piątek, 6 czerwca 2014

Essie Fiji, klasyka w nieco innym wydaniu.

Ostatnio z zapałem zaczęłam dodawać lakierowe posty. Przyznam, że po tak długiej przerwie i w pisaniu o lakierach i ogólnie w malowaniu paznokci teraz z przyjemnością chwytam za aparat i fotografuję różne ujęcia kolorowych emalii.

Dziś pokażę Wam kolejny różowy lakier Essie. Jestem pewna, że zdecydowana większość z Was już go poznała, chociażby oglądając jego zdjęcia w internecie.


Essie, Fiji; 13,5ml; 35zł.


Fiji to wyjątkowo ciekawy egzemplarz. Niby zwykły, jasny róż, ale ten kolor ma w sobie jednak coś przyciągającego uwagę. Jeżeli miałabym go określić jednym słowem, powiedziałabym: korektor. Gdybym miała dodać coś więcej, stwierdziłabym, że jest to korektor z niewielką domieszką jasnoróżowego pigmentu.


Fiji wbrew pozorom należy do bardzo kryjących lakierów. Już pierwsza warstwa daje ładnie kryjący efekt bez prześwitujących końcówek. Bardziej wprawna ręka mogłaby i na tej jednej warstwie zakończyć malowanie paznokci, ale z tego względu, że u mnie widoczne są niewielkie smugi dokładam dla spokoju drugą porcję. Taka dawka emalii to moim zdaniem absolutne maksimum.

Efekt, jaki możemy uzyskać różni się od typowych różowych lakierów. Nie mamy tutaj mocnego połysku (na zdjęciach tego nie widać, ponieważ zagalopowałam się i nałożyłam top coat Good to go), a typowe wykończenie jakie daje korektor, taki błysk połowiczny. Kolor w moim odczuciu to mocno rozbielony róż, który w zależności od padającego światła ujawnia albo więcej różowych tonów, albo dominuje w nim biel. Mnie się podoba, ale domyślam się, że nie każdej osobie przypadnie do gustu.




Trwałość tego lakieru jest godna pochwały. Fiji na moich paznokciach spokojnie wytrzymuje kilka dni bez żadnego uszczerbku, trzeciego lub czwartego dnia pojawiają się standardowo lekko starte końcówki. Jedyne zastrzeżenie mam do konsystencji lakieru. Na samym początku była ona idealna - ani zbyt lejąca ani za gęsta. Teraz, w połowie buteleczki mam wrażenie, że lakier trochę zgęstniał i nie maluje się nim aż tak przyjemnie jak na początku.



Jak Wam się podoba róż w takim wydaniu?
Jesteście za czy przeciw?

Pozdrawiam serdecznie!
bG

czwartek, 5 czerwca 2014

Alterra, balsam do ust z ekstraktem z rumianku - czy cena jest adekwatna do jakości?

Pielęgnacja ust jest dla mnie tak samo ważna jak pielęgnacja cery, ciała czy paznokci. W moim odczuciu usta, podobnie jak dłonie, są wizytówką kobiety. Przesuszone i popękane wargi to problem, który wbrew pozorom nie jest tak łatwo i szybko zażegnać. Dlatego tak ważna jest profilaktyka.

Dziś pokażę Wam produkt, który kupiłam kilka miesięcy temu i kilka dni temu uległ wykończeniu. Czy sięgałam po niego z przyjemnością czy wręcz przeciwnie? O tym przeczytacie poniżej.


Alterra, balsam do ust z ekstraktem z rumianku; 4,8g; 4,99zł.

Sztyft Alterra pielęgnuje usta kojącym ekstraktem z rumianku*. * z kontrolowanych upraw ekologicznych. Nie zawiera syntetycznych barwników, aromatów i substancji konserwujących. Nie zawiera silikonu, parafiny i innych produktów na bazie olejów mineralnych. surowce roślinne pochodzą, o ile to możliwe, z kontrolowanych upraw ekologicznych i dzikich zbiorów. Tolerancja skóry potwierdzona dermatologicznie. Wyprodukowano w Holandii.



Moja opinia:
Balsam mieści się w typowym, plastikowym sztyfcie, zapakowany jest dodatkowo w kartonik zawierający wszystkie niezbędne informacje. Wizualna strona jest minimalistyczna, nieco apteczna. Szału nie ma, ale ostatecznie może być.

Konsystencja niczym mnie nie zaskoczyła. Balsam ma postać zbitej, wizualnie lekko wazelinowatej mazi o żółtym zabarwieniu. Jest dość twardy, ale bez problemu można go nanieść na usta, ponieważ pod wpływem ich ciepła delikatnie się rozpuszcza nie pozostawiając żadnego zabarwienia prócz delikatnego blasku.



Zapach jest i zwyczajny i specyficzny zarazem. Prócz zapachu typowego dla olejku rycynowego nie wybija się tutaj specjalnie żadna nuta. W balsamie czuć naturalność, która jednak z rumiankiem ma niewiele wspólnego. Osoby lubiące typowe zapachowe pomadki mogą poczuć się zawiedzione, ale mnie to akurat nie przeszkadzało.

Najważniejsza jest jednak strona pielęgnacyjna. Z doświadczenia wiem, że nie każdy sztyft pielęgnacyjny dobrze nawilża i chroni usta. Często pomadki dają chwilowe uczucie nawilżenia. Tutaj jednak jest inaczej. Już od pierwszego posmarowania pomadka daje uczucie ukojenia, a przy tym nie ma efektu oblepionych i klejących się ust. Co prawda warstwa ochronna jest, jednak nie jest ona uciążliwa, a wręcz daje mi uczucie komfortu. Z Alterrą polubiłam się na tyle, że na czas jej stosowania odstawiłam wszystkie inne kosmetyki pielęgnacyjne jakie akurat u siebie posiadam. Mam tutaj na myśli między innymi cudowne pomadki i masełko do ust z Burt's Bees. Teraz, po wykończeniu rumiankowego sztyftu do nich wróciłam, ale przez drugą połowę zimy i wiosnę to Alterra zapewniła mi nieskazitelny wygląd ust. Poza tym jej skład jest również naturalny, godny pochwały i moim zdaniem nie ma się do czego przyczepić. Lubię mieć świadomość, że o moje usta dbają kosmetyki, które nie są nafaszerowane po brzegi chemią lub parafiną, a wypełnione są różnorodnymi olejkami czy ekstraktami.



Podsumowując, z czystym sumieniem mogę Wam polecić ten konkretny produkt z Alterry. Bardzo polubiłam się z tą pomadką i jeżeli tak jak ja cenicie sobie proste, naturalne składy i nie przeszkadza Wam mało bajerancki zapach to może być to produkt idealny również dla Was. Poza tym kosztuje grosze, które w tym przypadku nie są żadnym przelicznikiem jakości.


Znacie już rumiankową Alterrę do ust?

Pozdrawiam serdecznie!
bG

niedziela, 1 czerwca 2014

Essie, Bottle Service - coś dla fanek wyrazistego koloru.

Dziś, idąc za ciosem, zaprezentuję Wam kolejny lakier Essie, który w moim odczuciu dobrze będzie się sprawdzać w okresie wiosenno-letnim. Ja zazwyczaj preferuję delikatne kolory, tak jak prezentowany wczoraj Spaghetti Strap, ale lubię od czasu do czasu nałożyć coś bardziej wyrazistego. Zeszłego lata na moich paznokciach królował przepiękny kolor Meet Me At Sunset. Teraz, gdy go wykończyłam, zaczynam szukać odpowiedniego zamiennika...


Essie, Bottle Service; 13,5ml; 35zł.

O buteleczkach Essie pisałam we wczorajszym poście, ale w skrócie się powtórzę: są fachowo wykonane oraz egzemplarze na naszym rynku posiadają szeroki, zaokrąglony na końcu pędzelek.

Bottle Service to lakier dość specyficzny i przyznam, że gdybym wiedziała o tym, jaką tajemnicę skrywa jego buteleczka to raczej bym go nie kupiła. Na jakość raczej nie ma co narzekać, bo już pierwsza warstwa pięknie i równo pokrywa paznokieć intensywnym kolorem. Ona jednak nie wystarczy jeżeli zależy Wam na staranie wykonanym manicure, ponieważ końcówki paznokci widocznie prześwitują. Sprawę rozwiązuje jednak druga warstwa, która pięknie dopełnia całokształtu.

To, co nie do końca trafia w mój gust to jednak samo wykończenie lakieru. Osobiście lubuję się w lakierach, które dają widocznie błyszczący efekt, a najbardziej podoba mi się wykończenie żelowe. Satyna, którą otrzymujemy w tym przypadku jest dość przeciętna. Mam wrażenie, że wygląda tanio, szpeci moje dłonie i po prostu mi się to nie podoba.

2 warstwy lakieru Bottle Service z Essie 

Znalazłam jednak sposób na niechciane przeze mnie wykończenie - na dwie warstwy kolorowego lakieru nakładam top coat Good To Go. Muszę przyznać, że ostateczny efekt bardzo mnie satysfakcjonuje.

Essie Bottle Service + top coat Good to go

Błysk, który otrzymuję po jednorazowym pociągnięciu lakierem nawierzchniowym utrzymuje się w zasadzie do samego zmycia lakieru. Wspominam o tym, ponieważ przy wcześniejszych próbach nabłyszczenia paznokci zwykłymi odżywkami efekt był chwilowy i znikał już po kilku/kilkunastu minutach od nałożenia. Kolor samego lakieru delikatnie zmienia się zaś w zależności od światła.







Lubicie takie wyraźne kolory na paznokciach czy wolicie jasne i delikatne pastele?

Pozdrawiam serdecznie!
bG
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...