środa, 31 lipca 2013

Ulubieńcy lipca.

Witajcie! Wraz z końcem miesiąca przyszła pora na podsumowanie kosmetycznych ulubieńców. Jak co miesiąc pojawi się wiele już znanych Wam kosmetyków, ale w ostatnich tygodniach sięgałam bardzo regularnie (i oczywiście z przyjemnością) po kilka innych produktów. Zapraszam do czytania!




Sól do kąpieli BingoSpa to u mnie nowość. Zakupiłam ją przy okazji innych zakupów i tak polubiłam, że za każdym razem wsypuję do kąpieli. Wbrew temu, co pisze producent, nie daje obfitej piany - no chyba, że to ja za mało wsypuję :-) Ale ta sól ma przepiękny, relaksujący zapach i to na mnie naprawdę działa.

Kolejną nowością jest u mnie suchy olejek do twarzy, ciała i włosów Nuxe. Ile to ja się o nim naczytałam! Po prostu musiałam go mieć! Używałam go w tym miesiącu bardzo często, przede wszystkim na dekolt i ramiona - fantastycznie nawilża skórę i pozostawia na niej bardzo przyjemną ochronną warstewkę. Jeżeli chodzi o sam zapach to jest to kwestia indywidualna, ale ja go polubiłam.

Balsam do ciała z oliwką i aloesem Alverde jest ze mną od kilku miesięcy i po zużyciu poprzedniego z wyciągiem z jaśminu i białej herbaty klik zaczęłam używać tego. Smaruję nim codziennie całe nogi i w tym przypadku świetnie się sprawdza! Trochę gorzej jest gdy chodzi o smarowanie na przykład pleców, ponieważ po chwili jakoś dziwnie na nich zastyga i przy każdym poruszeniu czuję jak na nich "pęka" - mam nadzieję, że wiecie o co mi chodzi :-) Tak czy inaczej lubię go!

O olejku do ciała z ekstraktem z kokosa Alverde pisałam całkiem niedawno - klik. Smaruję nim ciało po każdej kąpieli, używam go również przed każdym myciem włosów. Według mnie jest świetny i bardzo go lubię!



Do kolejnych świetnych produktów zalicza się balsam do ust Tisane. Sama nie wiem, dlaczego nie umieszczam go w ulubieńcach co miesiąc - pewnie jakoś mi ucieka i po prostu o nim zapominam. Nie mniej jednak jest on fenomenalny i każdemu go polecam!

Niedawno zakupiłam też już moją czwartą butelkę nawilżającego płynu micelarnego z Perfecty. No cóż ja mogę o nim napisać - jest świetny! Dokładnie zmywa makijaż (z makijażem oczu również sobie radzi), a przy tym jest bardzo delikatny dla mojej bardzo wrażliwej skóry. W obecnej chwili nie wyobrażam sobie zamienić go na inny produkt. Recenzja znajduje się tutaj.



W ostatnim czasie wróciłam do ulubionego podkładu Skin Illusion z Clarinsa - moje zdanie na jego temat ani trochę się nie zmieniło! Jest fenomenalny! klik. Od kilku miesięcy w ruchu jest również podkład mineralny z Everyday Minerals. Może nie tyle używam go solo co do wykończenia makijażu - również w tym celu sprawdza się bardzo dobrze! klik.



Przechodząc do makijażu oczu nie może zabraknąć często używanych przeze mnie cieni z Inglota. Całą piątkę mogłyście zobaczyć tutaj - ostatnio podmieniłam jedynie drugi cień na Kobo nr 117 Caffe Latte, który również bardzo lubię.

Usta najczęściej podkreślałam samą konturówką w kolorze 101 Fuchsia z Kobo, a na linię wodną dawałam kredkę 090 Natural Glaze z Max Factor. Kreska na powiece wykonywana była tradycyjnie już eyelinerem z Wibo, a brwi podkreślałam paletką z Essence.


A Wy z jakimi kosmetykami nie mogłyście się rozstać w lipcu? :-)

Pozdrawiam serdecznie!
bG

poniedziałek, 29 lipca 2013

Zużycia czerwca i lipca.

Czy Wy też tak ciężko znosicie panujący obecnie upał? Pamiętam, że kiedy byłam dużo młodsza to bardzo dobrze się czułam, gdy na zewnątrz było + 30 stopni. A teraz? Uciekam w jak najchłodniejsze miejsce i odliczam godziny do momentu aż temperatura będzie bardziej przystępna...

Dziś na szybko pokażę Wam co udało mi się w ostatnim czasie zużyć i jakie były moje wrażenia. Troszkę pustych opakowań się u mnie zebrało i przyznam szczerze, że bardzo mnie to cieszy, ponieważ postanowiłam ograniczyć swoją kosmetyczkę tylko do tego, co jest mi naprawdę niezbędne. Nie gromadzę też już na zapas kosmetyków do ciała, co mi się zdarzało w przeszłości robić. Używam tego, co mam aktualnie na stanie.





AA nawilżająco - witalizujący żel do mycia ciała. Ładnie pachniał, dobrze mył, ale był średnio wydajny. Kupiłam go z ciekawości przy okazji promocji, ale powrotu nie planuję.

Kamill żel pod prysznic mleczko rabarbarowe. Ten kosmetyk również kupiłam na promocji przy okazji innych zakupów. Ładnie pachniał, dobrze mył i był wydajny. Powrotu jednak nie planuję. Recenzja jest tutaj.

W tej kategorii mam swojego ulubieńca, do którego planuję wrócić - klik klik.

Dax Cosmetics Perfecta - nawilżający płyn micelarny minerały morskie + bławatek.
Absolutny ulubieniec w tej kategorii, kolejne opakowanie oczywiście zakupiłam - recenzja.

Clinique, seria 3 kroki - mydełko w płynie do oczyszczania twarzy.
Dobrze oczyszczało skórę, nie wysuszało i nie podrażniało. Lubiłam je. Powrotu jednak póki co nie planuję.



Alverde, waniliowy olejek do ciała i do kąpieli - seria limitowana.
Nie pisałam o nim ze względu na to, że był z limitowanej serii. Do kąpieli się oczywiście nadawał, ponieważ natłuszczał i nawilżał skórę, ale dla mnie był trochę zbyt ciężki. Zapach również mi nie odpowiadał.

Helena Rubinstein All Mascaras! - dwufazowy płyn do demakijażu oczu.
Skuteczny, ale mało wydajny. Lepsza jest według mnie Bielenda Awokado. Recenzja.

Balea, malinowy krem do rąk - edycja limitowana.
Jako doraźny, domowy krem może być. Dla suchej skóry nie będzie jednak wystarczający. Recenzja znajduje się tutaj.

Ziaja intima, płyn do higieny intymnej z ekstraktem z macierzanki.
Bardzo dobry, ładnie pachnący płyn. Nie podrażniał, nadawał się również do mycia całego ciała. Zdecydowanie polecam.


Alterra, nawilżająca maska do włosów suchych i zniszczonych.
Już nawet nie pamiętam ile opakowań zużyłam, a recenzji na moim blogu nie ma! Planuję powrót i zdecydowanie polecam.

L'biotica Biovax, intensywnie regenerująca maseczka Naturalne Oleje.
Mam bardzo mieszane uczucia względem tego produktu. Więcej napisałam w tym poście.



Garnier, regenerujące mleczko do ciała z syropem z klonu.
Kiedyś bardzo lubiłam ten kosmetyk za piękny zapach i bardzo dobre nawilżenie i postanowiłam zabrać go na tegoroczne wakacje. Czy się sprawdził? Oczywiście, że tak!

Balea, kokosowy krem do ciała.
Przeciętny kosmetyk, dla suchej skóry nie będzie on wystarczający. Recenzja znajduje się tutaj.



Cece profesjonalny szampon z mleczkiem kokosowym i biotyną przeciw wypadaniu włosów.
Bardzo go lubiłam i nawet ostatnio kupiłam kolejne opakowanie, ale w domu okazało się, że zamiast szamponu mam odżywkę z tej samej serii :-) Z braku dostępu do SP wybrałam do kompletu wersję z ekstraktem z czereśni, ale powrót oczywiście będzie.
Facelle Sensitive, płyn do higieny intymnej.
Służył mi jako szampon i dobrze się sprawdzał, ale ostatnio okrutnie mnie zmęczył i robię sobie od niego przerwę.



Znacie któryś z tych produktów?

Pozdrawiam serdecznie!
bG

wtorek, 23 lipca 2013

Z.one Concept milk_shake - odżywka w piance.

Odżywka to produkt, który jest nieodłącznym elementem mojej pielęgnacji włosów. Zazwyczaj wybieram te do spłukiwania, ponieważ lepiej się u mnie sprawdzają, a ponadto tego typu produkty zazwyczaj nie obciążają moich delikatnych włosów.

Kilka miesięcy temu zaczęłam testować kosmetyk, którego nigdy wcześniej nie spotkałam - odżywkę bez spłukiwania w formie bitej śmietany. Jak się u mnie sprawdziła? Po odpowiedź zapraszam do dalszej części wpisu.



Z.one Concept milk_shake - odżywka w piance; 200ml; 48zł.

Whipped Cream odżywka w piance.
Specjalny preparat do włosów stosowany w celu utrzymania optymalnej równowagi, wilgoci i zachowania integralności koloru. Miękki i kremowy, wygodny szybki sposób na poprawę kondycji włosów, ułatwiający rozczesywanie, a jednocześnie nieobciążający włosów. Preparat zapobiega elektryzowaniu się włosów. Ma przyjemny zapach słodkiego mleka, pozostawia włosy miękkie i pełne witalności.

Skład: Aqua (Water), Butane, Isobutane, Propane, Myristyl Alcohol, Cetrimonium Chloride, Parfum, Amodimethicone, Imidazolidinyl Urea, Trideceth-10, Citric Acid, Tocopheryl Acetate, Butylene Glycol, Benzyl Alcohol, Glyceryl Oleate, Panthenol, Propylene Glycol, Helianthus Anuus (Sunflower) Seed Extract, PEG-5 Cocomonium Methylosulfate, BHT, Hexylene Glycol, BHA, Methylchloroisothiazolinone, Hydrolyzed Milk Protein, Hydroxypropyltrimonium Hydrolyzed Casein, Sodium Cocoyl Glutamate, Hydroxypropyl Guar Hydroxypropyltrimonium Chloride, Ascorbyl Palmitate.


Instrukcja użycia: dobrze wstrząsnąć, aplikować małymi dawkami na włosy osuszone ręcznikiem. Nie spłukiwać. 
Posiada wymagane atesty.


Moja opinia:
Pianka mieści się w przyjemnej dla oka butelce z dozownikiem - wypisz wymaluj wizualnie przypomina bitą śmietanę w sprayu.


Nie mam absolutnie żadnych zarzutów jeżeli chodzi o jakość i sprawność opakowania - wszystko działa tak jak powinno.

Konsystencja jest niezwykle przyjemna - lekka i delikatna. Rozprowadza się ją bardzo łatwo, a porcja widoczna na poniższym zdjęciu jest wystarczająca (a nawet trochę zbyt duża!), by pokryć wszystkie moje długie pasma.



Zapach jest według mnie ładny i przyjemny. Tak jak można było się spodziewać należy on do słodkich i lekko mdłych, ale ze względu na mleczno-karmelowy aromat - bardzo przypadł mi on do gustu. Na włosach oczywiście się utrzymuje.

Najważniejszą kwestią jeżeli chodzi o odżywki do włosów jest jednak ich działanie. Piankę milk_shake zdarzało mi się stosować na różne sposoby. Najczęściej pokrywałam nią włosy po umyciu i uprzednim użyciu odżywki do spłukiwania - zauważyłam, że w takiej konstelacji produkt ten sprawdza się całkiem nieźle. Na plus należy na pewno zaznaczyć to, że odżywka potrafi ładnie zdyscyplinować włosy, wygładza je i sprawia, że stają się optycznie "pełniejsze". Nie zauważyłam żeby w tym przypadku wpływała jakoś negatywnie na świeżość włosów czy też ich obciążanie, muszę tu jednak zaznaczyć, że nie nakładałam jej od samej nasady lecz mniej więcej 10 centymetrów od skóry głowy.
Postanowiłam również wystawić ten kosmetyk na większy test i kilka razy nałożyłam go po myciu bez wcześniejszego użycia odżywki do spłukiwania - tutaj niestety nie widziałam już obiecywanych przez producenta efektów. Włosy nie dość, że nie układały się tak, jak powinny to na dodatek były strasznie oklapnięte, suche i bez życia. Nie takiego rezultatu spodziewałam się po produkcie, który ma wymienionych multum atutów na etykiecie.
Czy odżywka ta zapobiega elektryzowaniu się włosów? Obawiam się, że nie. Na ogół nigdy nie mam z tym problemu, ale jeżeli już się pojawiał, to tylko wtedy, kiedy nakładałam odżywkę na włosy solo!

W sprawie wydajności ciężko mi cokolwiek jednoznacznie stwierdzić, ponieważ przez metalowe opakowanie nie widać żadnego zużycia. Generalnie jednak nie mam tutaj większych zastrzeżeń. Używam pianki od kilku miesięcy, może nie po każdym myciu, ale i tak dosyć często, a w moim opakowaniu 100ml nadal jest dosyć sporo produktu.

Podsumowując, stwierdzam jednoznacznie, że odżywka w piance milk_shake to ciekawy produkt, ale nie jest to mój must have. Co prawda ładnie wygładza odżywione wcześniej włosy i powoduje, że optycznie wydają się one troszkę grubsze, ale poza tym nie robi nic szczególnego co w jakiś sposób by mnie uwiodło - zwłaszcza, gdy użyję jej samodzielnie. Skład również niestety nie jest zachwycający.

Gdybyście były jednak zainteresowane tym produktem i macie ochotę go wypróbować to tutaj znajduje się polska strona Z.one Concept, a tutaj jest oficjalny sklep internetowy z tymi kosmetykami. Możecie je również kupić w salonach fryzjerskich, które pracują na produktach tej firmy.


Jestem bardzo ciekawa ile z Was spotkało się już z kosmetykami Z.one Concept i jakie wrażenie na Was one wywarły :-)

Pozdrawiam serdecznie!
bG





Produkt otrzymałam w ramach współpracy z firmą Z.one Concept. Zaznaczam jednocześnie, że nie miało to wpływu na rzetelność mojej recenzji.

piątek, 19 lipca 2013

L'biotica Biovax, Naturalne Oleje - intensywnie regenerująca maseczka do włosów.

Całkiem niedawno na rynku pojawiła się nowość - maseczka do włosów z naturalnymi olejami. O tym, że oleje odgrywają dużą rolę w pielęgnacji włosów wiedzą już wszyscy. Tym razem naprzeciw wymaganiom klientek wyszła firma L'biotica. Czy maseczka okazała się strzałem w dziesiątkę? Jeżeli jesteście ciekawe mojej opinii - serdecznie zapraszam do przeczytania dalszej części recenzji!



L'biotica, Biovax - intensywnie regenerująca maseczka Naturalne Oleje; 250ml; 20zł.

Biovax Naturalne Oleje to swoista BioOdnowa dla Twoich włosów, dzięki której przejdą one efektowną przemianę. Kompozycja starannie dobranych, szlachetnych olejów zapewnia kompleksową rewitalizację i odmłodzenie włosów na całej ich długości.

Kuracja uwalnia piękno i energię Twoich włosów, przywracając im zmysłowy wygląd oraz utrzymując je w doskonałej formie.

Bogata emulsja o aksamitnej konsystencji kryje w sobie całe dobrodziejstwo drogocennych olejów, które przeniknie do włosa w trakcie zabiegu.

Receptura maseczki Biovax zawiera w swoim składzie trzy Naturalne Oleje obfitujące w cenne substancje odżywcze:

* Olej Arganowy (Maroko), dzięki wysokiej zawartości witaminy E (min. 550mg/l) chroni włosy przed destrukcyjnym działaniem wolnych rodników oraz promieniowaniem UV. Hamuje procesy starzenia. Dodaje włosom blasku, sprężystości, efektownie wygładza ich powierzchnię.

* Olej Makadamia (Hawaje), stanowi bogate źródło rzadko występującego w przyrodzie kwasu palmitooleinowego C16:1, harmonijnie funkcjonującego z naturalnymi lipidami skóry. Doskonale odżywia skórę głowy, warunkując prawidłowy wzrost zdrowych włosów.

* Olej Kokosowy (Indie), wnika do głębokich warstw włókna włosa, gdzie aktywnie hamuje utratę jego składników budulcowych. Wzmacnia strukturę włosów, zapobiegając ich łamliwości. Zapewnia silny i długotrwały efekt nawilżenia.

Skład: Aqua, Cetyl Alcohol, Glycerin, Cetearyl Alcohol, Ceteareth-20, Quaternium-87, Cetrimonium Chloride, Argania Spinosa Kernel Oil, Macadamia Interglifolia Seed Oil, Cocos Nucifera Oil, Betaine, Acetylated Lanolin, Lawsonia Inermis Leaf Extract, Parfum, Phenoxyethanol, Ethylhexylglycerin, Methylisothiazolinone, Sodium Benzoate, Potassium Sorbate, Citric Acid, Triethanolamine, Hexyl salicylate.


Moja opinia:
Maseczka oryginalnie zapakowana jest w kartonik zachowany w brązowo-złotej kolorystyce. W środku oprócz maseczki znajduje się również czepek oraz próbka eliksiru z tej samej serii.



Opakowanie jest plastikowe i posiada duży otwór, z którego maseczkę wyciągamy bezpośrednio dłonią. Teoretycznie jest to bardzo wygodny i skuteczny sposób wydobywania kosmetyku, ale osoby z większymi i szerszymi dłońmi mogą mieć problem z wydobyciem go do samego końca.

Konsystencja produktu jest zbita i bardzo gęsta. Maseczka nie przecieka przez palce i trzyma swoją formę. Dla mnie jest to niestety minus, ponieważ bardzo ciężko rozprowadzić ją przez to równomiernie na włosach. Zaletą takiej konsystencji jest jedynie to, że podczas aplikacji nie spływa z nich i dobrze się trzyma.

Zapach jest mocny i duszący, ja się z nim na pewno nie polubiłam. Jest na tyle ostry, że czasami mnie po prostu dusił. Po spłukaniu wodą na moich włosach również przez dłuższy czas jest wyczuwalny.

A działanie? Tutaj jestem trochę na tak i trochę na nie. Ale od początku...
Oprócz tego, że za każdym razem trochę męczyłam się z nakładaniem samego produktu, postanowiłam nie zrażać się całkowicie, tylko spokojnie poczekać na efekty - i one oczywiście były, ale nie zawsze.

Moje włosy są z natury suche i bardzo delikatne, a od maski oczekiwałam ujarzmienia ich i dociążenia bez efektu obciążenia - masło maślane :-) Taki efekt oczywiście udawało mi się uzyskać już po 15-20 minutach trzymania maseczki na włosach - warunkiem było jednak wcześniejsze założenie czepka i zawinięcie głowy w turban z ręcznika. Wtedy kosmetyk naprawdę zaczynał działać i wpływać na stan moich włosów. Po przepłukaniu wodą widziałam, że są bardziej zdyscyplinowane i nie pieją w każdą możliwą stronę, podobnie było po użyciu suszarki lub samoistnym wyschnięciu.
Dużo gorsze efekty otrzymywałam kiedy nakładałam maskę na włosy i nie zakładałam dodatkowo czepka, a całości nie otulałam ręcznikiem. Wtedy ta gęstwina nie miała okazji się ocieplić i wchłonąć w skórę głowy czy też same włosy, a efekty użycia były naprawdę mizerne, żeby nie powiedzieć, że praktycznie zerowe...

Kolejną rzeczą wartą uwagi jest to, jak włosy zachowywały się przez kolejne dni po użyciu maseczki z olejami. Po użyciu pełnej wersji pielęgnacyjnej (maseczka + czepek + ręcznik) pierwszego dnia po umyciu głowy moje włosy wyglądały oczywiście bardzo dobrze - łatwo i prawidłowo się układały, były świeże, dociążone, ale jednocześnie sypkie - bardzo lubię taki ich stan. Jednak drugiego dnia od samego rana nie było już tak kolorowo - fryzura była zdecydowanie oklapnięta, a włosy nie miały siły odbić się od nasady. To zapowiadało tylko jedno - kolejne mycie głowy. O ile nie byłoby w tym nic dziwnego, bo w tym czasie zazwyczaj moje włosy są bardziej zmęczone niż zaraz po umyciu, to tutaj nadawały się tylko i wyłącznie do związania w kucyk, odświeżenia suchym szamponem lub najlepiej ponownego natychmiastowego umycia. Dawno żaden produkt nie wpłynął tak bardzo na stan moich włosów w dniu poprzedzającym ich mycie.

Wydajność maseczki jest według mnie dobra. Ja używałam jej przez nieco ponad miesiąc, dwa razy w tygodniu - przy czym zdarzało mi się czasami nałożyć na włosy "porcję ekstra".


Podsumowując - maseczka ta nie jest zła, ale do moich typowych ulubieńców się nie zalicza. Co prawda potrafi bardzo przyjemnie dociążyć włosy, ale trzeba znaleźć na nią swój sposób. Ja niestety nie polubiłam jej za ciężką i bardzo gęstą konsystencję, zapach i stan moich włosów na dzień przed myciem.


A Wy miałyście okazję zapoznać się z tą maseczką?
Jak się u Was sprawdziła?

Pozdrawiam serdecznie!
bG

sobota, 13 lipca 2013

Alverde, pielęgnacyjny olejek do ciała z wyciągiem z kokosa.

Naturalne olejki wdrożyłam do pielęgnacji już dawno temu. Dzięki temu, że są uniwersalne, towarzyszą mi w pielęgnacji ciała, włosów, a nawet podczas kąpieli. Wybierając tego typu produkty zaczęłam zwracać uwagę na skład - parafina w olejkach momentalnie skreśla je z pola mojego zainteresowania.

Firma Alverde ma w swoich zasobach szeroki wybór kosmetyków do pielęgnacji twarzy, ciała oraz włosów. Kosmetyki te cechują się nad wyraz dobrym składem, są to również produkty wegańskie.

Dziś chciałabym zapoznać Was z olejkiem, który kilka miesięcy temu Alverde wypuściło na rynek. Czy się sprawdził? Zapraszam do przeczytania dalszej części recenzji!



Alverde, pielęgnacyjny olejek do ciała z wyciągiem z kokosa; 100ml; 15-20zł.

Olejek zawiera wyciąg z pestek winogron,olej z oliwki, olej słonecznikowy oraz olejek migdałowy, wyciąg z miąższu kokosa. Nawilża i pielęgnuje skórę, łatwo się wchłania. 

Produkt przebadany dermatologicznie,bez konserwantów,silikonów,olejów mineralnych.
Produkt nie był testowany na zwierzętach.

Skład: Helianthus Annuus Seed Oil*, Glycine Soja Oil*, Vitis Vinifera Seed Oil, Parfum**, Cocos Nucifera Extract*, Olea Europaea Fruit Oil*, Prunus Amygdalus Dulcis Oil, Tocopherol, Helianthus Annuus Seed Oil.

* ingredients from certified organic agriculture
** from natural essential oils


Moja opinia:
Olejki Alverde cieszą się ogromną popularnością wśród blogerek. W sumie nic w tym dziwnego, patrząc na skład i cenę nie jedna osoba mogłaby popaść w zachwyt. Jak jest jednak z samymi właściwościami? Czy taki kosmetyk jest w stanie zastąpić nam cały arsenał preparatów potrzebnych do codziennej pielęgnacji?

Olejek zapakowany jest w kartonik, na którym znajdziemy opis kosmetyku oraz szczegółowy skład. Sama buteleczka jest szklana i wygodnie trzyma się ją w dłoni pod warunkiem, że jest sucha. W innym przypadku nie trudno o wyślizgnięcie i potłuczenie jej.


Bardzo podoba mi się sam dozownik. Jest to mała pompka typu open - close. Muszę przyznać, że całkiem przyjemnie się z niej korzysta, choć trzeba uważać żeby się mocno nie natłuściła.

Olejek ma dość rzadką, łatwo przeciekającą przez palce konsystencję. Nie sprawia mi to dużego problemu, wręcz przeciwnie - łatwo i przyjemnie można go dzięki temu rozsmarować na ciele.

Zapach tego olejku jest według mnie bardzo przyjemny i delikatny. Bardzo zdziwiłam się po przeczytaniu kilku opinii, że jest nie do zniesienia, że jest duszący, a na ciele robi się wręcz chemiczny. Według mnie jest zupełnie odwrotnie! Zapach jest na tyle delikatny, że nie męczy nosa. Wąchany bezpośrednio z buteleczki jest nieco słodki, ma w sobie jednocześnie nutkę świeżości - bardzo przypomina mi kokosowe Danio Intenso. Na moim ciele z kolei zapach ten bardzo łagodnieje. Staje się na tyle delikatny, że praktycznie przestaję go czuć i ani trochę mi on nie przeszkadza.

I teraz najważniejsza kwestia, czyli działanie. Tak jak wspomniałam na początku, olejki stosuję bardzo różnorodnie - do smarowania ciała, włosów, a także do kąpieli. Tak było i z tym egzemplarzem.

W kąpieli sprawdził się bardzo dobrze, w sumie tak jak inne olejki tego typu. Przyjemnie natłuścił skórę ciała, dzięki czemu nie odczuwałam zbytniego przesuszenia po dłuższym wylegiwaniu się w wodzie. Oczywiście podczas mycia ciała (płyn + gąbka) łatwo było go z tej skóry zmyć, ale jeżeli macie w planach dłuższy relaks bez mocnego szorowania to polecam jak najbardziej.

Bardzo lubię wcierać go w ciało po kąpieli i zawsze robię to kiedy moja skóra jest jeszcze mokra. Zwiększa się dzięki temu wydajność produktu i przyjemnie jest w takim przypadku zrobić jednocześnie masaż skóry. Po nasmarowaniu ciała odciskam nadmiar wody delikatnie w ręcznik i jestem wtedy w stu procentach usatysfakcjonowana. Skóra jest gładka, nawilżona i jednocześnie nie klei się od nadmiaru kosmetyku. Olejek całkiem szybko się wchłania i po niedługim czasie mogę się spokojnie ubrać. Nawilżenie jest dla mojej suchej (nie bardzo suchej) skóry wystarczające, choć przed snem zawsze staram się dodatkowo sięgnąć po balsam lub masło do ciała.

Kolejnym rozwiązaniem, które ogromnie polubiłam, jest wcieranie tego kokosowego olejku w skórę głowy oraz włosy. Całkiem niedawno powróciłam do metody olejowania włosów przed myciem i muszę przyznać, że po raz kolejny widzę znacząca różnicę! Co jakiś czas zmagam się z przesuszoną i swędzącą skórą głowy, ale odkąd zaczęłam na nowo regularnie wcierać w nią olejek (w tym przypadku oczywiście kokosowy Alverde) odczułam ogromną ulgę! Skóra nie łuszczy się, nie swędzi, jest wręcz dobrze nawilżona i ukojona. Podobnie jest z włosami - po wakacjach niestety znacznie się one przesuszyły. Postanowiłam więc je podciąć i na nowo pielęgnować olejkiem. I wiecie co? Teraz wyglądają lepiej niż przed wakacjami! Są miękkie, sprężyste i zdrowo wyglądają. Olejek nie wpłynął źle na wypadanie włosów, mam nawet wrażenie, że wypada ich mniej niż zazwyczaj. Po myciu zawsze wcieram kropelkę w lekko wilgotne włosy aby je odrobinę nawilżyć i zdyscyplinować. U mnie się to bardzo dobrze sprawdza, żaden jedwab nie dał mi podobnych efektów.

Czy są jeszcze jakieś inne sposoby na ten kosmetyk? Oczywiście, że tak! Można wzbogacać nim inne nieco słabsze balsamy czy masła (sama tak robię), można go wcierać w skórki wokół paznokci, dodać go do własnej roboty peelingów czy innych kosmetyków. Nie używałam go jednak do demakijażu twarzy z obawy, że mógłby mnie zapchać. Cała reszta zależy już od Waszej wyobraźni i potrzeby.

Wydajność jest według mnie całkiem przyzwoita, choć zależy to głównie od tego jak często się po taki kosmetyk sięga. Używany dzień w dzień do wszystkiego szybko może się skończyć. Ja dwa razy w tygodniu nakładam dwie pompki na skórę głowy i włosy, dwie pompki wystarczą mi do posmarowania całego ciała po kąpieli. Olejek owszem, kończy się, ale nie schodzi tak ekspresowo jak się tego spodziewałam. Cena również wydaje mi się odpowiednia jak na taki kosmetyk.


Podsumowując, jestem z tego olejku niezmiernie zadowolona! Bardzo podoba mi się jego delikatny zapach, skuteczne działanie, dobre nawilżenie i to, że można go użyć na wiele sposobów. W chwili obecnej mam kilka tego typu kosmetyków w swoim zasobie, ale jeżeli tylko je wykończę to z chęcią sięgnę po kokos od Alverde.


A u Was jaką rolę pełnią pielęgnacyjne olejki?
Macie swoich stałych ulubieńców?

Pozdrawiam serdecznie!
bG

piątek, 12 lipca 2013

Kanebo Sensai, transparentny puder sypki - kosmetyk idealny?

Czy puder sypki to obowiązkowy punkt w Waszym makijażu? Ja muszę przyznać, że nie od zawsze używam kosmetyków tego typu z obawy, że uzyskam nimi efekt "płaskiej" twarzy.

Dziś przedstawię Wam puder, który został mi zareklamowany jako ten najlepszy w swojej dziedzinie. Ile jest w tym prawdy? Zapraszam do przeczytania recenzji!



Kanebo Sensai, transparentny puder sypki; 20g; 199zł.

„Lekki puder o neutralnym odcieniu kolorystycznym. W połączeniu z podkładem gwarantuje jedwabisty, bezbłędny i naturalny finish.


Moja opinia:
Tak jak wspominałam na początku - pudry sypkie (czy też nawet prasowane) nie były moją mocną stroną. Bardzo cenię u siebie dosyć naturalne wykończenie makijażu, bez płaskiego matu i zbytniego podkreślania zmarszczek. Idealnym rozwiązaniem według mnie jest satyna na twarzy - lub jak kto woli - jedwabiste wykończenie. Zazwyczaj (z małymi wyjątkami oczywiście) wybieram podkłady, które zapewniają mi efekt, na którym mi zależy. To jest właśnie kolejny powód, który oddalał mnie od bliższego zapoznania się z kosmetykami wykańczającymi makijaż.

Puder Kanebo Sensai zapakowany jest w elegancki i bardzo estetyczny kartonik, na którym znajdują się główne informacje. Po rozpakowaniu ukazuje nam się okrągłe, plastikowe pudełeczko w równie minimalistycznym designie. Muszę przyznać, że opakowanie to bardzo cieszy moje oko i co więcej - jest bardzo solidne!


Po odkręceniu wieczka ukazuje nam się sito, które fabrycznie zabezpieczone jest naklejką. Poza naklejką nie ma jednak żadnej dodatkowej ochronki, która dałaby nam pewność, że puder nie wysypie się w nadmiarze na przykład w trakcie podróży. Taką funkcję może spełniać tutaj jedynie dołączony do całości puszek z logo Sensai. Ja sama z owego puszku nie korzystam, aplikuję puder dużym pędzlem do tego skierowanym. Mogę powiedzieć jedynie tyle, że jest on niesamowicie miękki i bardzo przyjemny.


Kosmetyk ten jest drobniusieńko zmielony i aplikuje się go tak łatwo jak i wydobywa z opakowania :-) Tak jak wspomniałam, ja do tego celu używam standardowego pędzla do pudru. Jest to moim zdaniem najlepsza opcja do tego celu. Puszek może i by się nadał, ale po pierwsze troszkę mi go szkoda, po drugie pełni on u mnie funkcję ochronną i zapobiegającą wysypaniu się pudru z opakowania, a po trzecie gdybym miała nim aplikować kosmetyk na skórę twarzy, a następnie używać go jako ochronki to wydawałoby mi się to niezbyt higieniczne. Naprawdę, zdecydowanie wolę już ten pędzel :-)


Efekt jaki daje ten niepozorny z wyglądu kosmetyk jest wręcz nie do opisania - twarz jest delikatnie zmatowiona, ale nadal zachowuje swoją naturalność. Puder nie wchodzi w pory i nie podkreśla ich. Nie uwypukla również moich zmarszczek mimicznych, a całość zachowana jest w moim ulubionym satynowym wykończeniu. Efekt ten trwa na mojej buzi przez wiele godzin. Oczywiście i w tym przypadku są dni, gdy potrzebuję delikatnej poprawki - nie oszukujmy się, ale mało które kosmetyki są odporne na 30 stopniowy upał :-)

Dużym plusem tego produktu jest fakt, że jest on transparentny, a więc nie nadaje koloru i nie zmienia odcienia podkładu. Puder potrafi się świetnie wtopić i dopasować do używanych aktualnie kosmetyków. Według mnie jest to ogromny plus. Gdybym za każdym razem miała dobierać kolor pudru do używanego aktualnie podkładu to chyba bym zwariowała :-) Rozwiązanie z pudrem transparentnym jest według mnie bardziej ekonomiczne i uniwersalne - oszczędza nasz czas, pieniądze, a i kosmetyki się wtedy nie marnują.

Ogólna trwałość jest według mnie bardzo dobra - na mojej suchej skórze efekt utrzymuje się przez wiele, wiele godzin. W tym czasie twarz się ani nie świeci ani całość nie spływa. Wyjątkiem są bardzo upalne dni i wtedy po kilku godzinach niezbędne są małe poprawki. Podczas zakupów usłyszałam również od ekspedientki, że nie należy przesadzać z nakładaną ilością tego kosmetyku. Podobno gdy się z nim przesadzi to uzyskany efekt będzie zupełnie odwrotny do zamierzonego, a makijaż stanie się mniej trwały - ile w tym jest prawdy nie wiem, póki co nie zdarzyło mi się przedawkować z tym kosmetykiem :-)

Ostatnim podpunktem, o którym chciałabym wspomnieć jest wydajność. Jak przystało na tego typu kosmetyki jest ona bardzo dobra! Puder jest ze mną już ponad pół roku, a zostało go mnóstwo! Zastanawiam się nawet czy zdołam go zużyć przed upływem daty ważności, która wskazuje 12 miesięcy od otwarcia.

Podsumowując - zdecydowanie polecam ten produkt osobom, które tak jak ja lubią efekt satynowej, naturalnie zmatowionej twarzy. Oprócz bardzo wysokiej jakości produktu bardzo ważne jest również to, że jest on niesamowicie wydajny i nie powoduje podrażnień jak i również innego rodzaju niedoskonałości - przekonałam się o tym na swojej bardzo wrażliwej cerze. Jestem świadoma tego, że cena nie należy do niskich, ba - jest ona bardzo wysoka, ale w tym przypadku płacimy za wysoką jakość produktu.


A Wy po jakie pudry wykończeniowe najczęściej sięgacie?
Macie swoich ulubieńców?

Pozdrawiam serdecznie!
bG

piątek, 5 lipca 2013

Natura Siberica, spray do włosów i ciała Żywe Witaminy.

Szał na kosmetyki rosyjskie trwa, choć i tak mam wrażenie, że nie jest już tak entuzjastycznie jak kilka miesięcy temu. Ja po ogromnej fali zachwytów na początku roku zdecydowałam się na zakup dwóch kosmetyków, które zainteresowały mnie najbardziej. Jednym z nich była maseczka drożdżowa, która okazała się totalnym niewypałem, a drugim kosmetykiem był spray do ciała i włosów "żywe witaminy" - w tym przypadku duży wpływ na mój wybór miała sama nazwa i ogromne obietnice producenta. Jeżeli jesteście ciekawe czy produkt ten okazał się strzałem w dziesiątkę czy może kolejnym rozczarowaniem - serdecznie zapraszam do przeczytania recenzji!

Natura Siberica, spray do włosów i ciała Żywe Witaminy, 125ml; ok.40zł.

Spray w mgnieniu oka odżywia włosy oraz ciało, nawilża je oraz chroni przed szkodliwymi czynnikami. Ekstrakty z Maliny Moroszki i Dzikiej Jeżyny bogate w Witaminę C regenerują komórki skóry, poprawiając jej elastyczność. Sofora Japońska, naturalne źródło Rutyny aktywizujące proces odnowy komórek skóry. Dzika Róża Dahurska zawierająca witaminy B, E i beta karoten poprawia strukturę włosa, sprawia że stają się silne i posłuszne. Ekstrakt z Czarnej Jagody Syberyjskiej przywraca włosom kolor i blask.

Sposób użycia: spryskać czyste ciało i włosy. Zostawić do wchłonięcia.

Skład: Aqua, Shizandra Chinensis Fruit Extract, Pulmonaria Officinalis Extract, Oxalis Acetosella Extract, Rosa Davurica Bud Extract, Vaccinium Angustifolium Fruit Extract, Achillea Millefollum Extract, Anthemis Nobilis Flower Extract, Artemisia Vulgaris Extract, Rubus Chamaemorus Fruit Extract, Sophora Japonica Flower Extract, Xanthan Gum, Glycerin, Agar, Tocopheryl Acetate, Panthenol, Retinyl Palmitate, Niacinamide, Chitosan, Algin, Mica, Titanium Dioxide, Iron Oxides, Benzyl Alcohol, Benzoic Acid, Sorbic Acid, Parfum.


Moja opinia:
Produkt mieści się w wygodnym i poręcznym opakowaniu z atomizerem. Opakowanie to jest plastikowe, dosyć twarde, ale zgina się pod wpływem ucisku. Sam atomizer działa bez zarzutu i aplikuje odpowiednią ilość produktu.

Konsystencja jest bardzo specyficzna. Po wydostaniu się z butelki może sprawiać wrażenie nieco maziowatej, ale w trakcie rozsmarowywania na skórze robi się wodnista.

Jak możecie zaobserwować na poniższym zdjęciu, w produkcie tym zatopione są mikroskopijne drobinki, które tworzą piękną poświatę w butelce. W praktyce nie ma się jednak czego obawiać, ponieważ na ciele nie są praktycznie widoczne. Ja dostrzegam je jedynie w słońcu albo w sztucznym świetle, a i wtedy muszę się naprawdę przyjrzeć, by je znaleźć. W tym przypadku nie przeszkadza mi ich obecność.


Zapach tego kosmetyku początkowo nieco mnie do siebie zniechęcił, ponieważ po aplikacji na skórę wydał mi się zbyt mocny i trochę duszący. Po chwili jednak zaczyna on łagodnieć i ostatecznie stwierdziłam, że bardzo mi się podoba. Jest nieco orientalny, przypomina mi typowo kobiece perfumy. Na skórze jest wyczuwalny, ale przede wszystkim wtedy, kiedy zbliżymy do niej swój nos. Po dwóch - trzech godzinach nie pozostaje po nim żaden ślad.

I z podstawy to by było na tyle. Producent jednak zapewnia nas o wszechstronnym działaniu tego kosmetyku i o jego cudotwórczości.

Jak jest naprawdę? Krótko mówiąc - nijak. Przetestowałam ten produkt na wszelkie możliwe sposoby i niestety stwierdzam, że nie robi on absolutnie nic!
Na moich włosach nie sprawdził się w ogóle. Aplikowałam go zarówno na sucho, jak i na mokro. W obydwu przypadkach na mojej głowie powstawało siano, którego nijak nie mogłam później okiełznać - gdzie więc to potwierdzenie uzyskania silnych i posłusznych włosów?
Na skórze również nie zaobserwowałam żadnych pozytywnych reakcji. Po rozsmarowaniu przez kilka sekund towarzyszyło mi uczucie przyjemnej, lekko mokrej gładkości i nawilżenia, ale po tej krótkiej chwili całość automatycznie się wchłaniała/wysychała i po uczuciu komfortu nie było śladu.
Nie zauważyłam również żadnego odżywienia, regeneracji, poprawy elastyczności, a moje włosy nie stały się silniejsze i bardziej posłuszne - wręcz przeciwnie.

Jednym słowem - wszystko co znajduje się na etykiecie tego produktu nie ma odzwierciedlenia w rzeczywistości. U mnie ten kosmetyk sprawdza się jedynie wtedy, kiedy spryskam nim nasmarowane wcześniej balsamem czy masłem ciało - nadaje wtedy skórze pięknego zapachu, dla którego nie wykluczam, że sięgnę po kolejną butelkę w przyszłości. Mało to logiczne, ale cóż... ;-)

Nie mniej jednak pomimo przyjemnego składu produkt ten nie jest wart tak wysokiej ceny.


Która z Was miała okazję zapoznać się z tym "cudownym" kosmetykiem?
Czy odniosłyście podobne wrażenia do moich? A może jednak się u Was sprawdził?

Pozdrawiam serdecznie!
bG

Plusssz Care Lekkie Nogi - dobre rozwiązanie dla puchnących nóg?



Macie problemy z puchnącymi nogami? Ja niestety tak... Moje nogi są mocne i silne, ale mają tendencję do puchnięcia. I to częstego. Najgorzej jest zawsze w okresie letnim, przy wysokich temperaturach. Odczuwam również te dolegliwości gdy przebywam dłuższy czas w pomieszczeniu klimatyzowanym lub po prostu wtedy, gdy jestem przemęczona.

Ponad miesiąc temu otrzymałam do przetestowania suplement diety, z którym Was dziś bliżej zapoznam. O ile nie lubię łykać żadnych tabletek i robię to tylko w skrajnych przypadkach, to ten produkt zainteresował mnie na tyle, żeby sprawdzić czy u mnie zadziała i pomoże mi w moim odwiecznym problemie.

Jeżeli i Wy borykacie się z wiecznie puchnącymi nogami to zapraszam Was do przeczytania dzisiejszej recenzji!



Plusssz Care Lekkie Nogi; suplement diety - tabletki do połykania; 30 tabletek; 20-30zł.

Suplement diety. Tabletki do połykania.

Lekkie Nogi to innowacyjny preparat, którego zadaniem jest integralna i kompletna ochrona Twoich nóg przed objawami przemęczenia i obrzękami. Plusssz Care stymuluje procesy uszczelnienia naczyń krwionośnych, natywnie wspierając funkcjonowanie obiegu żylnego. Wieloskładnikowa, addytywna formuła zawierająca: bioaktywny wyciąg z ruszczyka, rutozyd, zmikronizowaną diosminę oraz kompleks 10 najważniejszych witamin zapewnia skuteczność jakiej oczekujesz od codziennej kuracji.

Ruszczyk przyczynia się do redukcji obrzęków, przynosi ulgę i uczucie lekkości nogom. Rutozyd wpływa na poprawę elastyczności i wytrzymałości ścian żylnych. Witamina C wspomaga prawidłowe funkcjonowanie naczyń krwionośnych. Witaminy B12 i B przyczyniają się do zmniejszenia uczucia zmęczenia nóg.

Sposób użycia: 1 tabletkę popić niewielką ilością wody. Zaleca się spożywać jedną tabletkę dziennie. Nie należy przekraczać zalecanej dziennej porcji produktu. Produkt nie może być stosowany jako substytut zróżnicowanej diety.

Składniki: substancja wypełniająca: celuloza; diosmina; maltodekstryna; laktoza (z mleka); ekstrakt z ruszczyka; rutyna; witaminy (wit. C, niacyna, wit. E, kwas pantotenowy, wit. B6, ryboflawina (wit B2), tiamina (wit. B1), kwas foliowy, biotyna, wit. B12); substancje przeciwzbrylające: poliwinylopirolidon, glikol polietylenowy, stearynian magnezu.


Moja opinia:
Tabletki znajdują się w plastikowym opakowaniu z nakrętką, dodatkowo zabezpieczone są w środku nakładką. Całość mieści się natomiast w kartoniku.


W opakowaniu znajduje się 30 sztuk tabletek dużego rozmiaru. Jak napisał producent - należy spożywać po jednej każdego dnia. Ze względu na wielkość połknięcie ich może być dla niektórych osób małym problemem, ale jak to się mówi - dla chcącego nic trudnego :-) Można je podzielić na pół i połknąć na dwa razy. Tabletki nie pozostawiają jakiegoś specjalnie nieprzyjemnego smaku w ustach, przynajmniej nie dla mnie.



Puchnięcie i ciężkość nóg, tak jak napisałam na początku, objawia się u mnie w przypadku skrajnych temperatur. Najgorzej jest podczas upalnych dni, jak i pod wpływem dłuższego przebywania w klimatyzowanym pomieszczeniu. Poza tym wpływa na to również to, jak wygląda mój plan dnia. Gdy moje ciało nie dostanie odpowiedniej porcji ruchu w ciągu dnia to również potrafi odwzajemnić się zdrętwiałymi, obolałymi łydkami. Niestety tak to już u mnie jest...

Decydując się na Lekkie Nogi miałam nadzieję na zminimalizowanie mojego problemu i odczucie ogólnej ulgi. Sama jakoś nigdy wcześniej nie wpadłam na to, by poszukać jakiegokolwiek produktu
(czy to żelu, czy tabletek) skierowanego właśnie dla osób miewających problem z uczuciem ciężkości nóg.

Produkt ten testowałam podczas jednego z najbardziej intensywnych okresów w roku. Przebyłam kilka wielogodzinnych podróży, podczas których byłam praktycznie unieruchomiona i nie miałam zbyt dużej możliwości do rozruszania mięśni. Poza tym cały ostatni miesiąc obfitował również w bardzo długie wyprawy, podczas których czasami nie miałam siły odetchnąć. Dlatego właśnie mogłam tak dokładnie ocenić skuteczność tego preparatu.

Jak Plusssz Care Lekkie Nogi sprawdził się więc w praktyce? Krótko mówiąc - bardzo pozytywnie mnie zaskoczył! Pierwsza poważniejsza próba rozpoczęła się zaledwie kilka dni po rozpoczęciu testów, kiedy to musiałam udać się w sześciogodzinną, nieplanowaną podróż. Normalnie podczas takich wypraw mam wręcz gwarancję opuchniętych i zmęczonych nóg, a tu niespodzianka - ani przez chwilę nie poczułam się niekomfortowo! Nie dość, że moje nogi wyglądały dobrze to i ja czułam się na siłach, by po tej wielogodzinnej podróży ruszyć w teren i załatwiać swoje sprawy. Mało tego, kolejne dni również nie oszczędzały ani mnie, ani moich nóg, ale pomimo zmęczenia, które mnie czasami dopadało - moje nogi wyglądały w dalszym ciągu przyzwoicie.
Kolejnym testem były już same wakacje. Pewnie wiecie jak to jest, gdy ma się napięty grafik, a na dzień przed upragnionym wyjazdem trzeba załatwić kilka ważnych spraw? Tak było i w tym przypadku. Dzień poprzedzający wylot był bardziej intensywny niż sama podróż. Kilka godzin przemieszczania się, chodzenia, nie obyło się również bez stresu. A nogi? Pomimo zmęczenia, które w sumie i one zdołały wtedy odczuć - samej ciężkości ani widu ani słychu! Coś wspaniałego!
Trzecim i najważniejszym chyba dla mnie testem była podróż samolotem. Uwielbiam latać i najchętniej obleciałabym dookoła cały świat. Jednak pragnienie to jedno, a stan ciała to drugie :-) Odkąd pamiętam, podróże samolotem kończyły się kiepsko dla moich nóg, a zwłaszcza łydek. Po kilku godzinach lotu zawsze były napięte, wręcz twarde i niestety nie było to dla mnie zbyt przyjemne. Moim sposobem na ten problem było rozciąganie, ale i to nie zawsze gwarantowało pożądanych rezultatów. Podczas ostatniego lotu od początku do końca czułam się bardzo komfortowo. Po opuszczeniu pokładu nie miałam problemu ze stawianiem pierwszych kroków, co czasami zdarzało się po kilku godzinach w powietrzu. Droga powrotna była dla mnie równie przyjemna, choć miałam na sobie krótką sukienkę, a w samolocie działała klimatyzacja. Moje nogi czuły się po prostu dobrze! :-)

Żeby nie było jednak tak kolorowo - jest minus, o którym muszę w recenzji wspomnieć. W trakcie przyjmowania tabletek zrobiłam sobie dwie krótkie przerwy. Podczas pierwszego dnia, w którym nie połykam tabletki, moje nogi automatycznie stawały się bardziej ociężałe i puchnące. Nie działo się tak od razu, ale po kilku godzinach normalnej aktywności. Drugiego dnia historia ta się powtarzała.
Gdy na nowo zaczynałam wdrażać ten suplement do swojej diety - problem ten automatycznie znikał. Podobnie było po wykończeniu całego opakowania - pierwszy dzień "bez" był dość ciężki dla moich nóg, kolejny również. Dopiero teraz wszystko się bardziej unormowało i pomimo tego, że nogi czasami mi puchną - nie jest tak źle jak przez te pierwsze dni od zaprzestania kuracji.

Czy warto zainwestować w ten produkt? Myślę, że tak. Pomimo tego, że po odstawieniu tabletek odczuwam wzmożony dyskomfort nóg to w trakcie ich przyjmowania czułam się naprawdę dobrze. Nie dość, że moje nogi były naprawdę lekkie, to preparat ten nie wpłynął w żadnym stopniu negatywnie na stan mojej cery, włosów, paznokci, czy nawet ogólnego samopoczucia. W najbliższym czasie planuję zakup kolejnego opakowania.

Plusssz Care Lekkie Nogi dostępny jest na pewno w aptekach. Jego cena waha się od 20-30 zł, więc musicie zrobić rozeznanie gdzie najbardziej opłaca się Wam go kupić.


A czy Wy macie jakieś swoje sposoby na zwalczenie ciężkości nóg?

Pozdrawiam serdecznie!
bG




Produkt ten otrzymałam w ramach współpracy od Agencji PR Werner i Wspólnicy. Zaznaczam jednocześnie, że nie miało to wpływu na rzetelność mojej recenzji.

wtorek, 2 lipca 2013

Ulubieńcy czerwca.

Czy u Was też jest takie piękne słońce za oknem? :-) Pogoda na szczęście od wczoraj dopisuje w moich stronach i mam nadzieję, że utrzyma się to przez dłuższy czas!

W czerwcu nie zaskoczę Was wieloma nowościami w ulubieńcach. Zdecydowana większość kosmetyków przewijała się już na blogu, co moi stali Czytelnicy zapewne zdążyli już zauważyć ;-) Jednak nie będzie znów aż tak nudno, ponieważ w pielęgnacji powiało nowościami!




Jak wiecie w czerwcu wyjechałam na wakacje, co oczywiście wiązało się z pakowaniem podróżnej kosmetyczki. Niestety jak to bywa co roku - nie do końca udało mi się logicznie ją zorganizować, ale zabierając w podróż płyn do higieny intymnej Ziaja z ekstraktem z macierzanki nieco ułatwiłam sobie zadanie. Oprócz tego, że bardzo dobrze spisał się on w swoim docelowym zadaniu, zastępował mi również żel pod prysznic. Płyn ten bardzo ładnie pachnie, dobrze myje, nie wysusza skóry i nie działa drażniąco. Zdecydowanie polecam!

Kolejnym ulubieńcem jest pianka do mycia twarzy Olivelia, którą zakupiłam w Grecji. Może zapach nie do końca mi odpowiada (jest typowo oliwkowy, nieco ostry), ale sam kosmetyk jest niesamowicie przyjemny w użytkowaniu i co więcej - skuteczny. Sięgam po niego po użyciu płynu micelarnego. Stanowi idealne uzupełnienie procesu demakijażu, a skóra po jego użyciu jest przyjemnie gładka i czysta. Kolejnym plusem tego kosmetyku jest bardzo dobry skład.

Na uwagę zasługuje również Plusssz Care Lekkie Nogi, który otrzymałam ponad miesiąc temu i właśnie zdążyłam wykończyć całe opakowanie. Może niewiele z Was o tym wie, ale moim problemem jest częste puchnięcie nóg. Najczęściej zdarza się to w upalne dni lub wtedy, gdy jestem po prostu przemęczona. Ten suplement diety pomógł mi na tyle, że planuję kupić kolejne opakowanie. Jutro napiszę o nim nieco więcej.



W makijażu nie zmieniło się zbyt wiele. Moim ulubionym duetem jest fluid Iwostin Correctin Sensitia i podkład w pudrze Everyday Minerals. Używam tych produktów w różnych konstelacjach - czasami wystarczy mi sam fluid lub podkład w pudrze, ale dla większego krycia i trwałości nakładam na twarz Iwostin, a następnie utrwalam go podkładem EDM. Do aplikacji tych kosmetyków służy mi fenomenalny pędzel Hakuro H51.



Podczas ciepłych dni nie rezygnuję oczywiście z podkreślania kości policzkowych! Na ten moment odłożyłam lubiany przeze mnie puder brązujący Quiz Cosmetics i postawiłam na sprawdzoną już bazę brązującą Chanel. Daje przepiękny i bardzo naturalny efekt! Uwielbiam ją! Aplikuję ją pędzlem Long Handled Kabuki z Everyday Minerals.



Ulubionym cieniem do powiek jest perłowy 402 z Inglota, który aplikuję pędzelkiem z Elite. Cień prezentowałam już w tym poście.



W makijażu oczu również nie zmieniło się zbyt wiele. Dzień w dzień dzielnie towarzyszy mi bardzo dobry eyeliner z Wibo, do podkreślania brwi niezmiennie służy mi paletka z Essence, a do rzęs tusz Infinitize z Avonu - o nim również lada moment napiszę. Powróciłam również do jednej z moich ulubionych pomadek - Revlon Colorburst Lip Butter w kolorze 035 Candy Apple. Bardzo lubię ją za kolor, konsystencję i efekt. Dodam również, że nic mi się nie dzieje z opakowaniem tych pomadek ani z nimi samymi - nie topnieją i od nowości wyglądają dosłownie tak samo. Wszystkie moje kolory pokazywałam tutaj.



Ostatnimi ulubieńcami, których Wam przedstawię są lakiery do paznokci. Odżywka 8w1 z Eveline jest ze mną już od dwóch lat - wyprowadziła moje paznokcie na prostą i nadal o nie dba. Lakier Essie Meet Me At Sunset przez kolejny miesiąc niezmiennie trwał na moich paznokciach - tak go lubię, że zużyłam już prawie połowę buteleczki! Top Coat Essie Good To Go jest rewelacyjny! Cudownie nabłyszcza, utrwala i wspomaga wysuszanie wcześniej nałożonych warstw lakieru. Nie wyobrażam sobie malowania paznokci bez jego użycia!


A Wy jakich ulubieńców miałyście w czerwcu?

Pozdrawiam serdecznie!
bG
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...