego ilością ;-) Jeżeli borykacie się z mocno przesuszoną skórą dłoni to ten kosmetyk może stanowić dla Was zbawienny kompres regenerujący!

Kolejnym produktem do nawilżania ciała jest krem marki Dove, który jest ze mną od kilku tygodni. Linia Youthful Vitality to nowość na rynku, która niestety u mnie się nie sprawdziła. Choć pokładałam w nim nadzieje pomimo długiego i mało zachęcającego składu, srogo się rozczarowałam. Na plus mogę zaliczyć na pewno zapach, choć i on na początku wydawał mi się odrobinę zbyt mocny. Konsystencja jest według mnie przyjemna, chociaż z drugiej strony podczas nabierania czuć pewną sztuczność. Najbardziej liczyłam jednak na nawilżenie i odżywienie skóry, na uczucie ukojenia, którego niestety nie otrzymałam. Za każdym razem czułam, że to co oferuje Dove to zdecydowanie za mało jak na moje potrzeby. Dodatkowo krem po nałożeniu zamiast się wchłonąć zastygał i zaczynał się rolować.



Ostatnim rarytaskiem jest u mnie mus do ciała Nacomi o zapachu malin. Jest to nowość  w mojej kosmetyczce, ale muszę przyznać, że z przyjemnością po niego sięgam. Szukałam niedawno czegoś z przyjemnym składem, dostępnego od ręki w aktualnym miejscu zamieszkania i wybór padł na ten kosmetyk. Miałam okazję już kilka razy sięgnąć po ten słodki wynalazek i jestem nim pozytywnie zaskoczona. Mus w kontakcie z ciepłem dłoni zamienia się w przezroczysty olejek i według mnie naprawdę przyzwoicie nawilża skórę. Trochę ciężko się nim smaruje ciało i trzeba mieć ciut więcej cierpliwości, ale myślę, że warto się temu poświęcić ;-) Widziałam, że firma Nacomi ma w swojej ofercie dużo interesujących kosmetyków i jestem ciekawa czy macie może wśród nich swoich ulubieńców? Jeżeli tak to mam nadzieję, że dacie mi o nich znać w komentarzach! :-)


Napiszcie mi jakie kosmetyki są obecnie w Waszych zbiorach i które najlepiej się u Was sprawdzają :-)

Pozdrawiam serdecznie!
bG
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...