środa, 5 listopada 2014

Chwila relaksu z masłem do ciała Pat&Rub.

Do napisania tej recenzji zabieram się od dwóch tygodni, ale w ostatnim czasie numerem jeden mojego wolnego czasu zostało jednak czytanie książek. Dziś, kiedy mam już wolną chwilę postanowiłam nadrobić zaległości i napisać kilka słów na temat jednego z moich ulubionych kosmetyków pielęgnacyjnych do ciała z Pat&Rub.

Firmę już pewnie każda z Was zna i wie, z czego słyną te kosmetyki - przede wszystkim są bardzo wysokiej jakości i mają naturalne składy. Przez moją toaletkę przewinęło się ich już całkiem sporo, ale przy relaksującym masełku do ciała z przyjemnością zatrzymam się na dłużej.


Pat&Rub, relaksujące masło do ciała; 250ml; 69zł.

Tworząc linię Relaksującą myśleliśmy o przyjemnej i skutecznej pielęgnacji ciała, ale także o odprężeniu dla zmysłów.
Nawilżające Masło do Ciała jest szczególnym kosmetykiem naturalnym o konsystencji tortowego kremu.
Bogactwo i wysokie stężenie maseł (np. masło shea, oliwkowe, kakaowe) i olei roślinnych sprawiają, że nawet bardzo sucha skóra jest znakomicie nawilżona i uelastyczniona.
Efekt zauważalny jest już po pierwszym użyciu. 
Naturalne Masło do Ciała tworzy na powierzchni skóry nietłustą warstwę ochronną zapobiegającą utracie wody przez naskórek.
Olejek z trawy cytrynowej poprawia wygląd skóry: wygładza i oczyszcza.
Relaksujące Masło do Ciała z łatwością wchłania się w skórę. Aromat kosmetyku relaksuje zmysły i odświeża umysł.

INCI:
 


Moja opinia:
Masło znajduje się w porządnym plastikowym opakowaniu z zakręcanym wieczkiem. Estetyka opakowania bardzo trafia w mój gust i mam nadzieję, że Pat&Rub nie zmieni za dużo w tej kwestii w przyszłości. Pod odkręcaną pokrywką znajduje się zabezpieczające sreberko, dzięki czemu mamy pewność, że kosmetyk przychodzi do nas świeży i nietknięty. To bardzo duży plus zważając na to, że data ważności od momentu otwarcia to zaledwie 6 miesięcy.

Kolejnym aspektem wartym podkreślenia jest konsystencja. Pomimo tego, że jest to masło to nie jest ona zbita i trudna do wydobycia. Przypomina raczej bogaty, średnio gęsty krem.


Zapach jest według mnie jednym z atutów tego kosmetyku, choć zdaję sobie sprawę z tego, że ze względu na swoją specyfikę nie przypadnie do gustu każdemu. W teorii ma być to połączenie trawy cytrynowej z kokosem, w praktyce kokos nie jest jednak wyczuwalny tak, jak można to sobie wyobrazić. Zdecydowanie przeważa nuta trawy cytrynowej, kokos jest gdzieś tam jedynie delikatnie podwieszony. Po posmarowaniu ciała masłem aromat utrzymuje się naprawdę długo i przechodzi nawet na ubrania, co dla mnie osobiście jest plusem. Biorąc dodatkowo pod uwagę nawilżanie, jakie daje ten kosmetyk, otrzymuję naprawdę idealne zestawienie, po które z ogromną przyjemnością sięgam. Działanie jest bowiem fantastyczne, a masło potrafi dać ukojenie mojej suchej skórze. Nakładam je zawsze po prysznicu i masażu ciała szczotką lub szorstką gąbką. Zabiegi takie przeprowadzam co trzy dni i pomiędzy nimi nie potrzebuję już dodatkowego nawilżenia ciała żadnym innym kosmetykiem. Masło na skórze rozprowadza się wyśmienicie, a czas wchłaniania jest przyzwoity, choć dłuższy niż w przypadku balsamu do ciała z tej samej serii. Po takiej aplikacji połączonej z delikatnym masażem skóra wygląda dużo lepiej, jest bardziej ujędrniona i elastyczna, o cudownym nawilżeniu nie wspominając. Przy stosowaniu dwa razy w tygodniu opakowanie 250ml wystarczyło mi na trzy miesiące, co uważam jest bardzo dobrym wynikiem. Teraz masełko dobiło już dna, ale z przyjemnością do niego wrócę w najbliższym czasie i będę kontynuować moje domowe spa z Pat&Rub.


A Wy miałyście okazję poznać serię relaksującą? Macie swoje ulubione kosmetyki Pat&Rub?

Pozdrawiam serdecznie!
bG

środa, 1 października 2014

Wrzesień w zdjęciach.

Czy ostatni miesiąc był dla Was równie dynamiczny jak dla mnie? We wrześniu działo się u mnie naprawdę dużo. Wiele dni spędziłam w trasie, co sprawiło, że miałam mniej czasu dla siebie i na regularne umieszczanie wpisów. Nie będę się jednak dłużej rozwijać nad tym tematem, zapraszam do obejrzenia zdjęć! :-)




1. Moja Przylepa :-)
2. Test nowej szminki.
3. Wcale nie jestem żebrakiem ;-)
4. Szykuje się nowy ulubieniec!



1. Poranne psoty.
2. Cudownie!
3. Śpiący królewicz ;-)
4. Weekend zniżek zaliczony.



1. "Tiago, zobacz czy ktoś idzie" ;-)
2. Ulubieniec od kilku lat.
3. ;-)
4. Łódź :-)



1. Rudy przejął całą uwagę :-)
2. Szybki makijaż i w drogę.
3. Dobra kawa nigdy nie jest zła.
4. Chojniczanka!



1. Piękne widoki w trasie.
2. Napisałam!
3. Moje miasto Łódź.
4. Nowy nabytek.


A Wam jak minął wrzesień?

Pozdrawiam serdecznie!
bG

wtorek, 23 września 2014

O kultowym pudrze rozświetlającym z MAC.

Lubicie kosmetyki kolorowe i przywiązujecie szczególną uwagę do detali? Jeżeli tak, to jest to post skierowany właśnie do Was! Fanką kosmetycznych wynalazków jestem już od lat i choć od dawna stawiam na minimalizm, staram się co jakiś czas wyłapać ciekawsze kąski. Jednym z nich jest bez wątpienia puder rozświetlający z MAC, który podbił już nie jedno serducho, a który chcę Wam dzisiaj przedstawić.


Kosmetyki MAC cieszą się ogromną popularnością i w sumie nic w tym dziwnego. Firma posiada w swojej ofercie ogromną ilość kosmetyków przeznaczonych do makijażu, w której każda z nas zapewne by coś dla siebie wybrała. Rozświetlające pudry mineralne cieszą się natomiast wyjątkową popularnością, zwłaszcza posiadany przeze mnie odcień Soft And Gentle, o którym słyszała pewnie większość z Was. Ja swój kosmetyk zakupiłam bezpośrednio na stronie Douglasa, co nie ukrywam - jest dla mnie najwygodniejszą formą zakupów jeżeli chodzi o kosmetyki trudniej dostępne.



Puder oryginalnie zapakowany był w czarne, tekturowe pudełeczko, którego na zdjęciach nie zobaczycie. Opakowanie samego kosmetyku jest plastikowe i wydaje się naprawdę trwałe biorąc pod uwagę to, że od kilku miesięcy mieszka w mojej kosmetyczce, a nie jest nawet specjalnie porysowane. Jeżeli się nie mylę to w tej chwili wyszły nowe opakowania kosmetyków MAC i nieco różnią się one od wcześniejszych. Ja posiadam starą wersję na zatrzask, a w tej chwili podobno wieczka zamykane są na magnes. Ile w tym jest prawdy nie wiem, nie miałam okazji dokładniej sprawdzić tych wiadomości.

Jeżeli chodzi o pierwsze uwagi dotyczące samego produktu to ważnym do podkreślenia faktem jest to, że puder jest bezzapachowy. Choć sama lubię zapachy poszczególnych kosmetyków kolorowych to uważam jednak, że jest to dobra wiadomość dla osób wrażliwych, którym dodatkowe aromaty wcale nie służą. Jeżeli chodzi natomiast o samo korzystanie z tego kosmetyku to jest ono moim zdaniem wręcz fantastyczne. Do aplikacji używam jedynie pędzla, na który bezproblemowo nabiera się odpowiednia ilość rozświetlacza. Puder nie pyli jakoś specjalnie, można to jedynie odczuć patrząc na brzegi opakowania. Twarz po kilku pociągnięciach tego drobno zmielonego pyłku wygląda na bardziej wypoczętą i promienną.


Sam kolor Soft And Gentle jest w moim odczuciu przepiękny i nie bez powodu poluje na niego większość kobiet. Pomimo tego, że wydaje się on być dosyć ciemny, po roztarciu nadaje jedynie świetlistą, lekko satynową poświatę bez sztucznych podtonów. Trwałość również jest fantastyczna! Rozświetlający puder mineralny MAC utrzymuje się od momentu aplikacji do samego wieczornego demakijażu. Wydajność jest natomiast powalająca! Pudru używam od około pół roku niemalże dzień w dzień i zaobserwowałam jedynie niewielkie spłaszczenie uwypuklenia!




Czy Wy także jesteście fankami produktów rozświetlających?
Jakich kosmetyków używacie w celu nadania blasku twarzy?

Pozdrawiam serdecznie! 
bG

wtorek, 2 września 2014

Ulubieńcy sierpnia.

Dziś, po naprawdę długiej przerwie postanowiłam opublikować po raz kolejny ulubieńców. Zastanawiałam się, czy nie zebrać ulubieńców z całego lata (a takich kosmetyków troszkę by się nazbierało), ale ostatecznie stwierdziłam, że garstka z samego ostatniego miesiąca będzie bardziej na czasie.


Pierwszym kosmetykiem, który świetnie się u mnie sprawdza i nie zawodzi jest mineralny podkład w pudrze Everyday Minerals. Używam go od dłuższego czasu jedynie jako pudru do utrwalenia klasycznego podkładu. Daje ładne, matowe wykończenie i uzupełnia poziom krycia. To już moje drugie opakowanie i na dzień dzisiejszy nie zamierzam kombinować z niczym innym.

Jeżeli chodzi o rzęsy to nie mogłoby zabraknąć jednego z moich ulubionych tuszy od Maybelline. Jeżeli chodzi o tę kategorię w makijażu oczu to moim zdaniem nie warto przepłacać jeżeli sprawdza się coś w znacznie bardziej przystępnej cenie. Dzięki One By One osiągam wszystko to, czego chcę - pogrubienie rzęs, wydłużenie oraz rozdzielenie ich.

W sierpniu szalałam również z makijażem ust, a to za sprawą bardzo fajnych pomadek Velvet Matte z Golden Rose. Kupiłam niedawno dwa odcienie z tej serii i jestem z nich niezmiernie zadowolona. Ten na zdjęciu poniżej to numer 06 - piękna, jaskrawa i nieco marchewkowa czerwień. Szminka ta nie wysusza ust, a jej trwałość jest fantastyczna.

W ulubieńcach nie może zabraknąć również czegoś do paznokci! Odżywka Nail Tek II ma mi pomóc w problemie rozdwajającej się płytki. Używam jej już od jakiegoś czasu i widzę pozytywne skutki jakie przynosi.

Lakier kolorowy numer jeden to bez dwóch zdań Essie Lilacism. Jest to przepiękny, rozbielony fiolet, który pokazywałam już na blogu.


Ulubionym kosmetykiem pielęgnacyjnym sierpnia było relaksujące masło do ciała z Pat&Rub. Ma absolutnie fantastyczne działanie, skład, rewelacyjnie nawilża no i uwielbiam jego zapach. Wydajność też jest godna pochwały, przez cały miesiąc zużyłam zaledwie 1/3 opakowania, choć nie używam go zamiennie z innymi kosmetykami.


Demakijaż za to od niedawna uprzyjemnia mi ulubiony dwufazowy płyn do demakijażu oczu Bielenda Awokado, który miałam przyjemność używać kilka lat temu. Cieszę się, że opakowanie zmieniło się na lepsze i jest bardziej funkcjonalny zatrzask. Poza tym działanie wciąż mnie zachwyca! Idealnie domyty makijaż oczu i przyjemne uczucie nawilżenia dzięki olejkom zawartym w składzie kosmetyku. To mi się podoba!



A Wy jakich miałyście ulubieńców kosmetycznych w sierpniu?

Pozdrawiam serdecznie!
bG

środa, 27 sierpnia 2014

Bourjois, 1 Seconde - nr 10 Rouge Poppy.

Jakiś czas temu kupiłam sobie nowy lakier. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie to, że miałam pozostać przy lakierach Essie. Tak czy inaczej zdecydowałam się na odcień 10 Rouge Poppy z linii 1 Seconde, który spośród wszystkich innych lakierów najbardziej przypominał mi ulubieńca z zeszłego roku Meet Me At Sunset Essie. Czy ten skok w bok zakończył się w tym przypadku pomyślnie?



1 Seconde z Bourjois na pierwszy rzut przekonał mnie ładnym kolorem, szerokim pędzelkiem i obietnicą żelowego wykończenia, które tak lubię. W praktyce dostrzegłam jednak kilka mankamentów.
Lakier ma całkiem gęstą konsystencję, co teoretycznie jest dla mnie plusem, jednak w tym przypadku nie do końca wygodnie nakłada mi się emalię. Wydaje mi się, że sam otwór w buteleczce w stosunku do szerokości pędzelka i gęstości lakieru nie do końca współgra - jest odrobinkę za mały. Na pędzelek nabiera się ogromna ilość lakieru i za każdym razem trzeba dokładnie pozbywać się nadmiaru, a w tym przypadku nie do końca jest to wygodne. Jeżeli opanuje się już tę technikę to kolejnym krokiem jest malowanie paznokci. Z racji tego, że pędzelek jest szeroki, bardzo łatwo mi to wychodzi. Płytka już przy pierwszej warstwie jest pięknie pokryta, co widać na zdjęciu. Przy krótkich paznokciach wystarczy jedna warstwa lakieru, ale przy dłuższych muszą być już dwie, ponieważ widać prześwitujące końcówki. Dwie warstwy jednak bardzo długo wysychają. Zdecydowanie jest to największy minus tego produktu. Zdarzyło się, że po sześciu godzinach wychodziły różne odgniecenia i zadarcia, co nie jest zbyt przyjemne. Efekt jaki można uzyskać bardzo mi się jednak podoba. Efekt żelowych paznokci najbardziej widoczny jest po dwóch warstwach. Przy jednej warstwie lakieru starte końcówki widoczne są już na drugi dzień.







Jak oceniacie ten kolor?
Znacie lakiery 1 Seconde z Bourjois?

Pozdrawiam serdecznie!
bG

czwartek, 21 sierpnia 2014

Essie, Lilacism - idealny odcień na letnie dni.

Dziś przedstawię Wam jeden z ładniejszych fioletowych odcieni, z jakim miałam do tej pory styczność. Mowa oczywiście o Essie Lilacism, który większość z Was miała zapewne okazję już zobaczyć.


Lilacism to piękny, pastelowy fiolet, który z przyjemnością nakładam na płytkę. Jest bajecznie łatwy w aplikacji, nie robi smug i już pierwsza warstwa daje ładne krycie. Oprócz tego szybko wysycha jeżeli nałoży się go oczywiście w przyzwoitej ilości.

Trwałość według mnie jest dobra. Ten konkretny odcień spokojnie utrzymuje się u mnie przez tydzień czasu, a końcówki zaczynają się ścierać w okolicach 3-4 dnia.








Jak Wam się podoba lakier Essie w takim wydaniu?
Przypominam Wam o moim nowym koncie na Instagramie - klik! :-)

Pozdrawiam serdecznie!
bG

środa, 20 sierpnia 2014

Wróciłam :-)

... i zaraz wracam do Was z nowymi postami! Troszkę się wszystkiego nazbierało więc nie będzie wiało nudą. Tymczasem zapraszam Was jednak do obserwowania mojego świeżo założonego konta na Instagramie. Dopiero zaczęłam się rozkręcać więc z czasem przybędzie więcej ciekawostek :-)





A w kolejnych wpisach przedstawię Wam kilka moich lakierowych nowości, między innymi ulubieńca ostatnich wakacji z Essie.



Pozdrawiam serdecznie!
bG

piątek, 6 czerwca 2014

Essie Fiji, klasyka w nieco innym wydaniu.

Ostatnio z zapałem zaczęłam dodawać lakierowe posty. Przyznam, że po tak długiej przerwie i w pisaniu o lakierach i ogólnie w malowaniu paznokci teraz z przyjemnością chwytam za aparat i fotografuję różne ujęcia kolorowych emalii.

Dziś pokażę Wam kolejny różowy lakier Essie. Jestem pewna, że zdecydowana większość z Was już go poznała, chociażby oglądając jego zdjęcia w internecie.


Essie, Fiji; 13,5ml; 35zł.


Fiji to wyjątkowo ciekawy egzemplarz. Niby zwykły, jasny róż, ale ten kolor ma w sobie jednak coś przyciągającego uwagę. Jeżeli miałabym go określić jednym słowem, powiedziałabym: korektor. Gdybym miała dodać coś więcej, stwierdziłabym, że jest to korektor z niewielką domieszką jasnoróżowego pigmentu.


Fiji wbrew pozorom należy do bardzo kryjących lakierów. Już pierwsza warstwa daje ładnie kryjący efekt bez prześwitujących końcówek. Bardziej wprawna ręka mogłaby i na tej jednej warstwie zakończyć malowanie paznokci, ale z tego względu, że u mnie widoczne są niewielkie smugi dokładam dla spokoju drugą porcję. Taka dawka emalii to moim zdaniem absolutne maksimum.

Efekt, jaki możemy uzyskać różni się od typowych różowych lakierów. Nie mamy tutaj mocnego połysku (na zdjęciach tego nie widać, ponieważ zagalopowałam się i nałożyłam top coat Good to go), a typowe wykończenie jakie daje korektor, taki błysk połowiczny. Kolor w moim odczuciu to mocno rozbielony róż, który w zależności od padającego światła ujawnia albo więcej różowych tonów, albo dominuje w nim biel. Mnie się podoba, ale domyślam się, że nie każdej osobie przypadnie do gustu.




Trwałość tego lakieru jest godna pochwały. Fiji na moich paznokciach spokojnie wytrzymuje kilka dni bez żadnego uszczerbku, trzeciego lub czwartego dnia pojawiają się standardowo lekko starte końcówki. Jedyne zastrzeżenie mam do konsystencji lakieru. Na samym początku była ona idealna - ani zbyt lejąca ani za gęsta. Teraz, w połowie buteleczki mam wrażenie, że lakier trochę zgęstniał i nie maluje się nim aż tak przyjemnie jak na początku.



Jak Wam się podoba róż w takim wydaniu?
Jesteście za czy przeciw?

Pozdrawiam serdecznie!
bG

czwartek, 5 czerwca 2014

Alterra, balsam do ust z ekstraktem z rumianku - czy cena jest adekwatna do jakości?

Pielęgnacja ust jest dla mnie tak samo ważna jak pielęgnacja cery, ciała czy paznokci. W moim odczuciu usta, podobnie jak dłonie, są wizytówką kobiety. Przesuszone i popękane wargi to problem, który wbrew pozorom nie jest tak łatwo i szybko zażegnać. Dlatego tak ważna jest profilaktyka.

Dziś pokażę Wam produkt, który kupiłam kilka miesięcy temu i kilka dni temu uległ wykończeniu. Czy sięgałam po niego z przyjemnością czy wręcz przeciwnie? O tym przeczytacie poniżej.


Alterra, balsam do ust z ekstraktem z rumianku; 4,8g; 4,99zł.

Sztyft Alterra pielęgnuje usta kojącym ekstraktem z rumianku*. * z kontrolowanych upraw ekologicznych. Nie zawiera syntetycznych barwników, aromatów i substancji konserwujących. Nie zawiera silikonu, parafiny i innych produktów na bazie olejów mineralnych. surowce roślinne pochodzą, o ile to możliwe, z kontrolowanych upraw ekologicznych i dzikich zbiorów. Tolerancja skóry potwierdzona dermatologicznie. Wyprodukowano w Holandii.



Moja opinia:
Balsam mieści się w typowym, plastikowym sztyfcie, zapakowany jest dodatkowo w kartonik zawierający wszystkie niezbędne informacje. Wizualna strona jest minimalistyczna, nieco apteczna. Szału nie ma, ale ostatecznie może być.

Konsystencja niczym mnie nie zaskoczyła. Balsam ma postać zbitej, wizualnie lekko wazelinowatej mazi o żółtym zabarwieniu. Jest dość twardy, ale bez problemu można go nanieść na usta, ponieważ pod wpływem ich ciepła delikatnie się rozpuszcza nie pozostawiając żadnego zabarwienia prócz delikatnego blasku.



Zapach jest i zwyczajny i specyficzny zarazem. Prócz zapachu typowego dla olejku rycynowego nie wybija się tutaj specjalnie żadna nuta. W balsamie czuć naturalność, która jednak z rumiankiem ma niewiele wspólnego. Osoby lubiące typowe zapachowe pomadki mogą poczuć się zawiedzione, ale mnie to akurat nie przeszkadzało.

Najważniejsza jest jednak strona pielęgnacyjna. Z doświadczenia wiem, że nie każdy sztyft pielęgnacyjny dobrze nawilża i chroni usta. Często pomadki dają chwilowe uczucie nawilżenia. Tutaj jednak jest inaczej. Już od pierwszego posmarowania pomadka daje uczucie ukojenia, a przy tym nie ma efektu oblepionych i klejących się ust. Co prawda warstwa ochronna jest, jednak nie jest ona uciążliwa, a wręcz daje mi uczucie komfortu. Z Alterrą polubiłam się na tyle, że na czas jej stosowania odstawiłam wszystkie inne kosmetyki pielęgnacyjne jakie akurat u siebie posiadam. Mam tutaj na myśli między innymi cudowne pomadki i masełko do ust z Burt's Bees. Teraz, po wykończeniu rumiankowego sztyftu do nich wróciłam, ale przez drugą połowę zimy i wiosnę to Alterra zapewniła mi nieskazitelny wygląd ust. Poza tym jej skład jest również naturalny, godny pochwały i moim zdaniem nie ma się do czego przyczepić. Lubię mieć świadomość, że o moje usta dbają kosmetyki, które nie są nafaszerowane po brzegi chemią lub parafiną, a wypełnione są różnorodnymi olejkami czy ekstraktami.



Podsumowując, z czystym sumieniem mogę Wam polecić ten konkretny produkt z Alterry. Bardzo polubiłam się z tą pomadką i jeżeli tak jak ja cenicie sobie proste, naturalne składy i nie przeszkadza Wam mało bajerancki zapach to może być to produkt idealny również dla Was. Poza tym kosztuje grosze, które w tym przypadku nie są żadnym przelicznikiem jakości.


Znacie już rumiankową Alterrę do ust?

Pozdrawiam serdecznie!
bG

niedziela, 1 czerwca 2014

Essie, Bottle Service - coś dla fanek wyrazistego koloru.

Dziś, idąc za ciosem, zaprezentuję Wam kolejny lakier Essie, który w moim odczuciu dobrze będzie się sprawdzać w okresie wiosenno-letnim. Ja zazwyczaj preferuję delikatne kolory, tak jak prezentowany wczoraj Spaghetti Strap, ale lubię od czasu do czasu nałożyć coś bardziej wyrazistego. Zeszłego lata na moich paznokciach królował przepiękny kolor Meet Me At Sunset. Teraz, gdy go wykończyłam, zaczynam szukać odpowiedniego zamiennika...


Essie, Bottle Service; 13,5ml; 35zł.

O buteleczkach Essie pisałam we wczorajszym poście, ale w skrócie się powtórzę: są fachowo wykonane oraz egzemplarze na naszym rynku posiadają szeroki, zaokrąglony na końcu pędzelek.

Bottle Service to lakier dość specyficzny i przyznam, że gdybym wiedziała o tym, jaką tajemnicę skrywa jego buteleczka to raczej bym go nie kupiła. Na jakość raczej nie ma co narzekać, bo już pierwsza warstwa pięknie i równo pokrywa paznokieć intensywnym kolorem. Ona jednak nie wystarczy jeżeli zależy Wam na staranie wykonanym manicure, ponieważ końcówki paznokci widocznie prześwitują. Sprawę rozwiązuje jednak druga warstwa, która pięknie dopełnia całokształtu.

To, co nie do końca trafia w mój gust to jednak samo wykończenie lakieru. Osobiście lubuję się w lakierach, które dają widocznie błyszczący efekt, a najbardziej podoba mi się wykończenie żelowe. Satyna, którą otrzymujemy w tym przypadku jest dość przeciętna. Mam wrażenie, że wygląda tanio, szpeci moje dłonie i po prostu mi się to nie podoba.

2 warstwy lakieru Bottle Service z Essie 

Znalazłam jednak sposób na niechciane przeze mnie wykończenie - na dwie warstwy kolorowego lakieru nakładam top coat Good To Go. Muszę przyznać, że ostateczny efekt bardzo mnie satysfakcjonuje.

Essie Bottle Service + top coat Good to go

Błysk, który otrzymuję po jednorazowym pociągnięciu lakierem nawierzchniowym utrzymuje się w zasadzie do samego zmycia lakieru. Wspominam o tym, ponieważ przy wcześniejszych próbach nabłyszczenia paznokci zwykłymi odżywkami efekt był chwilowy i znikał już po kilku/kilkunastu minutach od nałożenia. Kolor samego lakieru delikatnie zmienia się zaś w zależności od światła.







Lubicie takie wyraźne kolory na paznokciach czy wolicie jasne i delikatne pastele?

Pozdrawiam serdecznie!
bG

sobota, 31 maja 2014

Essie Spaghetti Strap, idealny lakier na wiosnę.

Ależ dawno nie pokazywałam Wam żadnych kolorowych lakierów, no przynajmniej na paznokciach :-) Ostatni raz umieszczałam tego typu zdjęcia chyba z rok temu. Później zajęłam się regeneracją swoich paznokci, które po kilku latach używania odżywki Eveline 8w1 były w kiepskim stanie. Same rozumiecie, kruche, suche i przebarwione paznokcie to nie jest szczyt marzeń żadnej z nas.

Teraz jest już dużo lepiej. Trafiłam na kosmetyki, które fajnie się u mnie sprawdzają. Jak się po kilku miesiącach okazało, kluczem do ładnej płytki paznokcia jest nie tylko dobra odżywka czy masełko. Liczy się też zmywacz!

Nie przedłużając jednak, dziś chciałabym podzielić się z Wami wrażeniami (nie tylko estetycznymi) dotyczącymi przepięknego lakieru do paznokci z Essie o nazwie Spaghetti Strap.


Essie, Spaghetti Strap; 13,5ml; 35zł.


Lakiery Essie mieszczą się w jednych z najpiękniejszych buteleczek dostępnych na rynku. Są one oczywiście szklane i stosunkowo ciężkie. Na nasz rynek wypuszczona jest seria z szerokim i zaokrąglonym pędzelkiem, którym bardzo łatwo w kilka chwil można pokryć płytkę paznokcia emalią. Jakość pędzelków jest bardzo dobra i do tej pory nie spotkałam się z żadną jego gorszą i wadliwą wersją.

Konsystencja lakieru jest dość rzadka, ale nie rozlewa się po bokach, co uważam za ogromny plus. Lakier rozprowadza się bajecznie prosto, nie tworząc przy tym smug czy zacieków. Pierwsza warstwa daje równe, delikatne krycie, zabarwione na różowo-mleczny kolor. Na wypielęgnowanych paznokciach będzie wyglądać bajecznie, idealnie nada się również do french manicure.

1 warstwa lakieru Essie

Dwie warstwy dają bardziej widoczny efekt, choć nadal widać prześwitujące końcówki paznokci. Sprawę w znacznej części załatwiają trzy warstwy lakieru, które możecie zobaczyć na poniższym zdjęciu.

3 warstwy lakieru Essie

Lakier schnie całkiem szybko, choć w przypadku trzech warstw wskazane jest uważanie na ewentualne odgniecenia. W takim przypadku warto sięgnąć po kultowy top coat Good To Go z Essie, który przyspieszy proces wysychania.

Trwałość oceniam jako przeciętną. Na moich paznokciach takie trzy warstwy utrzymują się w bardzo dobrym stanie trzy dni, czwartego zazwyczaj widać pierwsze starte końcówki lub delikatne odpryski. 

Uważam jednak, że warto było kupić ten konkretny kolor. Na wypielęgnowanych paznokciach wygląda wręcz bajecznie. Jest dziewczęcy i delikatny, a zarazem wyrazisty i bardzo estetyczny. Przepięknie wygląda zwłaszcza teraz, na lekko opalonych dłoniach. W chwili obecnej jest to lakier numer jeden w moim zbiorze i myślę, że póki co tak pozostanie.



A jak Wam się podoba ten kolor?

Pozdrawiam serdecznie!
bG

wtorek, 20 maja 2014

Alverde, masło do ciała z olejkiem macadamia i masłem shea. Czy podbiło moje serce?

Kilka lat temu rozpoczął się pewnego rodzaju szał na kosmetyki pochodzące od naszych niemieckich sąsiadów. Nie ukrywam, że i ja niejednokrotnie zacierałam na nie rączki, ale ostatecznie nie wypróbowałam ich wiele. W chwili obecnej do wszystkiego, co jest bardzo popularne, podchodzę ze zdrowym rozsądkiem i sięgam jedynie po te pozycje, które w danej chwili są mi po prostu niezbędne.

Pół roku temu podczas kilkudniowej wizyty w Hamburgu dałam się jednak ponieść chwili i skusiłam się na kilka propozycji marki Alverde, Balea czy Lavera. U nas również są one dostępne, ale najczęściej w sprzedaży internetowej. Ja jednak wolę tradycyjną metodę kupowania. Muszę dotknąć, przeczytać i podumać. Tak właśnie w moje ręce wpadło bardzo popularne masło do ciała z olejkiem macadamia i masłem shea.


Alverde, masło do ciała z olejkiem macadamia i masłem shea; 200ml


Masło do ciała znajduje się w zwykłym, ale solidnym plastikowym opakowaniu. Na naklejkach znajdziemy wszystkie podstawowe informacje na jego temat wraz ze składem. Po odkręceniu wieczka ukazuje nam się sreberko, które zabezpiecza zawartość opakowania.



Kosmetyki Alverde zaliczają się do tych naturalnych i co będzie dla wielu osób ważne - nie mają one w składzie mało pożądanej parafiny. Ja się z tego cieszę. Wcześniej nie przeszkadzały mi jakoś specjalnie oleje mineralne zawarte w wielu kosmetykach do nawilżania ciała, ale jeżeli mogę wybrać coś, co jest ich pozbawione to dlaczego by z tego nie skorzystać? Parafina tworzy głównie iluzję nawilżonej skóry, pozostawiając na niej warstwę ochronną. Ja zdecydowanie wolę czuć prawdziwe nawilżenie, płynące prosto z olejków i naturalnych maseł.

Pod względem składu Alverde mnie zadowala. Znajdziemy tutaj kilka olejków, maseł oraz ekstraktów roślinnych. Co prawda wysoko w składzie znajduje się również alkohol, ale mnie on jakoś specjalnie nie przeraża.

Konsystencja masełka na pierwszy rzut oka może wydawać się zbita, ale w praktyce okazuje się być stosunkowo lekka i trochę budyniowa. Z łatwością nabiera się je na dłoń i smarowanie ciała odbywa się bez problemu. Do pokrycia większej partii skóry potrzebna jest właściwie niewielka ilość kosmetyku, ale ja z racji tego, że sięgam po nie 2-3 razy w tygodniu nakładam go nieco więcej. 


Z propozycji Alverde najbardziej lubię korzystać tuż po prysznicu i masażu ostrą gąbką, czuję wtedy jak wszystkie składniki zawarte w maśle pięknie nawilżają moją suchą skórę, dzięki czemu jest ona zaspokojona na kolejne dwa dni i nie czuję większej potrzeby powtarzania aplikacji. Masło wchłania się stosunkowo szybko i pozostawia na skórze bardzo przyjemną warstwę ochronną. Jest ona nieco śliska i powoduje uczucie takiej miękkiej skóry, bardzo sobie cenię to w kosmetykach pielęgnacyjnych. 

Jeżeli chodzi o sam zapach to nie jest on ani powalający na kolana ani nie jest zły. Jak na mój gust na pierwszy plan wysuwa się mieszanka orzechowo-alkoholowa. Na początku byłam nieco rozczarowana tym faktem, ale w sumie teraz nutka alkoholowa aż tak bardzo mi nie przeszkadza. Zapach przez jakiś czas utrzymuje się na skórze, ale nie jest specjalnie intensywny. Po jakimś czasie ulatnia się do minimum.


Powiem Wam szczerze, że naprawdę polubiłam się z tym kosmetykiem. Moja skóra jest sucha i lubię preparaty, które dobrze ją nawilżają. To masło było skuteczne, na tyle skuteczne, że z przyjemnością kiedyś do niego wrócę. W chwili obecnej została mi już tylko porcja na jednorazowe użycie i czekam na dostawę innego kosmetyku, ale przy okazji odwiedzin drogerii DM uzupełnię jego zapas.


A Wy które kosmetyki z Alverde polecacie?
Miałyście już styczność z tym masełkiem?

Pozdrawiam serdecznie!
bG
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...