wtorek, 28 maja 2013

Wkrótce na blogu:

W ciągu najbliższych dni opublikuję na blogu recenzje kosmetyków przedstawionych na poniższym zdjęciu.
Jeżeli macie jakieś pytania dotyczące tych produktów, możecie je śmiało umieścić pod tym postem. Postaram się uwzględnić wszystkie Wasze wątpliwości :-)




Kosmetyki przedstawione na zdjęciu to:
1. Kamill - żel pod prysznic mleczko rabarbarowe
2. Dax Cosmetics, Perfecta - nawilżający płyn micelarny do demakijażu
3. Iwostin - fluid łagodzący, trwale kryjący do skóry wrażliwej
4. Quiz Cosmetics - puder brązujący
5. Helena Rubinstein - dwufazowy płyn do demakijażu oczu All Mascaras!
6. Farmona, Tutti Frutti - peeling do ciała jeżyna & malina


Jesteście któregoś produktu szczególnie ciekawe? :-)

Pozdrawiam serdecznie!
bG

poniedziałek, 27 maja 2013

CeCe MED, odżywka do włosów z jedwabiem.

Nie wyobrażam sobie pielęgnacji włosów bez użycia odżywki lub maski po myciu. To właśnie te produkty powodują, że moje włosy są w lepszej kondycji i łatwiej się układają. Przetestowałam już wiele tego typu kosmetyków i jak to w życiu bywa - jedne sprawdziły się lepiej, drugie nieco gorzej.

Jak było tym razem? Czy odżywka z jedwabiem sprostała moim oczekiwaniom? Zapraszam do przeczytania dalszej części recenzji! :-)



CeCe MED, odżywka do włosów z jedwabiem; 300ml; 20-25zł.

Odżywka z jedwabiem przeznaczona do włosów suchych. Nawilża włosy i odbudowuje ich zniszczoną strukturę. Ułatwia rozczesywanie oraz przywraca połysk i zdrowy wygląd. Nie odciąża włosów. Zawiera filtry UV.

Skład: Aqua, Cetearyl Alcohol, Propylene Glycol, Cetrimonium Chloride, Isopropyl Palmitate, Hydrolyzed Wheat Protein, Quaternium-80, Hydrolyzed Silk, Methylparaben, Propylparaben, Wheat Germ Oil, Citric Acid, Benzophenone-4, Parfum.


Moja opinia:
Odżywkę CeCe Med kupiłam pod wpływem chwili i nie ukrywam - potrzeby. Pomimo tego, że nie przepadam zbytnio za kosmetykami z jedwabiem, potrzebowałam czegoś, co ujarzmi moje włosy na tyle, bym nie musiała przy nich za dużo robić. Wybór padł na ten konkretny produkt. Firmy CeCe swoją drogą  też nie znałam, jedynie trochę czytałam o tych kosmetykach.

Zaczynając od opakowania - po części zostałam jego wielką fanką. Ładnie wyprofilowana butelka, z dozownikiem bez klapki, wymagającym jedynie naciśnięcia. Muszę przyznać, że jest to bardzo wygodne i praktyczne rozwiązanie.


Butelka sama w sobie jest niestety twarda i poprzez zwykłe wyciskanie niewiele możemy zdziałać. Ja przy wyciskaniu odżywki posiłkowałam się wanną, do której przypierałam opakowanie. Moje dłonie niestety nie są na tyle silne, by w tym przypadku poradzić sobie samodzielnie.

Odżywka jest dosyć gęstej konsystencji, nie spływa z dłoni i bardzo dobrze rozprowadza się na włosach.

Jej zapach jest znośny, typowy dla kosmetyków z jedwabiem. Nie męczył mojego nosa i nie zaczął irytować po dłuższym czasie używania.

Na opakowaniu znajdziemy informację, że odżywkę wystarczy trzymać na włosach przez kilka minut, a następnie spłukać. U mnie kilka minut przeciągało się od 20 do około pół godziny. Z ostatecznego efektu za każdym razem byłam równie zadowolona! Włosy po użyciu odżywki z jedwabiem były wygładzone, miękkie i łatwo się układały. Dodatkowo zyskały nowego blasku i zdrowo wyglądają. Pomimo bardzo częstego używania odżywka ta ani razu nie obciążyła moich włosów.
Mam jednak pewne zastrzeżenia co do rzekomej odbudowy zniszczonych partii włosów - czy to jest w ogóle możliwe? Moim zdaniem nie, ale dzięki tej odżywce włosy faktycznie wyglądają na "odnowione".

Podsumowując - jestem, a raczej byłam z tego produktu bardzo zadowolona, ponieważ właśnie dziś odżywka dobiła dna. Włosy są po niej miękkie i lśniące, a do tego ładnie się układają. Z pewnością sięgnę po ten kosmetyk ponownie, ale póki co chciałabym sprawdzić inne dostępne wersje.

Zdradzę Wam też na marginesie, że zupełnie przypadkiem trafiłam na bardzo dobry szampon do mycia włosów właśnie z firmy CeCe. Kupiłam go kilka tygodni temu w SuperPharm, gdzie była na niego promocja - aż 1000ml za jedyne 19,90zł! Dokładniej jest to profesjonalny szampon z mleczkiem kokosowym i biotyną, który ma zapobiegać wypadaniu włosów i stymulować wzrost nowych. Czy stymuluje wzrost nowych włosów nie jestem w stanie stwierdzić (i raczej w to wątpię), ale z całą pewnością włosy po nim nie wypadają, a skóra głowy jest wręcz ukojona. Poza tym bardzo dobrze się pieni i nie zauważyłam żadnego wysuszania. Jeżeli traficie jeszcze na taką promocję to zachęcam do wypróbowania :-)


Która z Was zna kosmetyki marki CeCe?
Korzystacie z jakiegoś produktu regularnie?

Pozdrawiam serdecznie!
bG

sobota, 11 maja 2013

Essie, lakier do paznokci nr 67 Meet Me At Sunset.

Znacie lakiery Essie? Głupie pytanie... ;-) Sama przecież codziennie widzę kolejne i kolejne prezentacje poszczególnych lakierów tej marki na blogach :-) Dziś i ja chciałabym przedstawić Wam jeden kolor, który podbił moje serce i automatycznie stał się ulubieńcem wiosny i lata.




Essie, lakier do paznokci nr 67 Meet Me At Sunset; 13,5ml; 30-35zł.

Lakier mieści się w buteleczce o pojemności aż 13,5ml. Jest to spora ilość biorąc pod uwagę to, jak długo może nam on służyć. Nr 67 wyróżnia się dosyć lejącą i jakby żelową konsystencją. Z łatwością maluje się nim paznokcie, a ładne krycie otrzymujemy już po pierwszej warstwie. W przypadku długich paznokci mogą prześwitywać końcówki, ale druga warstwa lakieru niweluje ten problem. Lakier sam w sobie jest dość trwały, na moich paznokciach po kilku dniach zaczynają ścierać się jedynie końcówki
Pędzelek należy do moich ulubionych - jest płaski, szeroki i lekko zaokrąglony na końcu. Podobne pędzelki -jeżeli się nie mylę- mają lakiery Joko.


A kolor? Według mnie jest to jaskrawa czerwień z lekką domieszką pomarańczy. W zależności od światła ukazuje swoje różne oblicza. Na paznokciach prezentuje się cudownie i idealnie będzie komponować się z opaloną skórą!






Widziałam ostatnio, że w Drogerii Hebe jest promocja na lakiery Essie. Kupując jeden, drugi można dostać za 1zł. Myślę, że warto się na nie skusić!


Lubicie lakiery Essie? :-)

Pozdrawiam serdecznie!
bG

piątek, 10 maja 2013

BeautyBlender po czterech miesiącach użytkowania - co się zmieniło?

Kilka miesięcy temu napisałam Wam o bardzo popularnej gąbeczce BeautyBlender. Wiem, że wiele z Was ją poznało i zdecydowana większość zakupu nie żałuje. Ja swoje jajko już troszkę mam i dziś chciałabym podsumować kilka miesięcy użytkowania. W dalszej części recenzji dowiecie się co się zmieniło i czy nadal jestem tak samo zadowolona jak wcześniej.





BeautyBlender, gąbeczka do nakładania makijażu; 79zł.

O moich pierwszych wrażeniach mogłyście przeczytać tutaj. Teraz mija okres czerech miesięcy od kiedy jest ze mną różowe jajo.

Pierwsza rzecz, o której muszę wspomnieć to sposób mycia, który stosowałam przez zdecydowaną większość czasu i który moim zdaniem miał wpływ na stan gąbki.

Przez kilka pierwszych myć miałam do dyspozycji specjalny płyn BlenderCleanser dedykowany do czyszczenia BeautyBlendera. W skrócie powiem Wam, że owszem, sprawdzał się w tym celu bardzo dobrze. Kolor się zbytnio nie wypłukiwał, a jeżeli już tak się działo to miało to miejsce jedynie w sytuacjach, gdy użyłam zbyt ciepłej wody do mycia. Zauważyłam jednak, że w moim przypadku był mało wydajny i musiałam nakładać go w sporej ilości żeby zaczął się odpowiednio pienić i usuwać brud.



Po zużyciu próbki postanowiłam nie inwestować w pełnowymiarowe opakowanie i używałam innych znanych mi środków do czyszczenia, czyli szamponu, mydła w płynie i mydła siarkowego.

Czy byłam zadowolona z ich skuteczności? I tak i nie.

Szamponu (w tym przypadku najczęściej używanym był Ziaja do włosów suchych) musiałam wylewać ogromne ilości i myłam gąbkę stopniowo po kilka razy żeby wyglądała przyzwoicie. Nie powiem, żeby ten sposób sprawdzał się dobrze. Niestety często gąbka nie była odpowiednio umyta, a zabawa z szamponem do przyjemnych nie należała. Było więcej piany niż pożytku.
Mydło w płynie (Clinique) sprawdziło się o niebo lepiej, ale najczęściej używałam antybakteryjnego mydła siarkowego Barwa. Teraz, z perspektywy czasu wydaje mi się, że to był dobry i prosty sposób na usuwanie zanieczyszczeń. Wystarczyło natrzeć nim zmoczoną wcześniej gąbkę, wetrzeć mydło delikatnie do środka, a następnie stopniowo wyciskać cały brud i na koniec wypłukać czystą wodą.

Pamiętacie moją instrukcję dotyczącą mycia pędzli mydłem siarkowym Barwa? Jeżeli nie, to odsyłam Was tutaj. W podobny sposób czyszczę swoje różowe jajko więc potraktujcie moją relację jako małą wskazówkę.


Po jakimś czasie intensywnego używania i codziennego mycia gąbki, zauważyłam, że zaczęła ona nieco tracić na sprężystości i w stanie suchym nie była już tak miękka jak na samym początku. Oprócz tego zaczął się trochę wypłukiwać kolor. Gąbka nabrała również tendencji do delikatnego kruszenia wcześniej naderwanych paznokciem elementów. Oczywiście nie zaczęła się całkowicie sypać, żeby nie było. Nie wygląda jedynie tak idealnie i gładko jak na samym początku.





Jak wygląda sprawa z działaniem i aplikacją podkładu za pomocą BeautyBlendera po czterech miesiącach? Otóż na szczęście nic się nie zmieniło!

Gąbka aplikuje podkład tak samo jak przy pierwszych użyciach. Pomimo tego, że w stanie suchym nie jest już tak elastyczna jak na początku, to na twarzy nie odczuwam w żadnym stopniu utraty miękkości i ewentualnych miejsc uszkodzonych paznokciami. Efekt jaki można dzięki niej uzyskać jest nadal nieskazitelny i wyjątkowy.

Wnioski? BeautyBlender nie jest gąbką wieczną, zużywa się jak każda inna. Nie ma to jednak wpływu na aplikację podkładu i efekt, który dzięki niej otrzymujemy. Pomimo tego, że czasami zdarzało mi się zawadzić ją paznokciem, co wiązało się jednocześnie z małymi ubytkami na jej strukturze - nie straciłam na jakości wykonywanego makijażu. Po tych kilku miesiącach nadal jestem na tak i już teraz wiem, że z przyjemnością zamówię kolejne sztuki!

* zdjęcia były wykonywane w ciągu ostatnich trzech dni



Jestem bardzo ciekawa jak Wy pielęgnujecie swoje gąbki i czy macie jakiś sposób na dokładne ich mycie? 
A może używacie płynu BlenderCleanser i możecie powiedzieć na jego temat trochę więcej niż ja?

Pozdrawiam serdecznie!
bG

wtorek, 7 maja 2013

Koalane, olejek do masażu twarzy i ciała o zapachu kwiatu pomarańczy.

Olejki wtargnęły do mojej pielęgnacji już dawno temu. Cenię je sobie za silne właściwości nawilżające i uelastyczniające skórę. Towarzyszą mi one niemalże dzień w dzień, czy to podczas kąpieli, czy do smarowania ciała. Wykonuję nimi nawet demakijaż!

Dwa miesiące temu do moich zasobów dołączył olejek do masażu twarzy i ciała marki Koalane. Muszę przyznać, że pierwszy raz zetknęłam się z kosmetykami tej firmy - wcześniej nawet o niej nie słyszałam! Firma Koalane słynie z naturalnych kosmetyków oraz tego, że nie wykonuje doświadczeń na zwierzętach.

Jeżeli jesteście ciekawe jak sprawdził się u mnie olejek do masażu to serdecznie zapraszam do dalszej części recenzji!




Koalane, olejek do masażu twarzy i ciała o zapachu kwiatu pomarańczy; 100ml; 123,50zł.


Olej do masażu twarzy i ciała o zapachu kwiatu pomarańczy. Olej przeznaczony do każdego typu skóry o silnym działaniu nawilżającym pozostawia ją jedwabistą, wygładzoną i pełną blasku. Zawiera witaminę A, E, B6, flawonoidy i lecytynę wykazując działanie przeciwstarzeniowe. 

Olej arganowy bogaty w skwalan, i nienasycone kwasy tłuszczowe intensywnie wspomaga gospodarkę hydrolipidową skóry, uzupełnia ilość ceramidów, wykazując działanie przeciw wolnym rodnikom. Ma działanie antyseptyczne, uszczelniające naczynka i łagodząco-rewitalizujące.


Skład: Vitis Vinifera, prunus amygdalus, prunus armeniaca, argania spinosa, huile essentielle d orange, citral, limonene, linalol. 
Conformement a I article R-5131-2 du code de la sante publiqu, le produit contient les allergenes suivants: citral, limonene, linalool.

Chronić przed słońcem. Produkt polecany dla wegetarian.


Moja opinia:
Olejek mieści się w poręcznej i ładnie wyglądającej buteleczce. Jest ona wykonana z grubego, matowego szkła i sprawia wrażenie bardzo solidnej, a zarazem eleganckiej. Przy takiej formie opakowania należy jednak uważać na to, by nie upadło ono na podłogę, ponieważ wtedy możemy mieć już po olejku!

Jestem pozytywnie zaskoczona estetyką opakowania. Całość w połączeniu z logo firmy i niebanalną czcionką prezentuje się bardzo zachęcająco i zdecydowanie przyciąga oko.



Dozownik wykonany jest z plastiku i generalnie nie sprawia trudności podczas aplikacji kosmetyku. Jedynie raz wystrzelił mi w powietrze (gdy nie przytrzymałam go zbyt dobrze) i po każdej pompce zawsze się troszkę kosmetyku ulewa - trzeba pamiętać o tym, żeby nadmiar olejku ściągnąć.

Jest jednak jeden szczegół, który nie do końca podoba mi się w aplikatorze i głównej zakrętce - zapach. Należy on to tych ciężkich, męczących i typowo "plastikowych". Bardziej wrażliwe osoby nie będą z tego faktu zadowolone, ponieważ czuć go nawet wtedy, kiedy nie przykłada się bezpośrednio do niego nosa.



Konsystencja olejku jest dosyć płynna i łatwo rozprowadza się na skórze.

Zapach jest delikatny, wręcz terapeutyczny. Wyraźnie wyczuwam w nim aromat pomarańczy. Nie należy on jednak do mocno cytrusowych i świeżych. Jest delikatnie przełamany słodyczą. Gdybym miała go do czegoś porównać, byłaby to mniej intensywna Mamba pomarańczowa. Niestety na mojej skórze zapach ten nie utrzymuje się zbyt długo. Zaraz po nałożeniu zaczyna łagodnieć i tak powoli zanika...

A działanie? Muszę przyznać, że jestem z niego bardzo zadowolona! Olejek oprócz tego, że dobrze i łatwo rozprowadza się na skórze, bardzo przyjemnie ją nawilża i uelastycznia. Skóra po jego użyciu jest gładka i "nasączona", a uczucie to utrzymuje się dość długo. Zauważyłam, że w trakcie masażu ciecz w specyficzny sposób przywiera do ciała, przez co trzeba nabierać kolejne porcje żeby utrzymać odpowiedni poślizg, ale nie jest to jakieś uciążliwe.

Olejek testowałam na różne sposoby. Od czasu do czasu nalewałam odrobinę do kąpieli, pozwoliłam sobie nim nasmarować włosy przed myciem - tutaj sprawdził się jak każdy inny tego typu produkt więc po jakimś czasie stwierdziłam, że szkoda mi go w ten sposób zużywać. W przypadku kąpieli pozwolił mi się za to maksymalnie zrelaksować. Wyobraźcie tylko sobie ten delikatny, pomarańczowy zapach unoszący się w łazience... Cudo! Ciało zostało też automatycznie natłuszczone i w żaden sposób nie odczułam ściągnięcia skóry po długim czasie wylegiwania się w wodzie.

Z moich obserwacji wynika, że olejek najlepiej sprawdza się właśnie w celu, do którego został zadedykowany - do masażu. Uwierzcie mi, że w połączeniu z masażem można uzyskać naprawdę rewelacyjne rezultaty! Skóra jest wtedy idealnie nawilżona, ujędrniona, a zarazem elastyczna.

Co na minus? Na pewno wydajność. Pomimo tego, że buteleczka wydaje się być dość duża, to olejku jest w niej zaledwie 100 ml. Już po pierwszym użyciu widać było znaczny ubytek, a wraz z kolejnymi aplikacjami olejek wręcz ginie w oczach. Kolejnym minusem jest również wysoka cena - aż 123zł za 100ml olejku? Rozbój w biały dzień! Muszę jednak podkreślić, że tutaj płacimy za jakość - zwróćcie uwagę na fantastyczny skład kosmetyku! Ja sama jestem zdania, że są produkty, w które warto zainwestować raz, a konkretnie. Jak każda kobieta lubię od czasu do czasu poczuć na sobie odrobinę luksusu :-)


Podsumowując muszę przyznać, że olejek do masażu Koalane bardzo przypadł mi do gustu! Począwszy od estetyki opakowania, poprzez zapach i kończąc na działaniu śmiem stwierdzić, że to bardzo dobry produkt. Żałuję, że nie jest on bardziej wydajny i zapach nie utrzymuje się na mojej skórze. Z dostępnością również jest kiepsko, ponieważ z tego co się orientuję pozostaje nam tylko internet. Gdybyście były zainteresowane zakupem tego olejku to możecie go znaleźć w sklepie internetowym Uroda i Zdrowie lub bezpośrednio na stronie Koalane.


A Wy jak często sięgacie po olejki do ciała?

Pozdrawiam serdecznie!
bG




Produkt otrzymałam w ramach współpracy od firmy Koalane za pośrednictwem portalu Uroda i Zdrowie. Zaznaczam jednocześnie, że nie miało to wpływu na rzetelność mojej recenzji.

środa, 1 maja 2013

Zużycia kwietnia.

Po ulubieńcach pora na podsumowanie zużyć. Jeżeli jesteście ciekawe, do których kosmetyków chętnie wrócę, a które będę omijać szerokim łukiem to serdecznie zapraszam do dalszej części tekstu! :-)






Ziaja, szampon do włosów suchych - bardzo dobry szampon, dokładnie oczyszczał i miał przyjemny zapach. Zużyłam już jego drugie opakowanie i póki co robię sobie przerwę, ale powrotu nie wykluczam.

Klorane, szampon na bazie chininy z kompleksem witamin B - nawet nie wiem ile butelek już wykończyłam! Świetny szampon, bardzo dobrze oczyszcza i nie plącze włosów. Ma nieco męski zapach, ale ja go lubię. Powrót oczywiście będzie!



Alverde, odżywka do włosów suchych i zniszczonych z migdałem i olejkiem arganowym - jestem zdecydowanie na NIE! Okropnie się rozprowadzała, a o jakimkolwiek działaniu można zapomnieć. Mam wręcz wrażenie, że wysuszała włosy. W zapachu dominował alkohol z migdałem.

Balsam do kąpieli Babydream Fur Mama to świetny kosmetyk i polecam go każdemu! KLIK




Iwostin Sensitia Zero, bezpieczny krem kojący - kolejny dobry kosmetyk tej marki. Był delikatny i odrobinę łagodził podrażnienia, ale jak dla mnie zbyt słabo nawilżał. Nie wykluczam powrotu w przyszłości.

Eveline, delikatna emulsja do demakijażu - ładny zapach, przyjemne i delikatne działanie. Emulsja przyzwoicie zmywała makijaż, nie podrażniała. Polubiłam ją i osobiście polecam. KLIK




Fennel, jogurt do ciała o zapachu ciasteczek z czekoladą to ogólnie dobry kosmetyk. Nawilżał skórę, pozostawiał na niej trochę dziwny film ochronny. Zapach to oczywiście kwestia gustu, jak dla mnie idealnie odzwierciedlał ciasteczka z czekoladą. Nie planuję powrotu w tej chwili. KLIK

Dr.Hauschka, cytrynowy olejek do kąpieli - miał ładny, cytrynowo-trawiasty zapach, który podczas kąpieli łagodniał. Nie zauważyłam jakiegoś specjalnego działania.



Flos-Lek, wazelina kosmetyczna do ust - bardzo ją lubiłam i wszystkim polecam. Dobrze chroniła usta, miała bardzo delikatny zapach i neutralny smak. KLIK

Yves Rocher, kokosowy balsam do ust był przeciętny. Oprócz przyjemnego, słodkiego, kokosowego zapachu pozostawiał na ustach ładnie wyglądającą warstwę. Nie jest to jednak kosmetyk dla wymagających osób.






A jak zużycia poszły u Was?

Pozdrawiam serdecznie!
bG
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...