wtorek, 13 grudnia 2016

Dove nourishing care&oil - seria kosmetyków z marokańskim olejkiem arganowym.

Witajcie! Dziś napiszę Wam kilka słów o nowościach marki Dove, które w ostatnim czasie trafiły w moje ręce :-) Nie jest tajemnicą, że mam słabość do kosmetyków tej marki więc zapewne nikt nie będzie zdziwiony, że linia z olejkiem arganowym również przypadła mi do gustu!


W nowościach, które u mnie zawitały znalazł się kremowy żel do mycia ciała, olejek do mycia ciała i mydełko w kostce. Wszystkie te kosmetyki mają typowe opakowania, które niczym szczególnym się nie wyróżniają, są estetyczne i ładne. Plastikowej tubce żelu pod prysznic nie mam nic do zarzucenia, ale ta od olejku niestety pojawiła się u mnie z pęknięta nakrętką od dozownika i jest to bardzo uciążliwe podczas używania - uważajcie więc żeby przypadkiem nie upuścić tego kosmetyku.
Jeżeli chodzi zapach tej linii to jestem nim totalnie oczarowana! Kosmetyki te pachną bowiem słodko i intensywnie, jest to według mnie idealny aromat na jesień i zimę, bardzo otulający, a zarazem zmysłowy w odczuciu. Zarówno po żelu, olejku jak i mydełku zapach utrzymuje się na mojej skórze dosyć długo i bardzo mnie to cieszy.

Jak jest z działaniem? Jak wiadomo każda osoba jest inna, a marka Dove to wie więc oferuje nam różne rozwiązania i stara się trafić w potrzeby każdej z nas. Standardowym kosmetykiem jest już klasyczny żel pod prysznic, który spośród innych tego typu produktów wyróżnia się gęstą konsystencją i formułą, która nie wysusza skóry. Z wersją arganową jest podobnie - żel jest treściwy, wydajny i dobrze się pieni, a pomimo tego skóra po umyciu nie jest przesuszona. Dla mnie jako wielbicielki kąpieli jest to strzał w dziesiątkę!

Mydełko, choć z pozoru proste, również jest wyjątkowe w swojej formule. Lubię zmieniać kosmetyki do mycia rąk i podczas wyboru staram się stawiać na te produkty, które wykazują mniejsze prawdopodobieństwo przesuszenia delikatnej skóry rąk. Mydełka Dove mają to do siebie, że są skuteczne i przyjemne w użyciu, a zarazem delikatne. Wersja moroccan argan oil oprócz tego pachnie cudownie i intensywnie dzięki czemu uprzyjemnia nawet tak prostą czynność jak mycie dłoni.


Bardzo fajnym kosmetykiem, który zdecydowanie wyróżnia się pośród reszty jest natomiast olejek pod prysznic i może być to zdecydowany hit dla posiadaczek suchej skóry! Choć przetestowałam już kilka kosmetyków tego typu z różnych firm to chyba ten zostanie moim zdecydowanym faworytem.


Oprócz zniewalającego zapachu typowego dla tej linii arganowej, olejek ma bardzo fajną nawilżającą i otulającą konsystencję, a po połączeniu z wodą zmienia się w emulsję myjącą. Zupełnie nie wysusza mojej skóry, a co więcej - dzięki niemu nie odczuwam nawet zbyt dużej potrzeby smarowania ciała kosmetykami nawilżającymi zaraz po kąpieli. Oprócz tego delikatnie, a zarazem dokładnie oczyszcza skórę jednocześnie nie podrażniając jej.



Skład pozostawiam do Waszej opinii. Według mnie nie jest idealny, ale nie jest również najgorszy, a działanie wynagradza wszystko!


Dajcie znać czy znacie nowości marki Dove i po jakie kosmetyki do kąpieli najczęściej sięgacie!

Pozdrawiam serdecznie!
bG

niedziela, 4 grudnia 2016

Ziaja PRO, mleczko oczyszczające do cery suchej i normalnej.

Demakijaż to zdecydowanie jeden z moich ulubionych tematów. Lubię testować nowości, ale z zasady trzymam się swoich sprawdzonych produktów i konkretnych konsystencji. Najbardziej chwalę sobie olejki, chociaż nie wszystkie. Płyny micelarne też dobrze się sprawdzają jeżeli oczywiście odpowiednio je dobiorę do swojej cery.

Przez ostatnie tygodnie testowałam mleczko do demakijażu i przyznam, że był to powrót po bardzo długim czasie. Czy udany? Po odpowiedź zapraszam do dalszej części wpisu.



Ziaja ma w swojej ofercie coraz więcej ciekawych kosmetyków. Co więcej - są to kosmetyki nie tylko te podstawowe, które znajdziemy z każdej napotkanej drogerii. Marka rozwinęła się i oferuje również kosmetyki z serii PRO oraz MED, które są ukierunkowane na konkretne problemy skórne.

Do tej pory miałam okazję wypróbować fantastyczną maskę z glinką brązową, o której nawet pisałam. Drugim kosmetykiem, który znalazł się na mojej półce jest mleczko oczyszczające do cery suchej i normalnej.

Tradycyjnie już zacznę od podstaw: mleczko znajduje się w potężnej 500 ml tubie z pompką, opakowanie jest solidne i porządnie wykonane. Szata graficzna typowa dla serii Pro, bardzo mi odpowiada i nie przytłacza.



Jak używać mleczko do demakijażu każdy zapewne wie. Najbardziej popularnym sposobem jest oczywiście nałożenie na wacik i przecieranie skóry do czystości. Tak robiłam i ja, ale przyznam, że za dużo z tym jednak zabawy i mazania. Zdecydowanie wolę nałożyć odrobinę kosmetyku na dłonie, rozetrzeć, a następnie wykonać dokładny (i nawet dwukrotny) masaż twarzy, po czym zmywam kosmetyk wraz z rozpuszczonym makijażem. Skóra po takim zabiegu jest przyjemnie gładka i dobrze oczyszczona, ale uwaga uwaga - pod warunkiem, że do zmycia użyjecie odpowiedniego ręcznika lub gąbeczki - u mnie jest to gąbeczka do mycia twarzy Calypso. W przeciwnym razie na skórze zostanie warstwa, która może drażnić, a w skrajnych przypadkach nawet delikatnie zapychać wrażliwą cerę.


Jeżeli chodzi o demakijaż oczu to ten kosmetyk się u mnie niestety nie sprawdził, ale tego się właściwie spodziewałam. Makijaż rozpuszczał się, ale przy tym bardziej rozmazywał niż schodził. Sytuację ratował olejek i płyn micelarny na zmianę. Zdarzało się również, że po przetarciu oka wystąpił efekt zamglenia, ale tak jak wspominałam wcześniej - liczyłam się z tym i nawet w procencie nie odczuwałam złości czy rozczarowania. Mleczka do demakijażu już tak według mnie mają ;-)

Poza tym wszystkim muszę pochwalić ten kosmetyk za to, że podczas jego stosowania nie wystąpiła u mnie żadna reakcja alergiczna, a w moim przypadku naprawdę o to nie jest trudno. Neutralny zapach oraz dobra wydajność również zaliczają się do jego zalet.

Jakie przemyślenia mam po kilku tygodniach używania? Mleczko jest dobre, ale jednak to nie jest moja ulubiona forma oczyszczania skóry. Olejki i płyny micelarne póki co są u mnie górą.


A jakie są Wasze ulubione formy demakijażu?
Podzielcie się ze mną swoimi spostrzeżeniami :-)

Pozdrawiam serdecznie!
bG

piątek, 7 października 2016

Ziaja, tonik płatki róży - pielęgnacja cery suchej i wrażliwej.

Uwielbiam kosmetyki do pielęgnacji twarzy. Często przyłapuję się na tym, że muszę mieć wybór, by czuć pewną satysfakcję z dostarczania różnych substancji mojej skórze. Toniki są ze mną od wielu lat i w zależności od preferencji lubię je zmieniać i testować nowości. Dziś chciałabym zapoznać Was bliżej z bardzo tanim i popularnym tonikiem Ziaja płatki róży. Czy dobrze się u mnie sprawdził?



Skład: Aqua (Water), Propylene Glycol, Panthenol, Rosa Centifolia Flower Extract, PPG-26-Buteth-26, PEG-40 Hydrogenated Castor Oil, Sodium Benzoate, 2-Bromo-2-Nitropropane-1,3-Diol, Parfum, Butylphenyl Methylpropional, Linalool, Citric Acid.

Czy tonik to niezbędny kosmetyk? Powiem Wam szczerze, że kiedyś bym tak nie powiedziała, ale od kilku lat regularnie po nie sięgam i mam wrażenie, że mojej skórze bardzo pasuje taka dodatkowa pielęgnacja. Mówiąc w skrócie, tonik to dla mnie bufor bezpieczeństwa pomiędzy demakijażem i oczyszczaniem, a nawilżaniem. Dzięki takiemu kosmetykowi skóra odzyskuje swoje naturalne pH i można ją przy okazji nawilżyć jak również przygotować do dalszej pielęgnacji. Osobiście przy okazji stosowania toników zauważyłam, że po przetarciu skóry nasączonym wacikiem kosmetyki nawilżające czy odżywiające lepiej się wchłaniają, a co się z tym wiąże skóra może z nich czerpać więcej korzyści.


Tonik płatki róży teoretycznie przeznaczony jest do suchej i wrażliwej cery i ma za zadanie odświeżać, nawilżać oraz co oczywiste tonizować skórę. Znajduje się on w typowym opakowaniu dla kosmetyków Ziaja, buteleczka jest plastikowa, solidna i ma zatrzask. Dozowanie toniku nie sprawia żadnych trudności, ponieważ producent zadbał w tym przypadku o odpowiednią wypustkę - duży plus.

Kolejną cechą, która przypadła mi do gustu jest zapach. Co oczywiste jest on różany, ale nie przytłacza ciężkością, jest według mnie delikatnie przełamany czymś świeżym. Ja oczywiście różę w kosmetykach bardzo lubię i ten zapach działa na mnie wręcz relaksująco, ale wiem, że wiele osób ma problem z podobnym aromatem w kosmetykach więc ten tonik może być pewnym kompromisem w osiągnięciu równowagi.


Poza tym wszystkim najbardziej oczywiście przypadło mi do gustu samo działanie toniku. Tak jak wspomniałam wcześniej bardzo często sięgam po różne kosmetyki tego typu i dzięki temu mogę ocenić je również w kwestii ewentualnego podrażnienia skóry. W przypadku różanego toniku żadne podrażnienie nie wchodziło w grę, a po przemyciu skóry wacikiem twarz była wręcz ukojona i delikatnie nawilżona. Ziaja płatki róży to dla mnie zdecydowanie strzał w dziesiątkę i myślę, że do tego kosmetyku będę regularnie wracać ze względu na bardzo dobrą dostępność i niską cenę.

Różany tonik Ziaja to koszt zaledwie 5,99zł, a pojemność opakowania 200ml.


A Wy po jakie toniki najczęściej sięgacie?
A może rezygnujecie z tego typu produktów?

Pozdrawiam serdecznie!
bG

poniedziałek, 3 października 2016

Ziaja Pro, maska odżywcza z glinką brązową - must have dla suchej i wymagającej skóry.

Ziaja to marka, którą zawsze będę wspominała z sentymentem. Wiele lat temu, kiedy jeszcze nieświadomie podchodziłam do tematyki pielęgnacji, ale była ona mi już bliska, lubiłam otaczać się jakże popularnymi masłami do ciała tej marki. Wypróbowałam wszystkie możliwe wersje, a do niektórych wracałam regularnie. W ostatnich miesiącach miałam okazję przetestować kolejne kosmetyki Ziaja, z którymi do tej pory styczności nie miałam. Na pierwszy rzut pójdzie maska odżywcza z glinką brązową Ziaja Pro.


Maseczka znajduje się w bardzo wygodnym i dużym opakowaniu zawierającym aż 200ml produktu. Grafika jest typowa dla kosmetyków Ziaja, prosta i przejrzysta, znajdują się tutaj również wszystkie niezbędne informacje dotyczące produktu takie jak opis działania czy skład.


Pierwsze, co zwróciło moją uwagę to folia, którą zabezpieczony jest kosmetyk - duży plus! Kolejnym i jakże miłym aspektem był sam zapach maseczki, który uwielbiam po dziś dzień i myślę, że na pewno mi się nie znudzi! Maseczka pachnie bowiem jak pyszny śmietankowo - waniliowy budyń. Jej konsystencja również jest niesamowicie przyjemna, jak apetyczny, kremowy pudding i przyznam, że naprawdę uprzyjemnia to chwile domowego spa.



Co jest na pewno warte podkreślenia to fakt, że po nałożeniu kosmetyk nie zastyga na twarzy jak tradycyjne glinki, a formuła tej odżywczej maseczki skonstruowana jest tak, że bez większego problemu można ją zmyć ze skóry.

Producent zachęca, by maseczkę nałożyć grubą warstwą na skórę twarzy, szyi i dekoltu i trzymać ją od 10 do 15 minut po czym zmyć letnią wodą. Ja zazwyczaj trzymam ją na skórze od 15 do 20 minut i po takiej sesji cieszę się pięknie odżywioną, nawilżoną cerą o wyrównanym kolorycie i wręcz świetlistym blasku. Przyznam, że uwielbiam ten kosmetyk i to, co robi z moją suchą i wrażliwą skórą. Pierwszą i najważniejszą kwestią jest to, że przez te dwa miesiące ani razu nie uczulił i nie podrażnił mojej wrażliwej cery, a drugim ogromnym plusem jest oczywiście fakt, że moja skóra czerpie z tej maseczki same korzyści i po użyciu jej czuję się naprawdę świetnie!

Nie zawsze aż tak zachwycam się kosmetykami pielęgnacyjnymi w formie maski, jestem pod tym względem dosyć wymagająca i uważnie przyglądam się efektom stosowania. W tym przypadku dosłownie przepadłam i z pewnością będę do tego kosmetyku regularnie wracać!
W sklepie e-ziaja.com maska kosztuje 24,99zł i myślę, że nie jest to dużo jak za taki fajny i skuteczny kosmetyk :-)

Dajcie znać, czy znacie jakieś fajne i warte polecenia kosmetyki Ziaja Pro?
Po jakie maseczki do twarzy najczęściej sięgacie?

Pozdrawiam serdecznie!
bG

piątek, 23 września 2016

Biała Perła Krystaliczna Biel - czy faktycznie działa?

Do czego przywiązujecie uwagę wybierając pastę do zębów? Przyznam szczerze, że dla mnie ważny jest właściwie każdy aspekt takiego produktu. Czy to dokładne oczyszczanie, czy odświeżenie, a nawet ewentualne wybielenie. Dokładnie miesiąc temu wpadła w moje ręce pasta do zębów Biała Perła, z którą miałam już wcześniej styczność pod innym wydaniem. Czy wersja Krystaliczna Biel wywarła na mnie pozytywne wrażenie?



Białą Perłę miałam okazję poznać już kilka lat temu, a sięgnęłam po nią głównie po przeczytaniu wielu pozytywnych opinii zarówno o samych pastach jak i zestawie do domowego wybielania zębów. Przez ten okres czasu miałam okazję wypróbować wiele produktów tej marki, zarówno same pasty jak i wyżej wymieniony zestaw wybielający. Poziom mojego zadowolenia w zależności od wybranego produktu wyglądał różnie, ale ogólne odczucie do marki było dosyć pozytywne.

Tak jak już wspomniałam, wybierając pastę do zębów zwracam uwagę dosłownie na wszystko - na oczyszczanie, na ewentualne wybielanie oraz uczucie odświeżenia. Lubię pasty miętowe, a nawet takie, które pachną niczym gabinet dentystyczny. Biała Perła Krystaliczna Biel do takich właśnie należy, czuć miętkę, ale motywem przewodnim w kontekście aromatów jest wizyta u dentysty ;-)
Uczucie świeżości po umyciu zębów jest odczuwalne, ale w porównaniu z innymi pastami drogeryjnymi, po które sięgam, nie trwa zbyt długo i trochę mnie to zawiodło. Jednak nie ma oczywiście tego złego - poziom oczyszczenia jest według mnie bardzo dobry, ale myślę, że dużą rolę odgrywa tutaj również szczoteczka oraz technika mycia zębów. Niestety tej czynności w żaden sposób nie da się przyspieszyć i pominąć poszczególnych etapów ;-)


Szczoteczka, po którą sięgam sama to Philips Sonicare, która sprawdza się fantastycznie i uznałam ją nawet za zakup roku. Korzystając z niej w duecie z Białą Perłą ciekawa byłam jaki efekt uzyskam w kwestii ewentualnego wybielenia i przyznam, że tutaj nie jestem ani zachwycona ani nie jestem rozczarowana. Pasta spisała się po prostu dobrze pod względem higienicznym, ale nie zauważyłam żadnego spektakularnego wybielenia zębów - tutaj wszytko pozostało bez zmian. Inną sprawą jest to, że należę do tej grupy osób, które piją dużo kawy i herbaty więc teoretycznie o przebarwienia mogłoby być u mnie łatwo, ale niczego podobnego nie zauważyłam więc pozwolę sobie pod tym względem zachować neutralną ocenę. 


Jeżeli miałabym zwrócić uwagę na kwestie czystko techniczne to na duży plus zasługuje samo opakowanie pasty. Tubka, którą mogę postawić pionowo to zdecydowanie to, czego mi trzeba. Nie lubię i po prostu nie mam w chwili obecnej warunków żeby kłaść tubkę poziomo, zwyczajnie szkoda mi na to miejsca. Stawiając pastę na główce czuję się zdecydowanie bardziej usatysfakcjonowana z estetycznego punktu widzenia ;-) Pasta zaś ma konsystencję jakby lekko żelową, dobrze trzyma się szczoteczki i nie spływa z niej, co również daje mi jakieś poczucie komfortu.

Podsumowując temat pasty do zębów Biała Perła Krystaliczna Biel, nie czuję się ani totalnie oczarowana ani totalnie rozczarowana. Ot pasta do zębów, dobra, lecz bez większego szału. Miałam już lepsze pasty z tej marki i prędzej sięgnę po nie niż po wersję z dzisiejszego wpisu.
Cena za opakowanie zawierające 75ml waha się w granicach od 12 do nawet 20zł.

A jakie są Wasze doświadczenia z Białą Perłą?
Macie jakieś preferencje dotyczące wyboru pasty do zębów?

Pozdrawiam serdecznie!
bG

środa, 21 września 2016

Jesienny makijaż.

Z każdą porą roku instynktownie zmieniam nie tylko pielęgnację, ale i makijaż. Wraz z początkiem chłodniejszych dni lubię otoczyć się przytulnymi ubraniami w jesiennych kolorach, ale odczuwam również potrzebę chociażby delikatnej zmiany w kosmetykach kolorowych. Za każdym razem mam inne preferencje jeżeli chodzi o jesienną aurę... Rok temu w większości stawiałam na mat, ale teraz mam ochotę na więcej blasku.


Zmiana numer jeden w moim codziennym makijażu to przede wszystkim rodzaj podkładu. Generalnie lubuję się w satynowej, delikatnie zmatowionej cerze, ale w obecnej chwili odczuwam potrzebę większego rozświetlenia skóry. Podkłady marki Clarins są w moim odczuciu fenomenalne, zwłaszcza Skin Illusion, do którego regularnie wracam i za każdym razem bardzo go sobie chwalę. Teraz postawiłam na wersję True Radiance, która z założenia ma być rozświetlająca i tak oczywiście jest. Już cieniutka warstwa przepięknie rozświetla zmęczoną buzię i nadaje bardzo naturalny blask bez żadnych drobinek. Twarz wygląda świeżo i jednolicie, tak jak najbardziej lubię.


To, co jest niezmienne przez ostatnie miesiące to makijaż oczu. Paleta Naked 3 sprawdza się u mnie bardzo dobrze, chociaż generalnie stawiam na odcienie brązu i to tutaj zużycie jest największe. Ostatnio zaczęłam jednak częściej sięgać po róże i myślę, że w tym sezonie się z nimi polubię :-)




Kosmetykiem, który ma nieco odświeżyć codzienny makijaż oka będzie (a raczej już jest) eyeliner Spehora. Jest on stosunkowo jasny i nie sposób zrobić sobie nim krzywdę, a naprawdę przyjemnie wygląda nałożony tuż przy linii rzęs. Kolor również należy według mnie do typowo jesiennych i lekko połyskuje dzięki zatopionym w nim drobinkom, a jednak o rozmazanie u niego ciężko. Bardzo się polubiłam z tym kosmetykiem.


Jeżeli mowa o zmianach to nie może zabraknąć również tych dotyczących paznokci! Z ulubionego Bordeaux od Essie oczywiście nie zrezygnuję, z odcieni nude również, ale lakier Marc Jacobs 132 Blue Velvet  to zupełna nowość w mojej kosmetyczce. Jego kolor jest cudowny, wręcz hipnotyzujący. Jestem pewna, że dzięki niemu nawet posiadówka pod szarym kocem nabierze nowego i lepszego znaczenia ;-)


A zapach? W tym temacie dużo się u mnie raczej nie zmienia. Jesień to czas, kiedy wybieram bardziej ostre i charakterystyczne nuty. Tak właśnie odbieram Chanel Chance, który w okresie letnim leżał nietknięty, a teraz otula mnie swoim cudownym aromatycznym woalem.


A jak u Was wygląda jesienny makijaż?
Też lubicie sezonowo odświeżyć swoje "ja"?

Pozdrawiam serdecznie!
bG

niedziela, 18 września 2016

Najczęściej stosowane kosmetyki do włosów w ostatnich miesiącach.

Włosy to moja mała obsesja i jestem tego całkowicie świadoma. Odkąd ponad dwa lata temu zaczęły mi bardzo wypadać i byłam zmuszona ściąć je na krótko, przykładam się do ich pielęgnacji ze zdwojoną siłą. Staram się wyszukiwać coraz to nowsze perełki, które mogłyby ułatwić i uprzyjemnić mi codzienną pielęgnację, ale ze względu na wrażliwą skórę głowy muszę być jednocześnie bardzo ostrożna...


Podstawą mojej pielęgnacji jest dobrze dobrany szampon i maska czy też odżywka, od jakiegoś czasu stawiam jednak nacisk na to pierwsze. Szampon musi przede wszystkim dobrze oczyszczać skórę głowy i bez problemu się wypłukiwać. Jeżeli zauważam, że przesusza lub podrażnia skórę głowy lub zaczynam się po umyciu odruchowo drapać to jest on u mnie całkowicie zdyskwalifikowany.

Przyznać muszę, że szamponów u mnie w domu nie brakuje, ale używam jednego, czasem zamiennie z innym. Ostatnim dużym ulubieńcem okazał się szampon nabłyszczający Rene Furterer Fioravanti.



Co w nim lubię? To, że wystarczy dosłownie odrobina, by dobrze oczyścić skórę głowy, naprawdę dobrze wypłukuje się z włosów, nie podrażnia, a włosy po jego użyciu wyglądają pięknie i zdrowo! Kilka miesięcy temu dostałam miniaturkę tego szamponu i po jakimś czasie postanowiłam zaryzykować i sprawdzić jak moje włosy na niego zareagują. Po kilku użyciach kupiłam duże opakowanie i do tego pory sięgam po Rene z przyjemnością. Miałam okazję wypróbować również wersję rozświetlającą w przezroczystym różowym opakowaniu, ale to już nie było to samo! Wersja Fioravanti jest nie do pokonania!

Kolejnym niezbędnikiem są u mnie odżywki i maski. Ostatnio częściej sięgam po te pierwsze, ale zawsze jakaś maska czeka w pogotowiu. To, co jest u mnie niezmienne to marka, na którą stawiam. Nie wiem czy Wy też tak macie, ale jak już polubię jakąś firmę kosmetyczną to ciężko czasami przestawić się na coś zupełnie innego. Tak jest właśnie z marką L'biotica, do której mam ogromne zaufanie. Maseczka z proteinami mlecznymi i z kawiorem to moi stali ulubieńcy, ale ostatnio zaczęłam testować różnego rodzaju odżywki. Bardzo polubiłam odżywkę BB do włosów ciemnych, po wersje do włosów farbowanych sięgam raz na jakiś czas, ale też się u mnie sprawdzają.


Kosmetycznymi bonusami w mojej pielęgnacji są odżywki bez spłukiwania, po które zaczęłam w ostatnim czasie sięgać i ampułki, którymi dodatkowo się wspomagam.

Jeżeli chodzi o odżywki bez spłukiwania to nie mam z nimi większego doświadczenia, ale ostatnio bardzo polubiłam się z Klorane z granatem do włosów farbowanych. Gdy odcisnę już nadmiar wody po umyciu, nakładam odrobinę tej odżywki na dłonie, rozcieram ją, a następnie ostrożnie nakładam na pasma. Zauważyłam, że włosy po niej już się tak nie puszą i są nieco bardziej dociążone, ale nie sklejone ani ciężkie. Zapachu jako takiego kosmetyk ten nie posiada więc jeżeli oczekujecie przyjemnej słodyczy granatu to możecie się trochę rozczarować. Działanie jednak oceniam jak najbardziej na plus i z przyjemnością po ten balsam sięgam.


Kolejnym kosmetykiem, po który sięgam po umyciu i osuszeniu włosów jest mleczny olejek ochronny do włosów Nuxe Sun. Gdy tylko go zobaczyłam, wiedziałam, że koniecznie muszę go mieć! Do produktów Nuxe mam ogromną słabość, a ten oto egzemplarz zachwycił mnie na tyle, że za każdym razem gdy po niego sięgam cieszę się jak dziecko! Zapach ma obłędny, wręcz uzależniający! Nałożony na wilgotne włosy podkreśla ich piękno i delikatnie je ujarzmia. Jak jest z faktyczną ochroną ciężko mi stwierdzić, bo staram się nie wystawiać włosów na działanie promieni słonecznych, ale nawet jeżeli działa mniej niż więcej to i tak sięgnę po kolejne opakowanie ze względu na samą przyjemność stosowania ;-)


Ostatnim bonusem, który w gościł u mnie często w minionych tygodniach były ampułki wzmacniające Joanna Rzepa. Zrobiłam sobie serię kuracji nakładając po jednej ampułce na godzinę przed myciem i byłam zadowolona z efektów, jakie uzyskałam. Po umyciu włosy były zdecydowanie bardziej odbite od nasady i dłużej utrzymywała się ich świeżość. Wykończyłam już kilka opakowań i na pewno sięgnę po następne - mam nadzieję, że dłuższe stosowanie tego preparatu faktycznie wzmocni włosy i pojawią się na mojej głowie nowe ;-)


A jak u Was wygląda pielęgnacja włosów?
Macie jakieś ulubione kosmetyki, po które często sięgacie?

Pozdrawiam serdecznie!
bG

sobota, 17 września 2016

Pielęgnacja ciała w trakcie odchudzania i po zrzuceniu kilku kilogramów.

W ostatnich miesiącach sporo się u mnie zmieniło... Razem z Narzeczonym ustaliliśmy datę ślubu, a ja postanowiłam wykorzystać ten fakt i zadbać o siebie nieco bardziej niż zwykle. Priorytetem była dla mnie utrata kilku kilogramów i odzyskanie figury sprzed kilku lat, co na szczęście udało mi się uzyskać :-) Ulatujące kilogramy zmotywowały mnie na tyle, by ze zdwojoną siłą zadbać o kondycję skóry i nie utracić jej jędrności oraz nawilżenia. Na dzisiejszy dzień proces odchudzania uważam za zamknięty, na liczniku mam minus 7 kilogramów, a moja skóra ma się bardzo dobrze! :-)

Przyznam, że najbardziej zależało mi na wyglądzie nóg i tutaj skupiałam większość mojej uwagi. Chciałam, by skóra była bardziej napięta, wygładzona i nie ukrywam, że dręczył mnie problem pomarańczowej skórki, którą oczywiście mam nadal, ale na obecnym etapie już mi tak bardzo nie przeszkadza.


Pod kątem wygładzenia i działania antycellulitowego najbardziej zainteresowała mnie seria Tołpy. Nie są to tanie kosmetyki, ale po prawie dwóch miesiącach używania stwierdzam, że tego zakupu nie żałuję. Ciężko mi powiedzieć wprost, że tylko i wyłącznie ten kosmetyk wpłynął na wysmuklenie nóg i zmniejszenie fałd na skórze, bo jednocześnie praktykowałam dietę, ale wolę się nie zastanawiać co by było, gdybym sięgnęła po coś innego. Na pewno kluczową sprawą jest tutaj regularne, codzienne stosowanie kosmetyku, systematyczność to podstawa. No i oprócz tego odpowiednia dieta ;-)

W celu ujędrnienia i nawilżenia reszty ciała po każdym prysznicu sięgałam po oliwkę do masażu Hipp z serii dla mam. Skupiałam się głównie na brzuchu i biodrach, ale nie pomijałam również pozostałych fragmentów skóry. Powiem Wam szczerze, że jestem oczarowana tym kosmetykiem i z przyjemnością po niego sięgam. Oliwka pachnie przepięknie, jeżeli znacie klasyczną wersję dla dzieci to będziecie wiedzieli co mam na myśli. Do tego dosyć gęsta konsystencja i duża wydajność również działają na plus. Szczerze polecam ten kosmetyk, nie tylko kobietom w ciąży, ale wszystkim tym, którzy potrzebują ekstra nawilżenia i uelastycznienia skóry!


Pomimo całego procesu pielęgnacji są na moim ciele fragmenty, którym do ideału jest daleko. W okresie dorastania na moich biodrach pojawiło się kilka rozstępów, które pomimo tego, że nigdy mi specjalnie nie przeszkadzały, to po zrzuceniu wagi nieco się wybiły na pierwszy plan. skóra w tych miejscach jest mniej jędrna i elastyczna i mam zamiar nad tym popracować w najbliższym czasie. Na co postawię? Na szczotkowanie ciała na sucho, na masowanie szorstką gąbką, odżywianie olejkami, ale również na krem na blizny i rozstępy z L'biotica. Czytałam pozytywne opinie na jego temat i sama jestem ciekawa czy faktycznie tak fajnie wygładzi moje rozstępy. Jeżeli nie to oczywiście płakać nie będę, ale mam oczywiście nadzieję, że jedna z moich ulubionych marek po raz kolejny pozytywnie mnie zaskoczy!



Ostatnim i jednym z moich ulubionych kosmetyków wręcz uniwersalnych jest masło shea z Bioline. Używam go namiętnie gdy tylko zauważę, że moja skóra potrzebuje ekstra doładowania, a także wcieram w dłonie, a czasami nawet w stopy. Doskonale nawilża i natłuszcza skórę, co w moim przypadku czasami jest wręcz wymogiem. Najbardziej lubię je używać na szyję, dekolt i biust, po takim kompresie widzę, że skóra w tych miejscach jest miękka i elastyczna, a ten stan utrzymuje się nawet przez kilka dni. 



I tak właśnie wyglądała moja pielęgnacja w ostatnich tygodniach. Z efektów jestem bardzo zadowolona i myślę, że część z tych kosmetyków zostanie ze mną na dłużej. Ciekawa jestem zwłaszcza pozostałych kosmetyków z tej serii Tołpy i na pewno po wykończeniu obecnego opakowania sięgnę po jakąś kolejną pozycję w celach porównawczych.

A jak wygląda Wasza pielęgnacja?
Skupiacie się na konkretnych celach i efektach jakie chcecie uzyskać?

Pozdrawiam serdecznie!
bG

piątek, 2 września 2016

20 minut dla twarzy, moje domowe mini spa.

Ze względu na zmieniającą się powoli porę roku postanowiłam podreperować odrobinę swoje domowe spa. Staram się oczywiście na co dzień dbać o skórę, by odwdzięczyła się ładnym wyglądem, ale jak to w życiu bywa - nie zawsze ma się czas i ochotę nakładać kolejno cały stos pielęgnacji. Mój dzisiejszy zestaw jest idealnym kompromisem pomiędzy ilością kosmetyków, czasem potrzebnym do ich odpowiedniego wykorzystania, a efektem, który chcę uzyskać.

Sierpień nie był szczególnie fajnym miesiącem jeżeli chodzi o stan mojej skóry, bo choć na pierwszy rzut oka nic złego się z nią nie działo, to ja gołym okiem widziałam zmęczenie i szary koloryt, który spowodowały deszcze wraz z wiecznie wiejącym, nieprzyjemnym wiatrem. Teraz częściej mogę cieszyć się ładną pogodą i widać to również po skórze, dodatkowo wiem, że do zadowalającego stanu przyczyniły się kosmetyki z mojego domowego mini spa!



Proces relaksu i regeneracji rozpoczynam zazwyczaj moim peelingiem do twarzy z Evree. Posiadam wersję do cery suchej i wrażliwej, z której jestem bardzo zadowolona! Peeling ma przyjemny zapach oraz sporą ilość zatopionych drobinek, którymi można wykonać bardzo przyzwoity masaż. Drobinki są maleńkie, ale da się wyczuć ich delikatną ostrość. Pomimo tego peeling z Evree nie wyrządził mi żadnej krzywdy, a powiem więcej - po każdym jego użyciu cieszę się przyjemnie gładką i czystą skórą. 



Kolejnym krokiem jest maseczka. W chwili obecnej mam ich kilka, ale w ostatnim czasie szczególnie upodobałam sobie odżywczą maskę z glinką brązową marki Ziaja. Maseczka ta jest u mnie nowością, ale tak ja polubiłam, że pewnie w niedługim czasie będę musiała zakupić kolejne opakowanie! Zaczynając od zapachu - obłędny! Maseczka pachnie słodkim budyniem! Poza zapachem bardzo odpowiada mi również konsystencja i działanie. Maskę bardzo łatwo nakłada się na twarz i nawet po 15 minutach nie zastyga na skorupę dzięki czemu łatwo ją później zmyć. Kolejny plus to efekt, który ukazuje się po jej użyciu! Skóra twarzy jest niesamowicie miękka, kolor jest jednolity i czuć odżywienie, które obiecuje producent. Mój zdecydowany hit!

Od kilku miesięcy nie wyobrażam sobie pielęgnacji bez użycia serum. Kiedyś wystarczał mi sam krem, ale wraz z upływającym czasem zaczynam doceniać efekt, jaki może zapewnić mi doładowanie z dodatkowego skoncentrowanego kosmetyku. 


Kosmetyki Bioline od jakiegoś czasu goszczą w mojej łazience, a ostatnio pokusiłam się o serum z olejkiem z nasion chia, które ma działać liftingująco i nawilżająco. Póki co jestem bardzo zadowolona z tego, co to serum daje mojej skórze, czuję ekstra dawkę nawilżenia i mam nadzieję, że po jakimś czasie będę mogła dostrzec również inne plusy stosowania tego kosmetyku :-)

Kropką nad i jest balsam do ust EOS, który idzie w ruch na podsumowanie mojego mini rytuału. Od wersji truskawkowej dosłownie się uzależniłam, a moje usta mają się naprawdę bardzo dobrze!


Jak widać moja pielęgnacja nie jest szczególnie skomplikowana, Wiadomo, że w zależności od potrzeb i stanu skóry lubię sięgnąć po coś innego, ale w ostatnim czasie ten zestaw jest zdecydowanie moim ulubionym! :-)


Dajcie znać czy i Wy lubicie raz na jakiś czas sprawić odrobinę przyjemności swojej skórze i po jakie kosmetyki najczęściej wtedy sięgacie :-)

Pozdrawiam serdecznie!
bG

sobota, 13 sierpnia 2016

Vaseline Intensive Care, balsamy do ciała w sprayu - hit czy rozczarowanie?

Czy lubicie innowacje w kosmetykach? A czy kuszą Was nowe rozwiązania mające ułatwić używanie różnych produktów? Przyznam, że ja jestem raczej tradycjonalistką i najbardziej lubię kosmetyki w słoiczkach, nawet za cenę szerokiej pojętej higieny podczas użytkowania. Nie mam jednak problemu jeżeli ulubiony kosmetyk znajduje się w tubce, co to to nie :-) Rozwiązanie w sprayu to dla mnie jednak zupełna nowość i z pewną obawą podchodziłam do kosmetyków Vaseline, z którymi również się wcześniej nie znałam. Czy ktoś jest ciekawy efektów naszej współpracy? Jeżeli tak to zapraszam do dalszej części wpisu!


Zaczynając od podstawy mojej oceny, czyli opisu opakowania - balsamy znajdują się w metalowych puszkach z atomizerem, dokładnie tak jak deodorant. Rozwiązanie ciekawe, dla mnie zupełna nowość. Zamysł zapewne był taki, by szybko i sprawnie nałożyć na ciało balsam i przyznam, że po części jest to wygodne, choć są również minusy. Aplikator ma jeden duży plus, mianowicie jest przekręcany i dzięki temu kosmetyk śmiało możemy zapakować na wyjazd czy wrzucić do torby na siłownię.


Puszka jest też stosunkowo lekka - kolejny plus. Fajne jest to, że spray sam w sobie działa lekko i sprawnie, do tej pory nic się nie zacięło i mnie nie zawiodło. Ilość wydobywanego produktu zależy w głównej mierze od nas samych, osobiście uważam, że lepiej nie przesadzać z ilością, bo konsystencja jest na tyle rzadka, a zarazem bogata (zapewne przez mikro kropelki wazeliny, które znajdują się w składzie), że już mała ilość wystarczy do posmarowania ciała.


To, co mi nie do końca odpowiada to to, że za każdym razem muszę miarkować z odległością jaką powinnam utrzymać pomiędzy skórą, a puszką balsamu Vaseline. Już kilka razy zdarzyło się tak, że chciałam się troszkę pospieszyć i balsam zamiast wylądować na mojej skórze, lądował na podłodze i ścianach, a uwierzcie mi - przejechać się gołą stopą na śliskiej podłodze to żadna przyjemność.

Druga rzecz, która niestety denerwuje mnie na tyle, że czasami bardzo ciężko korzysta mi się z tych kosmetyków to ich zapach. Wszystkie trzy produkty łączy według mnie ta sama baza zapachowa. Jest to coś ciężkiego, dusznego i według mnie bardzo mydlanego - bardzo ciężko mi tę woń zaakceptować. Co prawda wszystkie trzy wersje różnią się od siebie aromatem, najbardziej wyróżnia się na tym polu spray kakaowy, ale niestety nawet w nim po chwili zamiast przyjemnego kakaowego zapachu wyczuwam jedynie intensywne, ostre mydło, które utrzymuje się na skórze przez długi czas.

I choć z doraźnego "dziennego" efektu nawilżenia jestem nawet zadowolona, to jednak nie sięgnę ponownie po te kosmetyki. A czemu uważam, że nawilżenie jest na odpowiednim poziomie dziennym? Sprawa jest prosta - traktuję ten spray wyłącznie jako kosmetyk na dzień, z którego korzystam dla dodatkowego poczucia komfortu. Według mnie nie zastąpi on porządnego, prawdziwego nawilżacza po wieczornej kąpieli, a jest raczej takim dodatkiem dla podtrzymania efektu przyjemnej skóry. Cena jest dość wysoka, widziałam, że taka puszka może kosztować nawet w okolicach 25zł za butelkę 190ml. Ja niestety ponownie po te kosmetyki nie sięgnę...


Czy ktoś z Was miał okazję zapoznać się z balsamami w sprayu Vaseline?
Jakie były Wasze odczucia?

Pozdrawiam serdecznie!
bG

środa, 10 sierpnia 2016

Pielęgnacja ciała z malinowym musem Nacomi.

Pielęgnacja ciała to coś, na czym uwielbiam się skupiać. Mam oczywiście takie dni, kiedy nie chce mi się sięgnąć chociażby po krem do rąk, ale odkrywanie i cieszenie się efektami nawilżonej i gładkiej skóry to coś, co sprawia mi wiele przyjemności.

Jakiś czas temu szukałam fajnego kosmetyku nawilżającego, z przyjemnym składem, ale zależało mi na tym żeby mieć go od ręki. Z racji tego, że w kwestii balsamów i maseł jestem dosyć wybredna, wybór nie był zbyt prosty. Nie wszystkie kosmetyki nawilżające spełniają moje wymagania, wiele z nich nie daje po prostu dobrego nawilżenia, a kolejna część przyprawia mnie o ból głowy jeżeli chodzi o zapach lub efekt "gryzienia skóry" po posmarowaniu. Tym oto sposobem trafiłam na kosmetyki Nacomi, a że ciekawiły mnie one od dłuższego czasu nie zastanawiałam się zbyt długo nad zakupem.


Malinowy mus do ciała przekonał mnie do siebie przede wszystkim atrakcyjnym składem i obietnicą odżywienia i ujędrnienia skóry, a do tego samą wersją zapachową, która ostatnio chodziła mi po głowie i nie dawała spokoju ;-) Po odkręceniu wieczka miałam jednak trochę mieszane uczucia, ponieważ zapach, pomimo tego, że jest ładny, to jednak nie jest naturalny i zdecydowanie czuć chemiczną nutę. Przyzwyczaiłam się jednak do tego i w trakcie korzystania nie miałam z tym większego problemu.



Samo opakowanie bardzo mi się podoba i uważam, że jest idealne dla konsystencji, którą tutaj otrzymujemy. Mus bowiem nie jest mięciutki jak puch i nie wydobywa się go z taką łatwością jak może się wydawać. By posmarować ciało trzeba dosłownie wydziobać odpowiednią dla siebie porcję ze słoiczka i najlepiej poczekać aż mus rozpuści się w dłoni. U mnie taki proceder był koniecznością, ponieważ kosmetyk tak łatwo się na skórze nie rozprowadzał i musiałam nauczyć się z niego odpowiednio korzystać.


Mus po rozpuszczeniu zamienia się w dosyć gęsty olejek. Najlepiej rozprowadzać go na ciele punktowo, by następnie rozsmarować na całości. Czas wchłonięcia zależy tutaj w głównej mierze od ilości, którą się zaaplikuje, ale moja rada jest taka, że im mniej tym lepiej. Parę razy zdarzyło mi się nałożyć więcej niż bym chciała i przyznam, że męczyłam się z tym okropnie. Za to rozsądnie dobrana porcja bardzo szybko się wchłaniała i potrafiła sprawić, że skóra była świetnie nawilżona, wyraźnie odżywiona i bardzo ładnie pachniała przez dłuższy czas. Wydajność tego kosmetyku jest według mnie również godna pochwały, ponieważ słoiczek 150ml wystarczył mi na jakieś dwa miesiące stosowania 2-3 razy w tygodniu na całe ciało. A cena? W okolicach 25zł, moim zdaniem nie jest to wygórowana kwota biorąc pod uwagę fajny skład i dostępność. Do wyboru są również inne wersje zapachowe, między innymi borówka i mango. Ja na pewno skuszę się w przyszłości na kolejne opakowanie.


Kto z Was miał okazję zapoznać się z musem do ciała z Nacomi?
Po jakie kosmetyki do ciała najczęściej sięgacie?

Pozdrawiam serdecznie!
bG
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...