piątek, 23 września 2016

Biała Perła Krystaliczna Biel - czy faktycznie działa?

Do czego przywiązujecie uwagę wybierając pastę do zębów? Przyznam szczerze, że dla mnie ważny jest właściwie każdy aspekt takiego produktu. Czy to dokładne oczyszczanie, czy odświeżenie, a nawet ewentualne wybielenie. Dokładnie miesiąc temu wpadła w moje ręce pasta do zębów Biała Perła, z którą miałam już wcześniej styczność pod innym wydaniem. Czy wersja Krystaliczna Biel wywarła na mnie pozytywne wrażenie?



Białą Perłę miałam okazję poznać już kilka lat temu, a sięgnęłam po nią głównie po przeczytaniu wielu pozytywnych opinii zarówno o samych pastach jak i zestawie do domowego wybielania zębów. Przez ten okres czasu miałam okazję wypróbować wiele produktów tej marki, zarówno same pasty jak i wyżej wymieniony zestaw wybielający. Poziom mojego zadowolenia w zależności od wybranego produktu wyglądał różnie, ale ogólne odczucie do marki było dosyć pozytywne.

Tak jak już wspomniałam, wybierając pastę do zębów zwracam uwagę dosłownie na wszystko - na oczyszczanie, na ewentualne wybielanie oraz uczucie odświeżenia. Lubię pasty miętowe, a nawet takie, które pachną niczym gabinet dentystyczny. Biała Perła Krystaliczna Biel do takich właśnie należy, czuć miętkę, ale motywem przewodnim w kontekście aromatów jest wizyta u dentysty ;-)
Uczucie świeżości po umyciu zębów jest odczuwalne, ale w porównaniu z innymi pastami drogeryjnymi, po które sięgam, nie trwa zbyt długo i trochę mnie to zawiodło. Jednak nie ma oczywiście tego złego - poziom oczyszczenia jest według mnie bardzo dobry, ale myślę, że dużą rolę odgrywa tutaj również szczoteczka oraz technika mycia zębów. Niestety tej czynności w żaden sposób nie da się przyspieszyć i pominąć poszczególnych etapów ;-)


Szczoteczka, po którą sięgam sama to Philips Sonicare, która sprawdza się fantastycznie i uznałam ją nawet za zakup roku. Korzystając z niej w duecie z Białą Perłą ciekawa byłam jaki efekt uzyskam w kwestii ewentualnego wybielenia i przyznam, że tutaj nie jestem ani zachwycona ani nie jestem rozczarowana. Pasta spisała się po prostu dobrze pod względem higienicznym, ale nie zauważyłam żadnego spektakularnego wybielenia zębów - tutaj wszytko pozostało bez zmian. Inną sprawą jest to, że należę do tej grupy osób, które piją dużo kawy i herbaty więc teoretycznie o przebarwienia mogłoby być u mnie łatwo, ale niczego podobnego nie zauważyłam więc pozwolę sobie pod tym względem zachować neutralną ocenę. 


Jeżeli miałabym zwrócić uwagę na kwestie czystko techniczne to na duży plus zasługuje samo opakowanie pasty. Tubka, którą mogę postawić pionowo to zdecydowanie to, czego mi trzeba. Nie lubię i po prostu nie mam w chwili obecnej warunków żeby kłaść tubkę poziomo, zwyczajnie szkoda mi na to miejsca. Stawiając pastę na główce czuję się zdecydowanie bardziej usatysfakcjonowana z estetycznego punktu widzenia ;-) Pasta zaś ma konsystencję jakby lekko żelową, dobrze trzyma się szczoteczki i nie spływa z niej, co również daje mi jakieś poczucie komfortu.

Podsumowując temat pasty do zębów Biała Perła Krystaliczna Biel, nie czuję się ani totalnie oczarowana ani totalnie rozczarowana. Ot pasta do zębów, dobra, lecz bez większego szału. Miałam już lepsze pasty z tej marki i prędzej sięgnę po nie niż po wersję z dzisiejszego wpisu.
Cena za opakowanie zawierające 75ml waha się w granicach od 12 do nawet 20zł.

A jakie są Wasze doświadczenia z Białą Perłą?
Macie jakieś preferencje dotyczące wyboru pasty do zębów?

Pozdrawiam serdecznie!
bG

środa, 21 września 2016

Jesienny makijaż.

Z każdą porą roku instynktownie zmieniam nie tylko pielęgnację, ale i makijaż. Wraz z początkiem chłodniejszych dni lubię otoczyć się przytulnymi ubraniami w jesiennych kolorach, ale odczuwam również potrzebę chociażby delikatnej zmiany w kosmetykach kolorowych. Za każdym razem mam inne preferencje jeżeli chodzi o jesienną aurę... Rok temu w większości stawiałam na mat, ale teraz mam ochotę na więcej blasku.


Zmiana numer jeden w moim codziennym makijażu to przede wszystkim rodzaj podkładu. Generalnie lubuję się w satynowej, delikatnie zmatowionej cerze, ale w obecnej chwili odczuwam potrzebę większego rozświetlenia skóry. Podkłady marki Clarins są w moim odczuciu fenomenalne, zwłaszcza Skin Illusion, do którego regularnie wracam i za każdym razem bardzo go sobie chwalę. Teraz postawiłam na wersję True Radiance, która z założenia ma być rozświetlająca i tak oczywiście jest. Już cieniutka warstwa przepięknie rozświetla zmęczoną buzię i nadaje bardzo naturalny blask bez żadnych drobinek. Twarz wygląda świeżo i jednolicie, tak jak najbardziej lubię.


To, co jest niezmienne przez ostatnie miesiące to makijaż oczu. Paleta Naked 3 sprawdza się u mnie bardzo dobrze, chociaż generalnie stawiam na odcienie brązu i to tutaj zużycie jest największe. Ostatnio zaczęłam jednak częściej sięgać po róże i myślę, że w tym sezonie się z nimi polubię :-)




Kosmetykiem, który ma nieco odświeżyć codzienny makijaż oka będzie (a raczej już jest) eyeliner Spehora. Jest on stosunkowo jasny i nie sposób zrobić sobie nim krzywdę, a naprawdę przyjemnie wygląda nałożony tuż przy linii rzęs. Kolor również należy według mnie do typowo jesiennych i lekko połyskuje dzięki zatopionym w nim drobinkom, a jednak o rozmazanie u niego ciężko. Bardzo się polubiłam z tym kosmetykiem.


Jeżeli mowa o zmianach to nie może zabraknąć również tych dotyczących paznokci! Z ulubionego Bordeaux od Essie oczywiście nie zrezygnuję, z odcieni nude również, ale lakier Marc Jacobs 132 Blue Velvet  to zupełna nowość w mojej kosmetyczce. Jego kolor jest cudowny, wręcz hipnotyzujący. Jestem pewna, że dzięki niemu nawet posiadówka pod szarym kocem nabierze nowego i lepszego znaczenia ;-)


A zapach? W tym temacie dużo się u mnie raczej nie zmienia. Jesień to czas, kiedy wybieram bardziej ostre i charakterystyczne nuty. Tak właśnie odbieram Chanel Chance, który w okresie letnim leżał nietknięty, a teraz otula mnie swoim cudownym aromatycznym woalem.


A jak u Was wygląda jesienny makijaż?
Też lubicie sezonowo odświeżyć swoje "ja"?

Pozdrawiam serdecznie!
bG

niedziela, 18 września 2016

Najczęściej stosowane kosmetyki do włosów w ostatnich miesiącach.

Włosy to moja mała obsesja i jestem tego całkowicie świadoma. Odkąd ponad dwa lata temu zaczęły mi bardzo wypadać i byłam zmuszona ściąć je na krótko, przykładam się do ich pielęgnacji ze zdwojoną siłą. Staram się wyszukiwać coraz to nowsze perełki, które mogłyby ułatwić i uprzyjemnić mi codzienną pielęgnację, ale ze względu na wrażliwą skórę głowy muszę być jednocześnie bardzo ostrożna...


Podstawą mojej pielęgnacji jest dobrze dobrany szampon i maska czy też odżywka, od jakiegoś czasu stawiam jednak nacisk na to pierwsze. Szampon musi przede wszystkim dobrze oczyszczać skórę głowy i bez problemu się wypłukiwać. Jeżeli zauważam, że przesusza lub podrażnia skórę głowy lub zaczynam się po umyciu odruchowo drapać to jest on u mnie całkowicie zdyskwalifikowany.

Przyznać muszę, że szamponów u mnie w domu nie brakuje, ale używam jednego, czasem zamiennie z innym. Ostatnim dużym ulubieńcem okazał się szampon nabłyszczający Rene Furterer Fioravanti.



Co w nim lubię? To, że wystarczy dosłownie odrobina, by dobrze oczyścić skórę głowy, naprawdę dobrze wypłukuje się z włosów, nie podrażnia, a włosy po jego użyciu wyglądają pięknie i zdrowo! Kilka miesięcy temu dostałam miniaturkę tego szamponu i po jakimś czasie postanowiłam zaryzykować i sprawdzić jak moje włosy na niego zareagują. Po kilku użyciach kupiłam duże opakowanie i do tego pory sięgam po Rene z przyjemnością. Miałam okazję wypróbować również wersję rozświetlającą w przezroczystym różowym opakowaniu, ale to już nie było to samo! Wersja Fioravanti jest nie do pokonania!

Kolejnym niezbędnikiem są u mnie odżywki i maski. Ostatnio częściej sięgam po te pierwsze, ale zawsze jakaś maska czeka w pogotowiu. To, co jest u mnie niezmienne to marka, na którą stawiam. Nie wiem czy Wy też tak macie, ale jak już polubię jakąś firmę kosmetyczną to ciężko czasami przestawić się na coś zupełnie innego. Tak jest właśnie z marką L'biotica, do której mam ogromne zaufanie. Maseczka z proteinami mlecznymi i z kawiorem to moi stali ulubieńcy, ale ostatnio zaczęłam testować różnego rodzaju odżywki. Bardzo polubiłam odżywkę BB do włosów ciemnych, po wersje do włosów farbowanych sięgam raz na jakiś czas, ale też się u mnie sprawdzają.


Kosmetycznymi bonusami w mojej pielęgnacji są odżywki bez spłukiwania, po które zaczęłam w ostatnim czasie sięgać i ampułki, którymi dodatkowo się wspomagam.

Jeżeli chodzi o odżywki bez spłukiwania to nie mam z nimi większego doświadczenia, ale ostatnio bardzo polubiłam się z Klorane z granatem do włosów farbowanych. Gdy odcisnę już nadmiar wody po umyciu, nakładam odrobinę tej odżywki na dłonie, rozcieram ją, a następnie ostrożnie nakładam na pasma. Zauważyłam, że włosy po niej już się tak nie puszą i są nieco bardziej dociążone, ale nie sklejone ani ciężkie. Zapachu jako takiego kosmetyk ten nie posiada więc jeżeli oczekujecie przyjemnej słodyczy granatu to możecie się trochę rozczarować. Działanie jednak oceniam jak najbardziej na plus i z przyjemnością po ten balsam sięgam.


Kolejnym kosmetykiem, po który sięgam po umyciu i osuszeniu włosów jest mleczny olejek ochronny do włosów Nuxe Sun. Gdy tylko go zobaczyłam, wiedziałam, że koniecznie muszę go mieć! Do produktów Nuxe mam ogromną słabość, a ten oto egzemplarz zachwycił mnie na tyle, że za każdym razem gdy po niego sięgam cieszę się jak dziecko! Zapach ma obłędny, wręcz uzależniający! Nałożony na wilgotne włosy podkreśla ich piękno i delikatnie je ujarzmia. Jak jest z faktyczną ochroną ciężko mi stwierdzić, bo staram się nie wystawiać włosów na działanie promieni słonecznych, ale nawet jeżeli działa mniej niż więcej to i tak sięgnę po kolejne opakowanie ze względu na samą przyjemność stosowania ;-)


Ostatnim bonusem, który w gościł u mnie często w minionych tygodniach były ampułki wzmacniające Joanna Rzepa. Zrobiłam sobie serię kuracji nakładając po jednej ampułce na godzinę przed myciem i byłam zadowolona z efektów, jakie uzyskałam. Po umyciu włosy były zdecydowanie bardziej odbite od nasady i dłużej utrzymywała się ich świeżość. Wykończyłam już kilka opakowań i na pewno sięgnę po następne - mam nadzieję, że dłuższe stosowanie tego preparatu faktycznie wzmocni włosy i pojawią się na mojej głowie nowe ;-)


A jak u Was wygląda pielęgnacja włosów?
Macie jakieś ulubione kosmetyki, po które często sięgacie?

Pozdrawiam serdecznie!
bG

sobota, 17 września 2016

Pielęgnacja ciała w trakcie odchudzania i po zrzuceniu kilku kilogramów.

W ostatnich miesiącach sporo się u mnie zmieniło... Razem z Narzeczonym ustaliliśmy datę ślubu, a ja postanowiłam wykorzystać ten fakt i zadbać o siebie nieco bardziej niż zwykle. Priorytetem była dla mnie utrata kilku kilogramów i odzyskanie figury sprzed kilku lat, co na szczęście udało mi się uzyskać :-) Ulatujące kilogramy zmotywowały mnie na tyle, by ze zdwojoną siłą zadbać o kondycję skóry i nie utracić jej jędrności oraz nawilżenia. Na dzisiejszy dzień proces odchudzania uważam za zamknięty, na liczniku mam minus 7 kilogramów, a moja skóra ma się bardzo dobrze! :-)

Przyznam, że najbardziej zależało mi na wyglądzie nóg i tutaj skupiałam większość mojej uwagi. Chciałam, by skóra była bardziej napięta, wygładzona i nie ukrywam, że dręczył mnie problem pomarańczowej skórki, którą oczywiście mam nadal, ale na obecnym etapie już mi tak bardzo nie przeszkadza.


Pod kątem wygładzenia i działania antycellulitowego najbardziej zainteresowała mnie seria Tołpy. Nie są to tanie kosmetyki, ale po prawie dwóch miesiącach używania stwierdzam, że tego zakupu nie żałuję. Ciężko mi powiedzieć wprost, że tylko i wyłącznie ten kosmetyk wpłynął na wysmuklenie nóg i zmniejszenie fałd na skórze, bo jednocześnie praktykowałam dietę, ale wolę się nie zastanawiać co by było, gdybym sięgnęła po coś innego. Na pewno kluczową sprawą jest tutaj regularne, codzienne stosowanie kosmetyku, systematyczność to podstawa. No i oprócz tego odpowiednia dieta ;-)

W celu ujędrnienia i nawilżenia reszty ciała po każdym prysznicu sięgałam po oliwkę do masażu Hipp z serii dla mam. Skupiałam się głównie na brzuchu i biodrach, ale nie pomijałam również pozostałych fragmentów skóry. Powiem Wam szczerze, że jestem oczarowana tym kosmetykiem i z przyjemnością po niego sięgam. Oliwka pachnie przepięknie, jeżeli znacie klasyczną wersję dla dzieci to będziecie wiedzieli co mam na myśli. Do tego dosyć gęsta konsystencja i duża wydajność również działają na plus. Szczerze polecam ten kosmetyk, nie tylko kobietom w ciąży, ale wszystkim tym, którzy potrzebują ekstra nawilżenia i uelastycznienia skóry!


Pomimo całego procesu pielęgnacji są na moim ciele fragmenty, którym do ideału jest daleko. W okresie dorastania na moich biodrach pojawiło się kilka rozstępów, które pomimo tego, że nigdy mi specjalnie nie przeszkadzały, to po zrzuceniu wagi nieco się wybiły na pierwszy plan. skóra w tych miejscach jest mniej jędrna i elastyczna i mam zamiar nad tym popracować w najbliższym czasie. Na co postawię? Na szczotkowanie ciała na sucho, na masowanie szorstką gąbką, odżywianie olejkami, ale również na krem na blizny i rozstępy z L'biotica. Czytałam pozytywne opinie na jego temat i sama jestem ciekawa czy faktycznie tak fajnie wygładzi moje rozstępy. Jeżeli nie to oczywiście płakać nie będę, ale mam oczywiście nadzieję, że jedna z moich ulubionych marek po raz kolejny pozytywnie mnie zaskoczy!



Ostatnim i jednym z moich ulubionych kosmetyków wręcz uniwersalnych jest masło shea z Bioline. Używam go namiętnie gdy tylko zauważę, że moja skóra potrzebuje ekstra doładowania, a także wcieram w dłonie, a czasami nawet w stopy. Doskonale nawilża i natłuszcza skórę, co w moim przypadku czasami jest wręcz wymogiem. Najbardziej lubię je używać na szyję, dekolt i biust, po takim kompresie widzę, że skóra w tych miejscach jest miękka i elastyczna, a ten stan utrzymuje się nawet przez kilka dni. 



I tak właśnie wyglądała moja pielęgnacja w ostatnich tygodniach. Z efektów jestem bardzo zadowolona i myślę, że część z tych kosmetyków zostanie ze mną na dłużej. Ciekawa jestem zwłaszcza pozostałych kosmetyków z tej serii Tołpy i na pewno po wykończeniu obecnego opakowania sięgnę po jakąś kolejną pozycję w celach porównawczych.

A jak wygląda Wasza pielęgnacja?
Skupiacie się na konkretnych celach i efektach jakie chcecie uzyskać?

Pozdrawiam serdecznie!
bG

piątek, 2 września 2016

20 minut dla twarzy, moje domowe mini spa.

Ze względu na zmieniającą się powoli porę roku postanowiłam podreperować odrobinę swoje domowe spa. Staram się oczywiście na co dzień dbać o skórę, by odwdzięczyła się ładnym wyglądem, ale jak to w życiu bywa - nie zawsze ma się czas i ochotę nakładać kolejno cały stos pielęgnacji. Mój dzisiejszy zestaw jest idealnym kompromisem pomiędzy ilością kosmetyków, czasem potrzebnym do ich odpowiedniego wykorzystania, a efektem, który chcę uzyskać.

Sierpień nie był szczególnie fajnym miesiącem jeżeli chodzi o stan mojej skóry, bo choć na pierwszy rzut oka nic złego się z nią nie działo, to ja gołym okiem widziałam zmęczenie i szary koloryt, który spowodowały deszcze wraz z wiecznie wiejącym, nieprzyjemnym wiatrem. Teraz częściej mogę cieszyć się ładną pogodą i widać to również po skórze, dodatkowo wiem, że do zadowalającego stanu przyczyniły się kosmetyki z mojego domowego mini spa!



Proces relaksu i regeneracji rozpoczynam zazwyczaj moim peelingiem do twarzy z Evree. Posiadam wersję do cery suchej i wrażliwej, z której jestem bardzo zadowolona! Peeling ma przyjemny zapach oraz sporą ilość zatopionych drobinek, którymi można wykonać bardzo przyzwoity masaż. Drobinki są maleńkie, ale da się wyczuć ich delikatną ostrość. Pomimo tego peeling z Evree nie wyrządził mi żadnej krzywdy, a powiem więcej - po każdym jego użyciu cieszę się przyjemnie gładką i czystą skórą. 



Kolejnym krokiem jest maseczka. W chwili obecnej mam ich kilka, ale w ostatnim czasie szczególnie upodobałam sobie odżywczą maskę z glinką brązową marki Ziaja. Maseczka ta jest u mnie nowością, ale tak ja polubiłam, że pewnie w niedługim czasie będę musiała zakupić kolejne opakowanie! Zaczynając od zapachu - obłędny! Maseczka pachnie słodkim budyniem! Poza zapachem bardzo odpowiada mi również konsystencja i działanie. Maskę bardzo łatwo nakłada się na twarz i nawet po 15 minutach nie zastyga na skorupę dzięki czemu łatwo ją później zmyć. Kolejny plus to efekt, który ukazuje się po jej użyciu! Skóra twarzy jest niesamowicie miękka, kolor jest jednolity i czuć odżywienie, które obiecuje producent. Mój zdecydowany hit!

Od kilku miesięcy nie wyobrażam sobie pielęgnacji bez użycia serum. Kiedyś wystarczał mi sam krem, ale wraz z upływającym czasem zaczynam doceniać efekt, jaki może zapewnić mi doładowanie z dodatkowego skoncentrowanego kosmetyku. 


Kosmetyki Bioline od jakiegoś czasu goszczą w mojej łazience, a ostatnio pokusiłam się o serum z olejkiem z nasion chia, które ma działać liftingująco i nawilżająco. Póki co jestem bardzo zadowolona z tego, co to serum daje mojej skórze, czuję ekstra dawkę nawilżenia i mam nadzieję, że po jakimś czasie będę mogła dostrzec również inne plusy stosowania tego kosmetyku :-)

Kropką nad i jest balsam do ust EOS, który idzie w ruch na podsumowanie mojego mini rytuału. Od wersji truskawkowej dosłownie się uzależniłam, a moje usta mają się naprawdę bardzo dobrze!


Jak widać moja pielęgnacja nie jest szczególnie skomplikowana, Wiadomo, że w zależności od potrzeb i stanu skóry lubię sięgnąć po coś innego, ale w ostatnim czasie ten zestaw jest zdecydowanie moim ulubionym! :-)


Dajcie znać czy i Wy lubicie raz na jakiś czas sprawić odrobinę przyjemności swojej skórze i po jakie kosmetyki najczęściej wtedy sięgacie :-)

Pozdrawiam serdecznie!
bG
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...