wtorek, 28 stycznia 2014

AA Energia Młodości 30+ - micelarny płyn do demakijażu oczu i twarzy. Wart zainteresowania?

Demakijaż to jedna z podstawowych zasad w drodze do ładnej cery - będę to powtarzać do zawsze i do znudzenia. Nie mogę sobie wyobrazić sytuacji, w której kładę się spać w pełnym makijażu, z podkładem na twarzy. Wiem też, że spora grupa młodych dziewczyn / nastolatek w ogóle nie zawraca sobie głowy tym krokiem przygotowującym cerę do dalszych zabiegów pielęgnacyjnych. Niestety, ale nie zrozumiem chyba nigdy tego fenomenu ;-)

Czym chciałabym się dzisiaj z Wami podzielić? Pokażę kosmetyk, który jest moim zdaniem wart zainteresowania. Świadczy o tym chociażby to, że wykończyłam już drugą butelkę i planuję zakup kolejnej.


AA - Technologia Wieku Energia Młodości 30+, micelarny płyn do demakijażu oczu i twarzy; 200ml; 13-15zł.



Perfekcyjnie usuwa makijaż - struktury micelarne niezwykle skutecznie usuwają makijaż i inne zanieczyszczenia z powierzchni skóry, nie obciążając jej i nie wywołując podrażnień.

Nawilża i wygładza - kwas hialuronowy oraz naturalna betaina, wiążąc cząsteczki wody na powierzchni skóry, wygładzają ją i chronią przed przesuszeniem.

Dodaje skórze energii - Koenzym Q10 dodaje skórze energii i poprawia naturalne funkcje ochronne naskórka.

Pielęgnuje i łagodzi - Prowitamina B5 aktywuje procesy regeneracyjne w skórze, działa kojąco i łagodzi zaczerwienienia.

Stosowanie: Usuń makijaż z twarzy, oczu i ust płatkami nasączonymi płynem micelarnym. Produkt nie wymaga zmywania i doskonale zastępuje mleczko i tonik.

Ważny 9 miesięcy od otwarcia.



Moja opinia:
Płyn micelarny AA mieści się w standardowej plastikowej butelce koloru białego. Dozownik zabezpieczany jest typową klapką z zatrzaskiem. Po uniesieniu klapki ukazuje nam się w tym przypadku pewne wgłębienie...


Nie powiem, żeby takie rozwiązanie do końca mi odpowiadało... Do specyficznego zagłębienia po kilku miesiącach się po prostu przyzwyczaiłam, ale moim zdaniem jest to szczegół, który przeszkadza podczas korzystania z płynu. Można niby stwierdzić, że takie miejsce jest idealne do przyłożenia wacika, ale ale! Ileż to razy zdarzyło mi się przez nie wylać nadmiar płynu!

Zapach jest moim zdaniem bardzo przyjemny i delikatny. W pewnym sensie przypomina mi pod tym względem micelarny płyn nawilżający z Perfecty.

Ważniejsze jest jednak to, co reprezentuje sobą sama zawartość... Czy płyn micelarny z AA wywiązuje się należycie ze swojego zadania? Tutaj bez zbędnych wywodów powiem Wam, że zdecydowanie tak!

Demakijaż twarzy przebiega szybko, bezproblemowo i oczywiście skutecznie. Po użyciu tego płynu czuję, że moja skóra jest naprawdę czysta i nie zalegają na niej żadne resztki podkładu. Z oczami jest podobnie, choć przy dwóch warstwach tuszu muszę odczekać kilka chwil z przyłożonym wacikiem by mieć pewność, że wszystko przyzwoicie się rozpuści i obejdzie się bez niepotrzebnego tarcia powiek.
Bardzo ważną kwestią jest dla mnie to, aby kosmetyk mnie nie podrażniał, nie powodował szczypania skóry oraz zaczerwienień. W tym przypadku po demakijażu czuję wręcz ukojenie, moja skóra jest całkowicie uspokojona i ma prawidłowy, jasny koloryt. Bardzo sobie to cenię, ponieważ nie wszystkie płyny do demakijażu są takie delikatne, przy niektórych możemy nabawić się niechcący niezłego problemu! Na uwagę zasługuje również fakt, że płyn ten nie szczypie w oczy - ani trochę! Już nie jeden raz zdarzyło mi się przez przypadek włożyć wacik nasączony płynem do oka - przez nieuwagę oczywiście. Za każdym razem wyszłam z tego cało, bez szczypania, bez łzawienia, bez niepotrzebnie wylanych łez. Muszę w tym przypadku podkreślić oczywiście to, że mam bardzo wrażliwe oczy - latem czy nawet zimą bywa, że niesamowicie mi łzawią od słońca.

Moim zdaniem propozycja firmy AA jest jak najbardziej udana i z czystym sumieniem mogę Wam polecić recenzowany dzisiaj kosmetyk! Tak jak wspomniałam na samym początku - u mnie już druga wykończona butelka poszła do kosza i przy najbliższej okazji sięgnę po ten płyn ponownie :-)


A jak jest u Was z demakijażem? Macie swoje ulubione produkty do oczyszczania twarzy i oczu?
Zdarza Wam się czasami pominąć ten krok? ;>

Pozdrawiam serdecznie!
bG

poniedziałek, 27 stycznia 2014

Inveo, hypoalergiczne serum stymulujące wzrost rzęs - relacja po sześciu tygodniach + zdjęcia. Czy widać różnicę?

Dziś zgodnie z zapowiedzią przychodzę do Was z kolejną porcją informacji i wrażeń po sześciu tygodniach stosowania serum stymulującego wzrost rzęs Inveo. Jeżeli czytałyście to, co napisałam trzy tygodnie temu tutaj - klik, to wiecie, że w tamtym czasie jako takiego efektu nie zarejestrowałam.
Jak jest w chwili obecnej?


Inveo, serum stymulujące wzrost rzęs; 3,5ml; 149,90zł



Hypoalergiczne Serum do Rzęs do pielęgnacji krótkich, przerzedzonych i osłabionych rzęs, stymulujące ich naturalny wzrost.
CZAS: Efektywna kuracja 6-10 tygodni
EFEKT: Dłuższe, gęściejsze, zdrowsze i ciemniejsze rzęsy*
Preparat odpowiada wymaganiom testu zgodności ze skórą atopową i szczególnie wrażliwą, łatwo ulegającą podrażnieniom oraz spełnia wymagania stawiane wyrobom kosmetycznym o deklarowanych właściwościach hypoalergicznych.

* efekty potwierdzone badaniami aplikacyjnymi, przeprowadzonymi zgodnie z Procedurą Badawczą PB15/DA ITA-TEST, pod kontrolą lekarza dermatologa oraz lekarza okulisty

Moja opinia:
Jak wspomniałam w poprzednim poście, opakowanie Inveo zawiera zarówno serum do rzęs jak i dołączony do zestawu tusz. Serum ma wodnistą postać i nakłada się je aplikatorem z giętką końcówką typową dla eyelinerów w płynie. Jest ono bezzapachowe i bezbarwne. Podczas używania tego produktu nie odnotowałam żadnego podrażnienia oczu oraz okolic, co uważam za duży plus biorąc pod uwagę ich wrażliwość.

Serum wzmacniającego używałam jedynie na górne rzęsy. Zazwyczaj aplikowałam jedną warstwę zgodnie z zaleceniami, ale od kilku dni mam wrażenie, że na pędzelek nabiera się nieco mniej produktu i zabieg w razie potrzeby powtarzam.

W około czwartym tygodniu zauważyłam, że moje rzęsy bardzo się wzmocniły! Podczas wieczornego demakijażu praktycznie przestały wypadać, co wcześniej im się zdarzało. Nie były to co prawda jakieś duże ilości i wcale mnie one jakoś specjalnie nie przerażały. Ot, jedna lub maksymalnie dwie rzęsy zostawały na waciku. Teraz zdarza mi się to zdecydowanie rzadziej i mam tu na myśli pojedynczy ubytek raz na kilka dni! Jestem tym bardzo pozytywnie zaskoczona! Kilkukrotnie zamachnęłam się również nieco bardziej agresywnie z wacikami i podczas demakijażu zaczęłam mocniej trzeć oczy żeby poddać próbie moje rzęsy i - co mnie niezmiernie uradowało - nie ucierpiał na tym ani jeden włosek z całego wachlarzu :-) Stan ten utrzymuje się do dzisiaj - czyli do pierwszego dnia siódmego tygodnia używania serum. Oby tak dalej :-)

Oprócz wzmocnienia zauważyłam również, że rzęsy zyskały nieco na samym wyglądzie. Wydaje mi się, że są bardziej gęste i dłuższe. Poza tym zaczęły mi odrastać w okolicach kącika oka, a tam w zasadzie zawsze były bardziej przerzedzone. Dokładniej będziecie mogły zobaczyć to na dołączonych niżej zdjęciach.


Same zdjęcia może nie są do końca dokładne i różnią się czy to kolorem czy "uchwyceniem" oka w obiektywie. Widać jednak dokładnie to, o czym piszę - włosków jest zdecydowanie więcej i moim zdaniem wyglądają na mocniejsze. Na pierwszym ze zdjęć mam też odrobinę opuszczoną powiekę więc wydawać się może, że rzęsy są bardzo krótkie - w rzeczywistości jednak mają podobną długość jak na zdjęciu poniżej.

Poniżej możecie również zaobserwować efekt, jaki można uzyskać dzięki dołączonemu do zestawu tuszowi do rzęs.


Jest to w moim odczuciu poprawny tusz, choć sama bym się nie zdecydowała na jego zakup. Przyzwoicie wydłuża rzęsy, może odrobinę je skleja. Efekt pogrubienia nie do końca jednak mnie satysfakcjonuje. Poza tym nie odbija się na powiece oraz nie zauważyłam osypywania.


Podsumowując, z efektów stosowania serum na chwilę obecną jestem bardzo zadowolona. Kurację oczywiście będę stosować nadal, a na kolejną porcję informacji zapraszam za cztery tygodnie - na łączne podsumowanie 10-tygodniowego używania serum Inveo.


A jak jest u Was? Stosujecie jakieś preparaty na wzmocnienie rzęs? Widzicie efekty?

Pozdrawiam serdecznie!
bG

sobota, 25 stycznia 2014

Na czasie: ulubione pędzle do makijażu.

Macie tak, że pomimo szerokiego zasobu kosmetyków lub akcesoriów praktycznie codziennie sięgacie po te same egzemplarze? Ja mam tak od zawsze! Jeżeli już coś przypadnie mi do gustu to pomimo okresowych zachwytów innymi odpowiednikami wracam co rusz do tego, co sprawdza się u mnie najlepiej.
O kosmetycznych ulubieńcach długookresowych będzie innym razem. Dziś pokażę Wam pędzle!



Mój zestaw pędzli do makijażu od prawie dwóch lat jest praktycznie taki sam, w ciągu ostatniego czasu został poszerzony jedynie o kilka sztuk. W zasadzie mam już wszystko to, czego potrzebuję, jednak w takim podstawowym codziennym makijażu ograniczam się do bohaterów ze zdjęcia.


Możecie być zaskoczone lub i nie, ale nie każdego pędzla używam zgodnie z jego pierwotnym przeznaczeniem. Pierwszy z lewej to słynny Hakuro H51, który służy mi do nakładania płynnego (lub mineralnego) podkładu. Mam go już dwa lata i nadal go ubóstwiam, fantastycznie się nim pracuje. Wykonany jest z syntetycznego włosia bardzo dobrej jakości, a do tego kosztuje bardzo niewiele. Warto się nim zainteresować!

Kolejny pędzel to EcoTools do różu. Pędzle tej firmy są ogólnie dostępne i możecie je zakupić w każdej popularnej drogerii. Ja swój pędzel wykorzystuję nie tyle do nakładania różu, co do utrwalania podkładu sypkim pudrem. W ten sposób najlepiej mi się on na chwilę obecną sprawdza i jestem zadowolona z efektu, jaki uzyskuję.

Pędzel środkowy to nic innego jak Long Handled Kabuki z Everyday Minerals. Pomimo tego, że na początku niepokoiło mnie wypadające w nadmiarze włosie, dziś nie potrafię sobie wyobrazić makijażu bez jego użycia. Jest to dość uniwersalny pędzel, może służyć do nakładania podkładu mineralnego, pudru, różu czy bronzera. Ja go używałam czasami do pudru sypkiego, ale zdecydowanie najprzyjemniej aplikuje mi się nim prasowany róż. Lekko zaokrąglona końcówka ładnie obejmuje moje policzki, dzięki czemu szybko i równomiernie uzyskuję naturalnie wyglądającego rumieńca na twarzy.


Kolejnym niezbędnikiem podczas wykonywania codziennego makijażu jest pędzelek do nakładania cieni z EcoTools. Naprawdę upodobałam sobie pędzelki z tej firmy! Tutaj w bardzo przystępnej cenie (16zł) otrzymujemy naprawdę porządny pędzelek do nakładania bazowego cienia na całą powiekę. Od czasu do czasu używam go również do podkreślenia załamania, w tym przypadku też daje radę!

Piątym i ostatnim już dzisiaj przedstawionym będzie pędzelek do nakładania eyelinera w żelu z Maybelline. Kupiłam go w zestawie razem z eyelinerem i powiem Wam jedno - w życiu bym nie pomyślała, że będzie on taki dobry! Można wykonać nim cieniutką kreskę tuż przy linii rzęs oraz taką grubszą, bardziej wyrazistą. Jego włosie jest rewelacyjnie ścięte i przy tym bardzo przyjemne dla delikatnej skóry wokół oczu. Jedyne, na co trzeba uważać to to, aby przypadkiem nie powyginać niektórych włosków po bokach podczas wrzucania go do kosmetyczki. Ja nie byłam aż tak uważna, ale odstające elementy wystarczy w zasadzie odciąć i jest po problemie.




Taki pędzelkowy zestaw towarzyszy mi praktycznie przez całą jesień oraz zimę. 
A jak jest u Was? Macie swoich ulubieńców, po których sięgacie dzień w dzień?

Pozdrawiam serdecznie!
bG

czwartek, 23 stycznia 2014

Pielęgnacja ust zimą...

Witam serdecznie po kilku tygodniach przerwy! :-) Nawet nie wiecie jak miło jest wrócić do rzeczywistości po tak intensywnym miesiącu i przeprowadzce, której doświadczyłam. Już jestem w nowym miejscu, wszystko sobie poukładałam i z czystym sumieniem wracam do bloga.

Dziś chciałabym poruszyć temat pielęgnacji ust w okresie zimowym. Tutaj, gdzie mieszkam obecnie temperatura znacznie różni się od poprzedniego miejsca zamieszkania. Jest znacznie chłodniej, a na ziemi utrzymuje się gruba warstwa śniegu. Właśnie w takim okresie należy przyłożyć szczególną uwagę do ochrony delikatnej skóry ust. Przecież żadna z nas nie lubi, gdy jej usta są spierzchnięte i pękają.

Kosmetyki, które Wam teraz przedstawię są u mnie właściwie nowością. Jak wiecie zawsze sięgałam po balsam w słoiczku Tisane (który oczywiście nadal Wam gorąco polecam!), ale tym razem miałam ochotę wypróbować coś zupełnie innego.



Pierwszym produktem, który postanowiłam wypróbować i zamówiłam w aptece internetowej była pomadka do ust Nuxe Reve de Miel. Zamówiłam ją przy okazji innych zakupów, ponieważ na kosmetyki Nuxe patrzę dość przychylnym okiem, a sztyft był w atrakcyjnej cenie około 13zł.


Czy czuję się usatysfakcjonowana tym zakupem? Po kilku miesiącach używania muszę stwierdzić, że nie do końca, aczkolwiek nie jest to zły produkt. Pomadka jest dość twarda, ale bez problemu sunie po ustach zostawiając na nich warstwę ochronną. Usta po jej użyciu są przyjemnie ukojone i nie kleją się. To, co osobiście nieco mi przeszkadza to fakt, że warstwa pielęgnująca dość szybko schodzi z ust i w moim odczuciu propozycja Nuxe nie sprawdzi się na spierzchniętych i wymagających wargach podczas zimowych mrozów. Używana doraźnie daje oczywiście radę, ale w moim przypadku często muszę tę czynność powtarzać. Zapach sztyftu jest lekko cytrusowy i całkiem przyjemny, smak jest dość neutralny i mnie osobiście nie przeszkadza.


Kolejnymi kosmetykami do pielęgnacji ust będą rarytasy, które u nas niestety nie są dostępne - nie licząc oczywiście internetu ;-) W grudniu spędziłam tydzień czasu w Hamburgu, a tam oczywiście oprócz zwiedzania miasta miałam w planach zwiedzenie okolicznych drogerii ;-) Byłam oczywiście w słynnej Drogerii DM, ale nie urzekła mnie ona tak bardzo jak inna, mniej popularna na blogach drogeria Budnikowsky. Budnikowsky ma dokładnie ten sam asortyment co DM, ale są tam również kosmetyki, których w tym drugim nie uraczycie! Na myśli mam między innymi produkty marki Korres (dostępne u nas w Sephorze) oraz Burt's Bees, o którym za chwilę wspomnę. Nawet sobie nie wyobrażacie jakie było moje zdziwienie (i radość oczywiście), kiedy zobaczyłam kultową pszczółkę podczas przechadzania się między kolejnymi szafami!

Wybrałam dla siebie kilka kosmetyków z tej firmy, o których już wcześniej czytałam wiele pozytywnych recenzji. Cieszę się, że mogłam na żywo obadać wszystkie produkty (zarówno kolorowe jak i typowo pielęgnacyjne), ponieważ dzięki temu nie "nacięłam się" na niepożądane zapachy - niektóre kosmetyki mają ten specyficzny zapach przypominający Amol. Naprawdę ciężko byłoby mi wytrzymać używając przykładowo kremu do rąk o tym zapachu... Ale do brzegu! :-)


Pierwsze do koszyka powędrowały pomadki do ust Burt's Bees o cudownych zapachach - jagoda acai oraz miód. Ta pierwsza towarzyszy mi codziennie, trzymam ją w torebce i używam w razie potrzeby. Co mogę o niej powiedzieć? Ma cudowną konsystencję, sunie po ustach niczym masełko i zostawia na nich idealnie przyjemną, lekko śliską warstwę. Najlepsze w tym wszystkim jest jednak to, że czuję jak ta pomadka działa! Usta autentycznie są dzięki niej chronione, nie straszny im mróz oraz wszechobecne wiatry. Poza tym Burt's Bees naprawdę nawilża delikatną skórę ust i nawet wtedy, kiedy warstwa ochronna się zetrze, na wargach pozostaje to uczucie miękkości i delikatności. Jest to zdecydowanie moje odkrycie roku 2013!

Kolejnym kosmetykiem do pielęgnacji ust, który towarzyszy mi od grudnia jest klasyczny balsam do ust Burt's Bees w metalowym słoiczku. Przy jego wyborze nie wahałam się ani przez chwilę. Wiedziałam, że przyda mi się on podczas pielęgnacji ust w domowym zaciszu.


Jakie są moje spostrzeżenia po ponad miesiącu używania balsamu? Mam wrażenie, że jego działanie jest o poziom wyżej w stosunku do pomadek z tej firmy. I o ile w tych pomadkach ochronnych jestem absolutnie zakochana, ten produkt potrafi na moich ustach zdziałać cuda! Znajdujący się w metalowym słoiczku balsam ma zdecydowanie bardziej twardą konsystencję, ale mimo to łatwo go zaaplikować na usta. Pod wpływem ciepła staje się bardziej przystępny więc czy to opuszkiem palca, czy bezpośrednio wargami - da się go bez problemu nałożyć. Jego zapach jest typowo miętowy, odświeżający. Nie jest to jednak zapach podobny do Carmexu, mnie zdecydowanie bardziej przypomina miętowe gumy do żucia. Po aplikacji przez kilka minut odczuwam na ustach efekt chłodzenia, ale w tym przypadku sprawia mi to prawdziwą przyjemność - nawet zimą! Jeżeli jednak nie jesteście fankami takich dodatkowych wrażeń to pod tym względem zapewne nie będziecie zadowolone. Dodatkowym plusem jest to, że balsam ten się nie roluje ani nie zostawia białych śladów na ustach.

Czemu uważam, że balsam ten tak fenomenalnie działa na moje usta? Ponieważ w ciągu ostatniego miesiąca były one narażone na wiele niekorzystnych czynników. Stres towarzyszący przeprowadzce, zmiana temperatury, ogrzewanie w pomieszczeniach oraz częste mimowolne oblizywanie warg na mrozie nie miały zbyt dobrego wpływu na ogólny stan tej części twarzy. W takich krytycznych momentach zawsze wieczorem aplikowałam warstwę balsamu Burt's Bees, a rano budziłam się z nowymi, miękkimi i -co najważniejsze- zregenerowanymi ustami! Cudowne uczucie!
Poza tym zarówno balsam jak i pomadki idealnie nadają się pod kolorowe szminki i mają naturalne, bogate składy! Czego chcieć więcej?

Przechodząc do podsumowania nie pozostaje mi nic innego jak tylko polecić Wam pomadki i balsam w słoiczku Burt's Bees. Jest to dosłownie miód na Wasze usta! Fantastyczne działanie, ochrona i przyjazny skład. Jeżeli macie jednak trudność z dostępem do tych kosmetyków to po raz kolejny odsyłam do balsamu Tisane ;-)


Dajcie znać jakich kosmetyków używacie do pielęgnacji ust zimą oraz co polecacie ze swojej strony.
Macie jakichś swoich ulubieńców?

Pozdrawiam serdecznie!
bG

niedziela, 5 stycznia 2014

Hypoalergiczne serum stymulujące wzrost rzęs Inveo - wrażenia po 3 tygodniach używania.

Która z nas nie marzy o pięknych, długich i gęstych rzęsach? No właśnie, jest to marzenie większości kobiet. Od kilku lat obserwując rynek kosmetyczny mam wrażenie, że coraz więcej firm stawia na promocję kosmetyków mających za zadanie upiększenie oprawy naszych oczu poprzez ich pielęgnację. Do wyboru mamy produkty zarówno z tych niższych półek cenowych jak i tych wyższych. Dziś chciałabym zaprezentować Wam serum ze średniej półki cenowej i napiszę co nieco na temat jego użytkowania.



Inveo, serum stmulujące wzrost rzęs; 3,5ml; 110zł.

Hypoalergiczne Serum do Rzęs do pielęgnacji krótkich, przerzedzonych i osłabionych rzęs, stymulujące ich naturalny wzrost.
CZAS: Efektywna kuracja 6-10 tygodni
EFEKT: Dłuższe, gęściejsze, zdrowsze i ciemniejsze rzęsy*
Preparat odpowiada wymaganiom testu zgodności ze skórą atopową i szczególnie wrażliwą, łatwo ulegającą podrażnieniom oraz spełnia wymagania stawiane wyrobom kosmetycznym o deklarowanych właściwościach hypoalergicznych.

* efekty potwierdzone badaniami aplikacyjnymi, przeprowadzonymi zgodnie z Procedurą Badawczą PB15/DA ITA-TEST, pod kontrolą lekarza dermatologa oraz lekarza okulisty


Moja opinia:
Opakowanie Inveo zawiera serum do rzęs, ulotkę zawierającą niezbędne informacje oraz - co bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło - tusz do rzęs. 

Samo serum ma postać typową dla płynnych eyelinerów i podobnie się je aplikuje. Pędzelek, który służy do rozprowadzania specyfiku jest giętki, nie drapie i można nim dosyć precyzyjnie pokryć linię wzdłuż rzęs.


Płyn jest bezbarwny i bezzapachowy. Nie podrażnił wrażliwej okolicy moich oczu oraz nie wywołał żadnych niepożądanych reakcji, co uważam za duży plus biorąc pod uwagę wrażliwość moich oczu. Opakowanie jest na tyle poręczne, że zmieści się w najmniejszej kosmetyczce i nie odczujemy jego ciężaru. Przy używaniu serum do rzęs należy zwrócić szczególną uwagę na dokładny demakijaż oczu! Pamiętajcie, że nigdy nie wiadomo jak resztki eyelinera czy cieni wpłyną na działanie z serum jeżeli zostaną z nim zmieszane podczas aplikacji pędzelkiem. Aplikator w tym przypadku ma jasny kolor i dzięki niemu można stwierdzić czy jest jakiekolwiek ryzyko, że wprowadzimy niechciane substancje do środka słoiczka.

Bardzo pozytywnie zaskoczył mnie tusz do rzęs dołączony do opakowania - mała tubka mieści 8ml i posiada giętką, silikonową, ciekawie wyprofilowaną szczoteczkę. 


Nie spodziewałam się wiele po tym kosmetyku, ale muszę przyznać, że lubię po niego sięgać. Nie daje tak spektakularnego efektu, jaki lubię, ale nie skleja rzęs i porządnie je wydłuża, a oprócz tego nie narzekam na osypywanie się i odbijanie na powiece. Pierwsza warstwa daje bardzo naturalny efekt podkreślonych i wydłużonych rzęs, druga dodatkowo odrobinę je pogrubia.

Oprócz wymienionych wyżej produktów do całości dołączona jest również ulotka zawierająca kilka przydatnych informacji takich jak skład, wyniki badań czy efekty, które można uzyskać po kilku tygodniach stosowania serum. 


Żałuję, że do zestawu nie został dołączony specjalnie wyprofilowany papierek, dzięki któremu można by było zbadać pomiar ewentualnego wzrostu rzęs.

Jakie są moje wrażenia po trzech tygodniach użytkowania? Oprócz przyjemnej aplikacji i braku jakichkolwiek reakcji alergicznych nie mogę niestety zbyt dużo powiedzieć. Używając serum przez te wszystkie dni nie zauważyłam specjalnej różnicy w wyglądzie moich rzęs ani na plus ani na minus. Najbardziej się cieszę, że (póki co) obyło się bez wzmożonego wypadania rzęs (na co narzekają niektóre dziewczyny podczas używania podobnych produktów różnych firm) i nie została zachwiana ich równowaga. Poza tym zdaję sobie sprawę, że 3 tygodnie to zdecydowanie zbyt krótko by oczekiwać jakichkolwiek efektów związanych ze wzrostem rzęs.

Kosmetyku w każdym razie będę używała nadal. Następną relację (tym razem okraszoną odpowiednimi fotografiami) umieszczę za około 3 tygodnie i wtedy zobaczycie czy i w jakim stopniu zmieniły się moje rzęsy podczas używania hypoalergicznego serum. Jeżeli w tym czasie nie wystąpią żadne niepokojące mnie objawy to w planach będę miała umieszczenie kolejnego postu dotyczącego tej tematyki.

A Wy jak pielęgnujecie swoje rzęsy?
Macie jakieś swoje sprawdzone sposoby?

Pozdrawiam serdecznie!
bG

piątek, 3 stycznia 2014

Cece MED, maska do włosów z jedwabiem - warta zainteresowania?

Witajcie po długiej przerwie :-) Grudzień po raz kolejny przygniótł mnie całą masą zajęć począwszy od wyjazdu, poprzez okres świąteczny oraz kończący się rok. Teraz postaram się pojawiać na blogu częściej, choć przyznam, że czeka mnie w niedalekiej przyszłości większa przeprowadzka, a co za tym idzie - chwilowy brak internetu. No nic, zobaczymy co przyniesie przyszłość, a póki co zapraszam Was na serię zaległych recenzji!

Niecałe trzy miesiące temu do moich kosmetycznych zasobów dołączyło kilka produktów Cece MED. Kiedyś pisałam Wam o odżywce z jedwabiem, która się u mnie sprawdziła i byłam z niej niesamowicie zadowolona. Dziś napiszę kilka słów na temat kolejnego produktu tej marki, a będzie to maska z jedwabiem do włosów bardzo suchych. Jak się u mnie sprawdziła? O tym dowiecie się czytając dalszą część recenzji!


Cece MED, maska do włosów z jedwabiem; 200ml; 30-35zł.

CeceMED marki Cece od Sweden, to linia profesjonalnych kosmetyków do włosów. Stworzona przez ekspertów, na bazie naturalnych składników i wyciągów roślinnych, odpowiada za pięć podstawowych problemów skóry głowy i włosów:

CeceMED SILK
Czynniki aktywne:

JEDWAB
* głęboko nawilża
* regeneruje uszkodzoną strukturę włosa
* nadaje miękkość, połysk, zdrowy wygląd

OLEJ Z KIEŁKÓW PSZENICY
* łagodzi podrażnienia
* przeciwdziała starzeniu
* chroni przed odbarwieniami

WITAMINY Z GRUPY B
* stymulują wzrost włosów
* wpływają na utrzymanie koloru włosów
* zapobiegają starzeniu i siwieniu włosów
* wspomagają funkcje filtrów ochronnych UV

D-PANTHENOL
* działa kojąco na podrażnioną skórę głowy
* regeneruje naskórek
* nawilża i wzmacnia włosy

Sposób użycia: Niewielką ilość maski wetrzeć w umyte szamponem Silk Shampoo włosy. Pozostawić na 3-5 minut, następnie spłukać bardzo dokładnie ciepłą wodą. Stosować tylko na włosy bardzo zniszczone i wysuszone, nie częściej niż 2-3 razy w tygodniu.


Moja opinia:
Maska mieści się w praktycznym, odkręcanym pojemniku, dodatkowo zapakowanym w kartonik zawierający wszystkie potrzebne informacje. Opakowanie maski jest plastikowe, bardzo solidne. Pod względem estetycznym nie mam tutaj nic do zarzucenia - kolorystyka i cała otoczka bardzo mi się podoba.



Jeżeli znacie zapach serii z jedwabiem CeceMED to i w tym przypadku nie będziecie specjalnie zaskoczone. Maska pachnie typowo dla kosmetyków z jedwabiem i nie wyróżnia się niczym szczególnym. Osobiście lubię ten zapach. Konsystencja zaś wyróżnia się wyjątkową miękkością i łatwością w nabieraniu pomimo tego, że na pierwszy rzut oka może wydawać się mocno zwarta i tępa.

Czego oczekuję od tego typu kosmetyków? Przede wszystkim silnej i mocno wyczuwalnej regeneracji oraz wygładzenia włosów. W tym przypadku muszę stwierdzić, że kosmetyk ten nie przypadł do gustu moim włosom i nieco mnie rozczarował...

Zaczynając od samego nakładania muszę nadmienić, że maska nie jest według mnie dość śliska i nie sunie aż tak gładko po włosach. Żeby pokryć całość potrzebowałam kilkukrotnego dołożenia odpowiedniej porcji na kolejne pasma i przez to wydajność kosmetyku automatycznie zmalała.
Kolejnym i największym zawodem jaki sprawił mi ten produkt jest po prostu jego mizerne działanie - nieważne jak długo trzymałam maseczkę na włosach, nieważne w jakiej ilości, nieważne również czy nakładałam na głowę czepek z ręcznikiem czy też nie - efekty były znikome. Po kosmetykach z jedwabiem oczekuję czegoś ekstra, zazwyczaj tego rodzaju produkty dawały co najmniej zadowalający efekt na mojej czuprynie. Tutaj włosy były ledwo ujarzmione, znikomo wygładzone, głodne odżywienia i nieco sztywne. W moim odczuciu maska powinna zaspokajać te wszystkie potrzeby, tutaj jednak tego nie było...

Dużo lepszy efekt na moich włosach zapewniła odżywka z tej samej serii, a tego bym się nie spodziewała! Do maski niestety już nie wrócę.

A może Wy zapoznałyście się z tym kosmetykiem i macie odmienne zdanie?
Jestem bardzo ciekawa Waszych opinii :-)

Pozdrawiam serdecznie!
bG
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...